To ci włodarze, dla których kadencja 2014–2018 jest co najmniej drugą - wynika z analizy przeprowadzonej dla Fundacji Batorego przez prof. Pawła Swianiewicza i dr Adama Gendźwiłła.
1088 spośród tej grupy sprawuje swoją funkcje od co najmniej trzech kadencji, a 428 zajmowało swoje stanowiska jeszcze przed rokiem 2002, czyli przed wprowadzeniem wyborów bezpośrednich na urząd wójtów, burmistrzów, prezydentów. - Proponowana zmiana dotknie około 2/3 gmin. W większym stopniu gminy małe i metropolie. Wśród szesnastu miast liczących powyżej 200 tys. mieszkańców, aż w dwunastu obecnie urzędujący prezydenci nie mogliby ponownie startować w wyborach. Najwięcej polityków, których dotyczyłoby ograniczenie pochodzi z lokalnych komitetów - mówi dr Adam Gendźwiłł.
Wśród partii zakaz kandydowania dotyczyłby ponad 70% obecnych liderów lokalnych pochodzących z PSL, ok. 60% z PO i tylko ok. 30% z PiS.
Jak jest w innych krajach?
Eksperci przyjrzeli się sytuacji w 29 krajach, w tym wszystkich dużych państwach europejskich. Ograniczenie kadencyjności funkcjonuje tylko w dwóch – we Włoszech i w Portugalii.
- We Włoszech burmistrz może sprawować swoją funkcję przez dwie pięcioletnie kadencje, zaś w Portugalii zostać wybranym trzy razy na okres czterech lat. Co ciekawe w niektórych landach niemieckich ustalony jest obowiązkowy wiek przechodzenia na emeryturę. Zazwyczaj 65 lat, choć na ogół burmistrz ma możliwość dokończenia rozpoczętej kadencji, której długość w poszczególnych częściach Niemiec waha się od 4 do 10 lat - wyjaśnia dr Adam Gendźwiłł, współautor analizy.
Alternatywą jest duża rotacja
Pomysł ograniczenia liczby kadencji wójtów, burmistrzów, prezydentów nie jest nowy. Od kilku lat pojawiają się głosy, że mamy do czynienia ze zbyt małą wymianą kadr w samorządach, a władza w gminach, przy ograniczonej roli rad, koncentruje się w rękach lokalnych włodarzy. Warto jednak przypomnieć, że pod koniec lat 90. mieliśmy do czynienia z odwrotnym zjawiskiem. Powszechne były narzekania, że zbyt duża rotacja na stanowiskach przeszkadza w realizacji spójnej wizji rozwoju lokalnego.
- Kiedyś wyzwaniem było wzmocnienie władz wykonawczych, dziś wahadło zbyt wyraźnie wychyliło się w tę stronę. Czy nie poszliśmy za daleko w budowaniu lokalnego „prezydencjalizmu”? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Z całą pewnością nie może nią być jednak nagłe i mechaniczne skrócenie kadencji wieloletnim liderom - dodaje prof. Paweł Swianiewicz
To nie zawsze patologia
Wielokadencyjność władz nie musi oznaczać patologii. Zdaniem dr. Adama Gendźwiłła: „niektóre społeczności lokalne są zbyt małe, żeby mieć pluralistyczne elity regularnie konkurujące o władzę i kilku liderów spośród których mieszkańcy mogą wybierać. Istnieje realne zagrożenie, że nagłe wprowadzenie limitu kadencji może pozbawić takie społeczności zdolnych przywódców. Natomiast im większe gminy, tym bardziej zacięta jest rywalizacja wyborcza. W największych miastach przeważająca część obecnie urzędujących prezydentów uzyskała mandat dopiero w drugiej turze”.
Niebagatelne znaczenie ma nie tylko sama zmiana, ale też sam proces jej wprowadzania. Nie powinno się budować ustroju samorządowego metodą nagłych, niekonsultowanych szeroko nowelizacji, w stylu „nocnej zmiany”.
Ostrożnie ze zmianami w systemie wyborczym
- Reguły gry wyborczej należy zmieniać ostrożnie i w długim horyzoncie czasowym. Najlepiej, żeby zmiany uchwalane przez parlament zaczynały obowiązywać co najmniej po upływie pełnej kadencji. Takie podejście usuwałoby wątpliwości, że manipulowanie regułami wyborów jest motywowane doraźnym interesem rządzących - twierdzi Joanna Załuska, dyrektor programu Masz Głos, Masz Wybór Fundacji Batorego.
Autorzy analizy:
prof. Paweł Swianiewicz – kierownik Zakładu Rozwoju i Polityki Lokalnej Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego.
dr Adam Gendźwiłł – adiunkt w Zakładzie Rozwoju i Polityki Lokalnej Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Fundacji Batorego.