Józef Kielar: W tym roku wydatki na ochronę zdrowia w Polsce wyniosą około 170 mld zł. Rząd podkreśla, że jest to niebywały sukces, ale z moich obserwacji wynika, że system jest skrajnie niewydolny i może się całkowicie załamać. Czy jestem w błędzie?
Mariusz Jędrzejczak: W mojej ocenie, niestety, muszę przyznać Panu rację. Wielokrotnie podkreślałem już od dawna, że obszar ochrony zdrowia jako wyodrębniona część gospodarki i usług społecznych nie spełnia żadnych przesłanek przypisywanych organizmom działających w sposób systemowy. Używając skrótu myślowego, chodzi o takie organizmy, w których poszczególne elementy współdziałają dla realizacji wspólnie określonego celu. Podmioty funkcjonujące w ramach ochrony zdrowia są zdezintegrowane, koncentrują się na realizacji swoich indywidualnych celów, często sprzecznych z celami innych uczestników systemu i samych pacjentów. Trudno bowiem np. mówić o zgodności interesów między placówkami podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej i szpitalnych oddziałów ratunkowych (SOR). Na ochronę zdrowia potrzeba oczywiście więcej pieniędzy. Żeby poprawić sytuację w całym systemie są one warunkiem koniecznym, ale niewystarczającym. W tej kwestii zgodni są chyba już wszyscy eksperci i praktycy specjalizujący się w ochronie zdrowia. Proszę zauważyć, że istotnie z roku na rok przybywa pieniędzy, a sytuacja placówek ochrony zdrowia, szczególnie szpitali, jest coraz gorsza. Świadczy o tym choćby systematycznie rosnące zadłużenie (na koniec ubiegłego roku ponad 20 mld zł) czy wydłużający się okres oczekiwania na świadczenie medyczne. Przypomnę, że w 2018 roku nakłady na ochronę zdrowia wyniosły 96 mld zł, a w 2022 roku już prawie 134 mld zł. Tymczasem według raportu Barometr WHC - Polacy w kolejkach opublikowanego pod koniec 2022 roku, okres oczekiwania na świadczenie zdrowotne wydłużył się średnio o kolejne 0,2 miesiąca i wyniósł 3,7 miesiąca, czyli powrócił do stanu z 2018 roku.
Zobacz: Ustawa o niektórych zawodach medycznych ureguluje kilkanaście profesji
Jaki procent PKB powinniśmy wydawać rocznie na ochronę zdrowia i czy jest to jedyny i miarodajny wskaźnik poziomu zabezpieczenia opieki medycznej w Polsce?
Dyskusja o wielkości wskaźnika PKB to oczywiście najczęściej poruszana kwestia w rozważaniach politycznych i publicystyce na temat ochrony zdrowia. Miara ma tę zaletę, że nadaje się do łatwych porównań. Może jednak prowokować, szczególnie osoby nie do końca zorientowane, do nieco zwodniczych czy wręcz nieprawdziwych wniosków. Kilka lat temu odsetek PKB Luksemburga i Bułgarii wynosił w tych państwach nieco ponad 5 proc. Czy taka informacja daje podstawy do twierdzenia, że jakość systemów opieki zdrowotnej w obydwu krajach jest analogiczna? Oczywiście, że nie. O wspomnianej jakości decydują bowiem także inne parametry, np. wielkość nakładów na osobę, liczba lekarzy, struktura placówek leczniczych, dostępność do nowoczesnych technologii medycznych, czy system ubezpieczeń dobrowolnych. Generalnie uważam, że określanie w różnych programach, często a priori, że docelowy wskaźnik powinien wynosić u nas np. 7 proc. PKB ma taką samą wartość merytoryczną jak podawanie wartości 5 czy 12 proc. lub jakiejkolwiek innej. To swoiste stawianie przysłowiowego wozu przed koniem. Aby móc w miarę precyzyjnie oszacować jaki odsetek PKB, czyli ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na opiekę zdrowotną Polaków, trzeba najpierw określić jakie są te potrzeby? Po drugie, ile powinny kosztować świadczenia niezbędne do ich zaspokojenia, a po trzecie wreszcie, jakie zasoby np. kadrowe, infrastrukturalne itp. są nam niezbędne do realizacji takich zadań ? W mojej ocenie wymaga to zrewidowania i aktualizacji map potrzeb zdrowotnych. Obecnie nie są one bowiem miarodajnym wyznacznikiem potrzeb zdrowotnych mieszkańców regionów dla których zostały sporządzone, choćby z uwagi na dynamiczne zmiany demograficzne – starzenie się społeczeństwa, procesy migracyjne w regionach i pomiędzy nimi. W konsekwencji, bezwzględnej weryfikacji wymaga także tzw. koszyk świadczeń gwarantowanych, głównie właśnie pod kątem tychże zweryfikowanych potrzeb. W końcu konieczna jest również rzeczywista wycena świadczeń w oparciu o faktyczne koszty ich udzielania. Musi zostać wprowadzony także mechanizm indeksacyjny ich wartość. To logiczne i metodologiczne podstawy dla racjonalnego działania i oszacowania, jakie nakłady na ochronę zdrowia, a więc i jaki odsetek PKB, jest niezbędny i co ważne, czy nas na to stać?
Cena promocyjna: 179 zł
|Cena regularna: 179 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 134.25 zł
Czy w Pana opinii funkcjonujący w Polsce system ochrony zdrowia można jeszcze uratować, a jeżeli nie, to co należy zrobić?
Jeśli chodzi o obecny stan naszego systemu ochrony zdrowia to uważam, że jest on już zupełnie niereformowalny. Żadne fragmentaryczne próby jego poprawy nie przynoszą oczekiwanych efektów. Dowodzi tego doświadczenie. Ostatnią dużą spektakularną porażką była tzw. reforma wprowadzająca tzw. sieć szpitali. Trudno chyba także mówić o sukcesie w przypadku ustawy o jakości. W mojej opinii niezbędne jest zdecentralizowanie systemu i jego ponowna budowa w oparciu o sieć zdecentralizowanych kas chorych. Uważam, że taka powtórka z historii jest nie tylko konieczna, ale i możliwa. Oczywiście trzeba wyciągnąć wnioski z popełnionych wcześniej błędów, jesteśmy bogatsi o te doświadczenia. Nie chodzi o tzw. powtórkę jeden do jednego tego co już było, bo jest to niemożliwe i niewskazane. Należałoby np. zwiększyć możliwości konkurencyjne nowych ubezpieczalni, choćby poprzez zniesienie terytorialnych ograniczeń zakresu ich funkcjonowania. Pełnoprawnym uczestnikiem rynku powinny być również prywatne kasy chorych, a cały system ochrony zdrowia powinien zostać zdecydowanie odbiurokratyzowany. Poza tym uważam, że powinniśmy poważnie porozmawiać nad modyfikacją funkcjonowania wewnętrznych struktur lecznic, głównie szpitali. Mam na myśli możliwość rozważenia odejścia od coraz mniej wydolnego systemu ordynatorskiego na rzecz systemu konsultacyjnego, będącego np. codziennością w większości amerykańskich szpitali. Sama rozmowa na ten temat, byłaby pewnie swoistym przewrotem kopernikańskim. Jak sądzę wszystko jednak przed nami. W tym kontekście chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden dość dramatyczny aspekt obecnego systemu ochrony zdrowia w naszym kraju. Otóż rządzący, kimkolwiek by oni nie byli, muszą przeznaczyć wyłącznie na jego reanimację, czyli podtrzymanie tego stanu który jest kolejne miliardy złotych, choćby po to by oddłużyć lecznice. W niektórych koszty wynagrodzeń, po kolejnych podwyżkach płac personelu, co potwierdza wielu ich dyrektorów, sięgają blisko 100 proc. przychodów. To oczywista patologia. Trzeba zatem wydawać nowe środki z pełną świadomością, że nie poprawią one systemu, ani pozycji pacjentów. Pozwolą mu jedynie trwać. Jednocześnie jego konieczna zmiana, także nie dokona się bez dodatkowych pieniędzy. W zasadzie obydwie te operacje należałoby dokonywać w jednakowym czasie.
Chcesz zapisać ten artykuł i wrócić do niego w przyszłości? Skorzystaj z nowych możliwości na Moje Prawo.pl
Kto według Pana jest faktycznie miarodajnym i skutecznym przedstawicielem pacjentów? Lekarze uważają, że spełniają to kryterium.
Oczywiście to dobrze, jeśli lekarze, kierując się choćby przysięgą Hipokratesa, mają poczucie szczególnej odpowiedzialności za leczenie pacjentów. Wielu z nich ciągle ma poczucie misji swojego zawodu. Należy to doceniać, bez tego moralnego imperatywu ten system już dawno by nie funkcjonował. Mam wrażenie jednak, że mimo wszystko, to bardziej skomplikowana kwestia. Myślę, że dobrą ilustracją będzie fakt, iż z roku na rok rośnie liczba skarg składanych do Rzecznika Praw Pacjenta. W 2017 roku było ich np. blisko 61,2 tys., a w 2021 roku już prawie dwukrotnie więcej bo 135,6 tys. Najczęstsze dotyczą dostępności do świadczeń medycznych czy dostępności do dokumentacji chorego. Ponadto należy pamiętać, że reklamacjami pacjentów zajmują się także Rzecznik Praw Pacjenta Psychiatrycznego, oraz Rzecznik Praw Obywatelskich. Praw i interesów pacjentów broni również wiele organizacji i stowarzyszeń pacjentów. Skądś ta potrzeba się bierze. Symptomatyczna jest również rezerwa z jaką wielu podchodzi do dyskusji na temat implementacji formuły no fault (bez orzekania o winie) do praktyki leczniczej w naszych placówkach. Brak zaufania do systemu i personelu medycznego, to jeden z powodów takiej postawy. Trudno te fakty lekceważyć. Mimo, iż bez wątpienia wiele z nich jest pochodną niewydolności i wad systemu opieki nad pacjentami, jako takiego. Warto pamiętać, że instytucja RPP licząca w Polsce około 15 lat funkcjonuje np. również w Anglii czy w Czechach. Kodyfikacje chroniące prawa leczonych mają miejsce, w różnych formach np. w ramach przepisów kodeksu karnego we wszystkich krajach UE. Pionierem w połowie lat 90. była Finlandia, co jasno dowodzi, że praw pacjentów trzeba chronić nawet w krajach, w których stan opieki zdrowotnej jest bez porównania lepszy, niż w Polsce. Podsumowując uważam, że nie ma lepszego sposobu ochrony praw pacjentów, niż sprawnie funkcjonujący system udzielania świadczeń zdrowotnych. Lekarze i personel medyczny są w takim systemie odpowiednio doceniani i wynagradzani, a pacjenci czują się w pełni podmiotami procesu leczenia.
Jak Pan ocenia zabezpieczenie pacjentów w leki i co należy niezwłocznie zrobić w tym zakresie? W aptekach brakuje bowiem często niektórych medykamentów.
Nie jestem fachowcem od polityki lekowej. To dość szczegółowy obszar kompetencji. Braki medykamentów w aptekach mogą być spowodowane różnymi czynnikami. Na jeden chciałbym jednak zwrócić szczególną uwagę, bo w mojej opinii często umyka naszej uwadze, przede wszystkim uwadze rządzących odpowiedzialnych za bezpieczeństwo lekowe Polaków. Sadzę, że powinniśmy położyć zdecydowanie większy nacisk na inwestycje w przemysł farmaceutyczny, szczególnie w produkcję tzw. substancji czynnych, podstawę wytwarzania większości medykamentów. To powinna być praktyczna lekcja z doświadczeń czasu pandemii, podczas której deficyt tych komponentów stał się szczególnie dotkliwy i miał realny, niekorzystny wpływ na dostępność wielu leków. Po tym doświadczeniu, Amerykanie, już jakiś czas temu, zapowiedzieli reorientację swoich mocy produkcyjnych na produkcję substancji czynnych, nawet mimo wzrostu kosztów ich wytwarzania. Dostrzegły to również władze UE. Trzeba pamiętać, że do tej pory produkcja tychże komponentów, głównie z powodów ekonomicznych, niższych kosztów wytwarzania, skoncentrowana została w krajach azjatyckich: Chinach, Tajwanie czy w Indiach. Pandemia unaoczniła nam jak groźne skutki mogą mieć zerwane łańcuchy dostaw, nie tylko zresztą tych specyfików. Uważam, że uwzględnianie tego aspektu powinno być nieodzownym elementem myślenia o sposobach naprawy systemu ochrony zdrowia Polaków.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.