W tej sprawie zgłosiły się do serwisu Prawo.pl czytelniczki. Jak mówi jedna z nich, kilka lat temu zdecydowała się, razem z mężem, na zamrożenie swoich zarodków. - Mamy syna, liczyłam na to, że może kiedyś zdecydujemy się na drugie dziecko. Lekarz doradzał ostrożność, ale mieliśmy plany i wpadliśmy w swoistą przepisową pułapkę. W tej chwili już wiemy, że nie chcemy kolejnego dziecka. Możemy nadal płacić za zamrożenie własnych zarodków, albo przestać płacić i wtedy trafią do adopcji. Przeraża mnie myśl, że z naszego materiału genetycznego może powstać dziecko, wychowane przez zupełnie obce i nieznane nam osoby - mówi.

Jeszcze w gorszej sytuacji jest kolejna czytelniczka, która skorzystała z banku spermy. Z zarodków, które powstały, i za których zamrażanie cały płaci, nie może w tym momencie skorzystać. - Nie jestem w związku, nie mam męża, a lata płyną. Samotnej kobiecie przepisy skutecznie utrudniają takie macierzyństwo - wskazuje.

Czytaj: "Adopcyjna" poprawka do konstytucji - nie tylko pary LGBT, single też dziecka nie dostaną >>

Światełko w tunelu? Rozmowy o zmianach trwają

Według nieoficjalnych informacji Prawo.pl zmiany w zakresie leczenia niepłodności są obecnie analizowane. Jest szansa m.in. na to, by umożliwić singielkom dostęp do - jak to jest określane - procedur medycznie wspomaganej reprodukcji. Natomiast na zmianę umożliwiającą utylizację niewykorzystanych zarodków raczej nie ma szans.

Swoje propozycje w tym zakresie przygotowało Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”.
- Kwestia singielek to problem, który chcemy poruszyć jako pierwszy, z wielu powodów. To duża grupa pacjentek, która na dziś nie ma możliwości dostępu do procedur medycznie wspomaganej reprodukcji w Polsce, kobiety, które są zmuszone do tego, żeby leczyć się za granicą. A to powoduje wiele problemów organizacyjnych i finansowych. Nie dość, że leczenie za granicą zwykle jest droższe, należy liczyć się z dodatkowymi kosztami związanymi z podróżowaniem. Do tego dochodzi bariera językowa - niewiele pacjentek jest w stanie prowadzić swobodną komunikację z lekarzem w języku obcym. To m.in. z tych powodów część kobiet zmierza w kierunku niebezpiecznych rozwiązań, szukając internetowych, nieprzebadanych dawców oferujących im swoje nasienie. Nasze doświadczenie pokazuje, że singielki, które chcą zajść w ciążę, zostają mamami, tylko procedura jest trudna, niepotrzebnie komplikowana, zwykle ogromnie kosztowna, a w części przypadków po prostu niebezpieczna - mówi Marta Górna, przewodnicząca zarządu Stowarzyszenia.

W ocenie Stowarzyszenia, w ustawie powinna zostać też uwzględniona możliwość zabezpieczenia płodności z przyczyn społecznych. - O czym mówię? Nasza ustawa pozwala zabezpieczyć płodność z powodu wskazań medycznych, czyli u kobiet chorujących onkologicznie, z bardzo niską rezerwą jajnikową czy chorujących na endometriozę. Istotne jest, abyśmy mogły również zabezpieczyć płodność z przyczyn społecznych. Oczywiście musimy jednocześnie budować świadomość dotyczącą zabezpieczania płodności, tłumaczyć że nie daje ona gwarancji, a jedynie zwiększa naszą szansę na zostanie mamą. Jednak w aktualnej sytuacji prawnej, kiedy singielki nie mają dostępu do leczenia, odbieranie im również szansy na zabezpieczenie płodności jest szczególnie okrutne - wskazuje.

Czytaj: In vitro z budżetu państwa od 1 czerwca 2024 r. - ustawa w Dzienniku Ustaw >>

Fikcyjny partner może pomóc, ale nie zawsze

Zwraca na to uwagę też dr Aneta Sieradzka, adwokat i partner w kancelarii Sieradzka & Partners. - Singielka nie może zaimplementować zamrożonego zarodka. Nie ma znaczenia fakt, że rozstała się już z mężczyzną, z którym podjęła decyzję o zamrożeniu komórek albo nigdy z nim faktycznie nie była, bo skorzystała z banku spermy. Aby odzyskać zamrożony zarodek, musi stawić się z mężczyzną. Ratio legis tego przepisu nie jest jednak ochrona praw mężczyzny, którego komórki wykorzystano. Kobieta, by zaimplementować zamrożony przez siebie zarodek, nie potrzebuje na to zgody byłego partnera (ten może już np. nie żyć) wystarczy stawić się z jakimkolwiek mężczyzną, np. sąsiadem i złożyć oświadczenie - mówi.

Jak ocenia, takie podejście jest patologiczne. - Kobieta nie jest traktowana jako świadoma, racjonalna osoba, która może podejmować samodzielną decyzję o urodzeniu dziecka. To podejście przełożyło się zresztą na tak wychwalaną zmianę dotyczącą finansowania in vitro. Warto podkreślić, że ze zmian w tym zakresie skorzystają wyłącznie pary. Moim zdaniem to wyraz ogromnego zacofania i protekcjonalnego traktowania kobiet. Ustawa o in vitro oparta jest na patriarchalnej konstrukcji - dodaje mec. Sieradzka.

 

 

Wyprawa do Czech, by utylizować zarodek

Kolejną kwestią - jak podkreślają rozmówcy Prawo.pl - jest brak możliwości decydowania o swoim materiale genetycznym. - Dzisiaj wygląda to w ten sposób, że para może wykorzystać swoje zarodki, oddać je do anonimowej adopcji innej parze, albo pozostawić tę kwestię nierozwiązaną, czyli opłacać przechowywanie zarodków w klinice. Natomiast po 20 latach - zgodnie z obowiązującą ustawą - te zarodki i tak trafią do anonimowej adopcji.
- To w naszej ocenie poważnie ingeruje w prawa człowieka. Zmuszamy ludzi do dawstwa materiału genetycznego. Problem jest tym bardziej złożony, że z przekazanego do przymusowej adopcji zarodka może się urodzić nie tylko genetyczne dziecko dawców, ale też genetyczne rodzeństwo ich dzieci. W dodatku urodzony dzięki takiemu zarodkowi człowiek będzie pozbawiony elementarnego prawa do poznania własnej tożsamości. W krajach, w których pozostawia się w tym zakresie wybór, pary mogą oddać zarodki do adopcji, zdecydować o ich utylizacji lub przekazać je do badań naukowych. W Polsce żadna z tych opcji, poza dawstwem nie jest możliwa - wskazuje Marta Górna.

Jak dodaje, w tym momencie nie wiadomo co stanie się z zamrożonymi obecnie zarodkami po 20 latach. Zależy to m.in. od tego czy znajdą się chętni na taką adopcję, jaka będzie tak naprawdę wiedza na temat przeżywalności po tak długim czasie.

Część osób nie chce jednak czekać i decyduje się na obchodzenie prawa.
- Takie pary kontaktują się z kliniką w kraju, który dopuszcza utylizację zarodków, albo oddanie ich na cele badań naukowych. Klinika musi wyrazić zgodę na ich przyjęcie i zwykle przyjmuje je w intencji kontynuacji leczenia, nie tylko zniszczenia. Następnie pacjenci kontaktują się z ośrodkiem w Polsce, w którym przechowywane są ich zarodki. Ośrodki kontaktują się i organizują wspólnie transport zarodków do zagranicznej kliniki, gdzie - zgodnie z życzeniem pacjentów - albo są one utylizowane, albo przekazywane do badań. Mieliśmy też taki przypadek kiedy para wywoziła zarodki z Polski, żeby oddać je do adopcji jawnej (wiadomo od kogo pochodzi komórka jajowa, nasienie). Miała głębokie przekonanie, że dziecko, które być może się z nich urodzi, ma prawo do poznania własnej tożsamości. Mieli otwartość na dawstwo, ale takie, które jest zgodne z prawami człowieka, prawami dziecka, czyli dawstwo jawne - mówi pracownica jednej z klinik.

Mówi o tym także mec. Sieradzka. - Po zamrożeniu zarodka mamy ograniczone przez ustawodawcę prawa – po 20 latach komórki te mogą trafić do adopcji bez naszej zgody. Para, która zamroziła komórki, nie jest już ich dysponentem i nie ma wpływu na to, co się z nimi stanie. Nie może też żądać ich zniszczenia. Państwo przejmuje te komórki i zarządza nimi według własnego uznania. Pozbawia to osoby, które zdecydowały się na zamrożenie komórek, prawa do dostępu do danych genetycznych, a dziecko urodzone po adopcji - prawa do poznania swojej tożsamości, chociażby częściowo - podsumowuje.

 

Dziecko powinno wiedzieć, po kim ma geny  

"Nasz Bocian" zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię do dyskusji - anonimowość dawstwa. - Polska ustawa o leczeniu niepłodności dopuszcza tylko i wyłącznie anonimowe dawstwo. Anonimowe są procedury z wykorzystaniem nasienia dawcy, komórek jajowych dawczyni, czy zarodków dawców. Dzieci, które się urodzą dzięki tym procedurom, nie mają dostępu do informacji na temat swojej tożsamości genetycznej - mówi Marta Górna.

Zresztą doświadczenia innych państw pokazują, że dorosłe osoby urodzone dzięki dawstwu mają potrzebę poznania własnej historii. - Brytyjskie prawo zmieniło się, dopuszczając wyłącznie dawstwo jawne po tym, jak dorosłe osoby urodzone dzięki dawstwu wywalczyły w sądzie prawo do dostępu do informacji o swoich korzeniach, Jeżeli nie mamy pełnej gotowości do wprowadzenia jawnego dawstwa, możemy wzorem wielu państw dopuścić dawstwo dwuścieżkowe - czyli dać pacjentom możliwość wyboru czy chcą skorzystać z dawstwa jawnego, czy z anonimowego. Jawność otwiera również ważną furtkę do dawstwa wewnątrzrodzinnego, gdzie dawczynią komórki jajowej jest np. siostra albo przyjaciółka, dzisiaj w Polsce jest to niemożliwe - zaznacza Marta Górna.

Może to mieć też znaczenie w przypadku osób, które rozważają ewentualną utylizację zarodków. - Mój niepokój byłby mniejszy, gdybym wiedziała co się z moim zarodkiem stało i gdyby potencjalne dziecko, kiedyś w przyszłości miało możliwość ustalenia kto był dawcą materiału genetycznego - podkreśla jednak z rozmówczyń Prawo.pl.

Ostatnią kwestią, którą sygnalizuje w swoich propozycjach "Nasz Bocian", jest rejestr procedur medycznie wspomaganej reprodukcji. - Takiego rejestru, w którym odnotowywane są wszystkie procedury, gdzie skrupulatnie odnotowuje się ile zostało pobranych komórek od pacjentki, ile jest zarodków, jaki jest współczynnik ciąż. Takie rejestry są absolutną normą w większości krajów europejskich, zwiększają bezpieczeństwo procedur i pozwalają na kontrolę jakości i skuteczności leczenia. W Polsce to trudny temat, bo mamy doświadczenia związane chociażby z rejestrem ciąż, który wzbudza wiele kontrowersji i obaw. Nie mamy jednak wątpliwości, że wprowadzenie rejestru procedur in vitro to dobra droga - kwituje szefowa Stowarzyszenia.