Rozmowa z dr. Rafałem Majdą z Uniwersytetu Łódzkiego, autorem monografii o cywilnej odpowiedzialności za szkodę jądrową
Żaneta Semprich: Ustawa z 29 listopada 2000 r. Prawo atomowe uchwalona została przed zaledwie 9 laty, a obowiązuje dopiero od 7 lat. W trakcie prac nad nią wydawało się, że powstają przepisy na wiele lat. Mimo to rząd, ogłaszając w sierpniu tego roku harmonogram działań na rzecz energetyki jądrowej, uznał za pierwszoplanową potrzebę przygotowanie projektów aktów prawnych z tej dziedziny. Okazało się, że ustawa nie wystarczy. Dlaczego?
Dr Rafał Majda: Ustawa ta jest bardzo dobrym aktem prawnym, koherentnym, o szerokim zakresie stosowania, regulującym całe spektrum problemów, aczkolwiek niektóre z nich w sposób dość powierzchowny lub pozorny. Dotyczy to zwłaszcza sfery administracyjno-prawnej funkcjonowania energetyki jądrowej. Bierze to się stąd, że w roku 2000 staraliśmy się przede wszystkim dostosować nasze prawo nuklearne do podstawowych wymogów międzynarodowych, między innymi do kilku konwencji: o odpowiedzialności cywilnej za szkodę jądrową; o bezpieczeństwie jądrowym; o ochronie pracowników przed skutkami promieniowania jonizującego; o wczesnej notyfikacji zdarzeń jądrowych i bezpieczeństwa jądrowego i paru innych aktów prawnych. Musieliśmy też uwzględnić w nim standardy obowiązujące w Europejskiej Wspólnocie Energii Atomowej. Jednak w roku 2000 nie było u nas jeszcze atmosfery do rozwoju energetyki jądrowej i budowania elektrowni atomowych. Teraz, gdy wychodzimy z cienia Czernobyla i chcemy budować elektrownie atomowe, okazało się, że brakuje nam przepisów regulujących wznoszenie takich inwestycji. Oczywiście mam na myśli nie proces budowlany, lecz wszystko, co go poprzedza. Tymczasem wszędzie na świecie faza przygotowań trwa wielokrotnie dłużej niż sama budowa i jest równie szczegółowo uregulowana.
Dlatego powstaje ustawa określająca warunki budowy siłowni jądrowych?
Tak. Dziś jeszcze nie bylibyśmy w stanie wydać pozwolenia na budowę takiej elektrowni ani poprzedzającej to pozwolenie decyzji o warunkach zabudowy. Natychmiast spotkalibyśmy się z zarzutem, że opis tych warunków nie uwzględnia szczegółowych regulacji wymaganych w świetle uregulowań międzynarodowych i unijnych. Muszą trwać więc prace, które przygotują polskie prawo atomowe, także w sferze aktów wykonawczych, do potrzeb wynikających z planów budowy elektrowni jądrowych. Wiadomo bowiem np., że lokalizacja elektrowni jądrowej musi być poprzedzona badaniami geologicznymi, ale przepisy muszą powiedzieć jakimi i w jaki sposób przeprowadzonymi.
Międzynarodowe normy odnoszą się do kwestii lokalizacji elektrowni atomowych?
Nie wprost. Nie ma takich, które określałyby, gdzie można, a gdzie nie można budować. Ale można je wyprowadzić z różnych przepisów. Są to najczęściej uregulowania mówiące o możliwości oddziaływania na środowisko, o ochronie radiologicznej, warunkach geologicznych, jakości gleby, gospodarce wypalonym paliwem jądrowym itd. Z nich można wyprowadzić wskazania dotyczące lokalizacji.
Nowe przepisy są także potrzebne, gdyż ludzie nie mają formalnych uprawnień, aby się zajmować energetyką jądrową, a państwu brakuje przepisów, na których podstawie mogłoby ich udzielić. Myślę o uprawnieniach w zakresie dozoru jądrowego i ochrony radiologicznej. Nie mamy dostatecznej liczby inspektorów nadzoru jądrowego. Wielu z tych, którzy byli kształceni w związku z budową elektrowni w Żarnowcu, zajęło się innymi dziedzinami lub przeszło na emeryturę. Minęło przecież ponad 20 lat. Truizmem jest stwierdzenie, że dla nauki i techniki w tej dziedzinie może to być cała epoka. Kwestii, które muszą zostać uregulowane – i to dość szybko – jest więc wiele.
Należą do nich zapewne kwestie lokalizowania składowisk odpadów jądrowych?
Różan się zapełnia, gdzieś będą musiały powstawać nowe składowiska odpadów jądrowych. O ile wiem, Różan został w pewnym sensie przekupiony, by zgodził się na składowisko na swoim terenie. Będziemy więc dofinansowywać, czyli przekupywać także następne gminy? Czyżby w aspekcie aksjologicznym rzeczywiście nie budziło to wątpliwości? Ja nie nazwałbym tego dofinansowywaniem, ale raczej rodzajem kompensacji. Taka gmina ponosi przecież wymierne straty. Przedsiębiorcy wolą tam nie inwestować, nikną walory turystyczne takich miejsc. Bez znaczenia jest, że nie wynika to z okoliczności obiektywnych, lecz raczej z negatywnego nastawienia ludzi do energetyki jądrowej. To z tego względu w prawie atomowym przewiduje się specjalny tryb dotowania takich gmin.
Cały wywiad na stronie:
http://proces.wardynski.com.pl/