Dodatkowe dochody budżetu z tytułu nowych podatków nie będą w stanie bowiem pokryć wszystkich nowych kosztów.
– Przyszłoroczny budżet jest dużą niewiadomą – wskazuje w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Inwestor Rafał Sadoch, analityk z Domu Maklerskiego mBanku. – Obecny zamknął się głównie z powodu jednorazowych elementów, takich jak wpływy z aukcji LTE i przesunięcie dochodów z 2015 roku. Tych jednorazowych dochodów w 2017 roku już nie będzie, co stanowi duży czynnik ryzyka.
W tym roku pojawił się nowy, tzw. sztywny wydatek, opiewający na przeszło 17 mld zł rocznie. To rządowy program pomocy rodzinom mającym więcej niż jedno dziecko. Trwają także prace nad nowymi rozwiązaniami kierowanymi do osób w trudniejszej sytuacji finansowej, takie jak program wsparcia osób spłacających kredyty mieszkaniowe denominowane we franku szwajcarskim czy system pomocy państwa w wynajmie nieruchomości „Mieszkanie+”. Dodatkowo cały czas trwają prace nad obiecywanym w kampaniach wyborczych, prezydenckiej i parlamentarnej, obniżeniem wieku emerytalnego.
– Wydatków, które się pojawiły lub mogą pojawić się w najbliższym czasie, nie będą w stanie pokryć nowe podatki od sklepów wielkopowierzchniowych oraz sektora bankowego – uważa Rafał Sadoch. – W przyszłym roku potrzebne będą zatem środki pochodzące z wyższej ściągalności z tytułu podatku VAT czy z uszczelnienia luki fiskalnej. Bez poprawy w tym obszarze pozytywne zamknięcie budżetu na 2017 rok stoi pod dużym znakiem zapytania.
Tym bardziej że wskaźniki makroekonomiczne wcale nie są tak optymistyczne. Według Głównego Urzędu Statystycznego Produkt Krajowy Brutto Polski w pierwszym kwartale tego roku wzrósł o 3 proc. w stosunku do tego samego okresu 2015 roku (prognozy były wyższe). Niestety, w porównaniu do poprzednich trzech miesięcy tempo rozwoju gospodarczego nieznacznie się zmniejszyło.
– Szczególnie niepokojące jest ryzyko wyhamowania wzrostu krajowej gospodarki, chociaż rząd oczekuje, że po uruchomieniu środków z Unii Europejskiej w 2017 roku średnioroczny wzrost PKB zbliży się do 4 proc. – uważa Rafał Sadoch. – Jednak zarówno z powodu ryzyka niższego wzrostu, jak i możliwej wolniejszej przyszłorocznej inflacji główne miary fiskalne takie jak dług czy deficyt są także dużymi elementami ryzyka. Mogą one mieć wpływ na krajową gospodarkę i postrzeganie Polski przez międzynarodowe rynki finansowe. Jeżeli w przyszłym roku faktycznie wzrósłby deficyt, na pewno odbiłoby się to bardzo na wartości złotego.
Obecnie rentowność polskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych wynosi około 3,2 proc., ale tylko w ciągu ostatniego miesiąca, od maja, wzrosła z wartości 2 proc., co oznacza, że rząd musi więcej wydawać na obsługę zadłużenia. Jeszcze gorzej wygląda wykres krajowych bonów skarbowych z ostatnich trzech miesięcy (wzrost rentowności o 12,72 proc.). W skali roku jednak oprocentowanie tego rodzaju papierów spadło o około 4 proc.
– Rynek w jakimś sensie cały czas obserwuje to, co się dzieje, i wycenia wraz z upływem czasu – tłumaczy Rafał Sadoch. – Inwestorzy na pewno będą śledzić uważnie wszystkie doniesienia dotyczące ściągalności podatków. Jeśli skuteczność aparatu skarbowego będzie coraz lepsza, to wzrośnie prawdopodobieństwo tego, że sytuacja budżetu w 2017 roku nie okaże się tak zła, jak mogłoby się wydawać. Jeśli natomiast poprawy w tym obszarze nie będzie, presja na złotego może się nasilać.