Znajoma dziennikarka opowiadała mi, jak w 2000 r. zadzwoniła do ówczesnego wiceministra sprawiedliwości z prośbą o komentarz do wyroku Trybunału w Strasburgu w sprawie „Kudła przeciwko Polsce”. Jego pierwszą reakcją było powątpiewanie, czy wyrok Polskę obowiązuje. Nie chciał się od razu wypowiedzieć do gazety, odpowiedź przyszła dopiero po
„wewnętrznych konsultacjach”. Wiceminister zadeklarował m.in. podjęcie prac nad stworzeniem instytucji skargi na przewlekłość postępowania.
Minęło 10 lat, podobna sytuacja już by się nie zdarzyła. Dla Ministerstwa jest jasne, że wyroki strasburskie należy wykonywać. MS dotrzymało także słowa w kwestii skargi na przewlekłość postępowania, która funkcjonuje już od 6 lat, a od zeszłego roku obejmuje także postępowanie przygotowawcze. Wspomniany wyrok pokazuje natomiast skuteczność systemu strasburskiego. W dużych sprawach, kiedy należy przyjąć kompleksowe rozwiązania, np. dotyczące systemu rekompensat za utratę mienia zabużańskiego („Broniowski przeciwko Polsce”), Polska radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Jeśli jednak przyjrzymy się sprawom pojedynczym, o mniejszym znaczeniu czy nośności społecznej, to wcale nie wygląda to już tak różowo.
Strasburg wydaje w polskich sprawach ponad setkę wyroków rocznie. Nielicznym z nich poświęca się czołówki gazet. Wzmianek o wielu wyrokach nie znajdziemy nawet w odrębnych komunikatach prasowych Trybunału. Są one po prostu odnotowywane z użyciem prostego sformułowania „Length of pre-trial detention. Violation of Article 5 para. 3”. Jeszcze inne „żyją” w mediach tylko przez jeden dzień i to wyłącznie na 5 stronie dodatku prawnego „Rzeczpospolitej”. Politykom łatwo ich nie zauważyć (lub o nich zapomnieć).
Jeszcze inne są tak skomplikowane pod względem stanu faktycznego czy prawnego, że dziennikarze jedynie odnotowują przegraną Polski. Do tego wszystkiego należy dodać wyroki, które dotyczą kwestii delikatnych ideologicznie. Niby je wykonujemy, Komitet Ministrów Rady Europy niby przyjmuje to do wiadomości, a realna sytuacja w Polsce się nie zmienia.
Trybunał w Strasburgu nam się strywializował. Polskie władze przyzwyczaiły się, że trzeba raz na jakiś czas zapłacić 5 tys. euro odszkodowania, a później tłumaczyć się na arenie międzynarodowej z faktu lepszego lub gorszego wykonania wyroku. Jeżeli ma się dobrą kartę z dużymi sprawami, to te mniejsze problemy zostaną jakoś przełknięte czy nie do końca zauważone przez Komitet Ministrów RE, szczególnie w oceanie innych spraw z wielu państw.
Dla mediów kolejna przegrana to żaden news. Sprawy są powtarzalne, dotyczą podobnych problemów. Kto będzie poświęcał cenne kolumny w prasie na opisywanie problemów więźnia z cenzurą korespondencji?
Trywializacja ETPCz ma swoje negatywne skutki. Władze rozwiązują tylko systemowe problemy. Chwała im za to. Co do mniejszych, nie mają zazwyczaj wystarczającej
cierpliwości lub determinacji. Dlatego, pomimo wyroku „Czarnowski przeciwko Polsce”, system przepustek więziennych nie uległ zmianie. Dlatego nie wykorzystano lekcji ze sprawy „Rachwalski i Ferenc przeciwko Polsce”, aby ulepszyć gwarancje procesowe instytucji przeszukania. Dlatego wciąż słychać o źle działającym systemie zwolnień od kosztów sądowych.
Trywializacja oznacza brak zainteresowania indywidualną, jasno streszczoną w wyroku historią. Tymczasem za każdym z wyroków, w sprawie przełomowej i zwykłej, kryje się człowiek. To właśnie wykonanie wyroku daje szansę, że obywatel odzyska zaufanie do państwa. Niestety, wiele jego organów, w tym szczególnie sądownictwo, szansę tę marnuje.
Wyroki strasburskie dotyczące naruszenia prawa do sądu czy wolności osobistej na ogół nie stają się przedmiotem głębokich rozważań ze strony Ministerstwa, KRS, prezesa sądu czy samego „autora” naruszenia. Typowy wyrok dotyczący tymczasowego aresztowania to kilka lubkilkanaście stron papieru oznaczających zobowiązanie dla MSZ, aby ze specjalnego funduszu wypłacić zadośćuczynienie. MS nie jest zainteresowane ich tłumaczeniem, bo tłumaczy tylko wybrane wyroki i nie widzi potrzeby tłumaczenia spraw
podobnych.
KRS nie rozważa przyczyn, dlaczego sądy zawiniły w konkretnej sprawie. Prezesi sądów mogą o naruszeniu Konwencji nic nie wiedzieć, bo nie dostają przetłumaczonego wyroku. A sędzia żyje w błogiej nieświadomości, że ktoś w Strasburgu negatywnie ocenił jego pracę. Wyroki ETPCz nie wpływają na ocenę kandydata na wyższe stanowisko sędziowskie. Nie są wszczynane postępowania wyjaśniające czy dyscyplinarne wobec sędziów w związku ze stwierdzonymi ewidentnymi naruszeniami Konwencji.
Wreszcie, KSSiP nie prowadzi stałego monitoringu orzecznictwa pod kątem reagowania na stwierdzane naruszenia i odpowiedniego kształtowania potrzeb szkoleniowych.
Władze, sądy i inne organy mające wpływ na wymiar sprawiedliwości powinny traktować każdy wyrok jak korepetycję na przykładowy temat: „jak uczyć sędziów standardów tymczasowego aresztowania lub zwalniania z kosztów sądowych” czy „jak sąd powinien podchodzić do badania zarzutów nadużycia siły przez policjantów”. Skoro Polska za każde naruszenie płaci po kilka tysięcy euro, to niech przynajmniej potraktuje te pieniądze jak inwestycję.
Adam Bodnar
Autor jest doktorem nauk prawnych, sekretarzem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz adiunktem w Zakładzie Praw Człowieka WPiA UW
Artykuł ukazał się w kwartalniku "Na wokandzie" nr 2
Za mało refleksji nad wyrokami ze Strasburga
Wyroki Europejskiego Trybunału Praw człowieka dotyczące naruszenia prawa do sądu czy wolności osobistej nie były jak dotychczas przedmiotem głębokich rozważań ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości, Krajowej Rady Sądownictwa czy samych sądów. W efekcie sędziowie autorzy tych naruszeń żyją w błogiej nieświadomości, że ktoś w ETPCz negatywnie ocenił ich pracę - pisze drAdam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.