Tymczasem deficyt planowany już na ten rok wynosi niemal 55 mld zł. Oznacza to, że jeśli rządowi nie uda się uszczelnić systemu podatkowego, za dwa lata dziura budżetowa może się powiększyć dwukrotnie.
– Przewidywania Ministerstwa Finansów opierają się na założeniu, że uda się uszczelnić system podatkowy i że to przyniesie w horyzoncie 2-3 lat od kilkunastu do ponad 20 mld zł – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Andrzej Rzońca, przewodniczący rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich, były członek RPP. – Jeżeli minister finansów nie będzie miał szczęścia i nie uda mu się uszczelnić systemu podatkowego, a jednocześnie partia obniży wiek emerytalny i skokowo podniesie kwotę wolną od podatku, wtedy w 2018 roku zamiast 40-mld deficytu, przewidywanego przez Ministerstwo Finansów możemy mieć deficyt w okolicach 100 mld zł i to przy założeniu utrzymania szybkiego wzrostu gospodarki.
Na razie największym nowym kosztem dla gospodarki jest program 500+, funkcjonujący od kwietnia br. i kosztujący ok. 22-23 mld zł rocznie (w tym roku mniej, bo zaczął działać od II kw.). Gdyby kwotę tę udało się odzyskać z uszczelnienia istniejącego systemu podatkowego bez podnoszenia podatków, nie byłoby problemu. Nowe podatki, takie jak bankowy czy od sprzedaży detalicznej zapewnią łącznie jedynie nieco ponad ćwierć potrzebnej kwoty.
Jednak jeśli rząd i prezydent zrealizują pozostałe obietnice, czyli obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn (bez warunku przepracowania określonego czasu pracy) oraz podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł, roczne koszty zwiększą się o kolejne ponad 30 mld zł. Grozi to wzrostem deficytu w stosunku do PKB ponad poziom 3 proc., który nie powinien być przekraczany.
– Gdyby przyszło spowolnienie, to oczywiście ten stan finansów publicznych jeszcze by się pogorszył. Dzisiaj finanse publiczne są gorzej przygotowane na spowolnienie niż w 2007 roku – ostrzega Rzońca. – Wtedy deficyt wynosił mniej niż 2 proc. PKB, dzisiaj wynosi prawie 3 proc. PKB. Wtedy dług publiczny wynosił 44 proc. PKB, dzisiaj ma wynieść 52 proc. PKB. Wtedy istniały fundusze emerytalne, które mogły nabywać skarbowe papiery wartościowe, dzisiaj fundusze emerytalne są okrojone i mają zakaz kupowania skarbowych papierów wartościowych, przy czym za chwilę mogą przestać istnieć.
Te czynniki wpływać mogą na słabość złotego. W ostatnich dniach po przedstawieniu nowego, znacznie mniej kosztownego dla banków niż w pierwotnym projekcie planu przewalutowania kredytów frankowych przez Kancelarię Prezydenta polska waluta umocniła się do poziomów niewidzianych od przeszło 3 miesięcy wobec euro, które kosztuje mniej niż 4,30 zł. Dolar również potaniał ale do poziomu sprzed nieco ponad miesiąca i wart jest mniej niż 3,9 zł.
– Złoty jest bardzo słaby, jeżeli zestawimy jego kurs z tzw. kursem równowagi odzwierciedlającym siłę fundamentów polskiej gospodarki, w szczególności tempo jej wzrostu w porównaniu do tempa wzrostu głównych partnerów handlowych. To duże odchylenie kursu obserwowanego od kursu równowagi wskazuje na istotny potencjał aprecjacyjny polskiej waluty – wskazuje Rzońca.
Wg prognoz Ministerstwa Finansów gospodarka ma przyspieszać, tempo jej wzrostu ma w tym roku wynieść 3,8 proc., w przyszłym 3,9, w 2018 r. 4,0 i w następnym 4,1. Mimo to deficyt ma się utrzymywać w pobliżu 3 proc. PKB: w bieżącym roku ma być to 2,6 proc. PKB, w kolejnym 2,9 proc. Wprawdzie w kolejnych latach ma się on według założeń Ministerstwa Finansów obniżać, ale w obliczu zapowiadanych wydatków wykonanie tego planu może się nie udać.
– Na kurs złotego wpływa nie tylko siła fundamentów polskiej gospodarki, ale i to jak postrzegane są gospodarki wschodzące, do których Polska wciąż się zalicza, a także polityka. A polityka generuje poważną niepewność – zauważa były członek RPP. – Inwestorzy mają powody, żeby się obawiać, że to odchylenie kursu obserwowanego od kursu równowagi będzie się zmniejszało nie na skutek umacniania się kursu obserwowanego, ale na skutek słabnięcia fundamentów polskiej gospodarki i w efekcie słabnięcia kursu równowagi.