Dziś efekty walki z dłużnikami dotykają przede wszystkim osób nieterminowo spłacających zobowiązania finansowe wobec firm i instytucji – banków, operatorów sieci komórkowych czy towarzystw ubezpieczeniowych. Za niezapłacone rachunki czy raty kredytów dłużnicy trafiają między innymi do BIG-u oraz do KRD. Figurowanie w jednym ze wspomnianych rejestrów praktycznie zamyka drogę do zaciągnięcia kredytu, czy nawet podpisania umowy z dostawcą usług telewizyjnych. Żaden ze wspomnianych indeksów nie obejmuje jednak osób, które mają nieuregulowane zobowiązania wobec państwa. Tę lukę miałby wypełnić Rejestr Dłużników Należności Publicznoprawnych, czyli upraszczając - Rejestr Dłużników Podatkowych. Resort finansów szacuje, że w ten sposób do budżetu państwa może wpłynąć ponad 1,5 mld zł. Dziś lista dłużników podatkowych jest bardzo długa. Znajduje się na niej ponad milion podmiotów.
- To zarówno osoby fizyczne zalegające np. z podatkiem gruntowym, przedsiębiorcy prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, małe spółki jak i wielkie korporacje. Łatwo zauważyć, że dysproporcje w niespłaconych zobowiązaniach mogą być bardzo duże. Rekordziści zalegają na kwoty przewyższające 100 mln zł, podczas gdy długi najmniejszych często nie przekracza kilkuset złotych. Tu dotykamy bardzo poważnego zagadnienia, mianowicie pytania jaki byłby dolny próg wpisania do takiego rejestru? Czy 100 zł to mało, czy jeśli pomnożymy to przez liczbę dłużników to już jednak dużo? Pamiętajmy również, że taki rejestr byłby publicznie dostępny, co oznacza, że każda zadłużona osoba w praktyce nie dostanie żadnego, nawet najmniejszego kredytu np. na zakup pralki. W praktyce może się okazać, że będzie to kolejny instrument napędzający parabanki – tłumaczy doradca podatkowy Grzegorz Baran, z Kancelarii Baran & Pluta.
Dziś Ministerstwo Finansów analizuje potencjalne skutki wprowadzenia rejestru. Resort na razie nie ujawnia, jaka miałaby być minimalna wysokość zadłużenia. Projekt opracowywany przez poprzednią Radę Ministrów ustawił limit na poziomie 500 zł. Według nieoficjalnych informacji to właśnie było kością niezgody, co ostatecznie doprowadziło do zawieszenia prac nad rejestrem przez rząd.
Czy rejestr zda egzamin?
Każdy pomysł, wprowadzenia kolejnego organu represji dla przedsiębiorców od zawsze budzi spore kontrowersje. Nie inaczej jest w przypadku Rejestru Dłużników Podatkowych. Należy zauważyć, że już dzisiaj fiskus ma szeroki wachlarz narzędzi do egzekucji zaległych podatków. Między innymi zajęcie nieruchomości, zastaw na niektórych ruchomościach, zajęcie rachunków bankowych czy wynagrodzenia. Powstanie więc takiego rejestru, jak zauważa Grzegorz Baran, wcale nie musi poprawić ściągalności należności podatkowych. Co więcej, jego funkcjonowanie będzie dodatkowym obciążeniem budżetu państwa.
Ponad 1,5 mld zł, na które ostrzy sobie zęby Ministerstwo Finansów, może stanowić pewnego rodzaju pułapkę. Pułapkę, do której wpadną wszyscy przedsiębiorcy, którzy borykają się z czasowymi kłopotami finansowymi.
- Proszę wyobrazić sobie sytuację, w której do takiej firmy zgłosi się inwestor. Inwestor gotowy wyłożyć kilkaset tysięcy złotych. Ów inwestor sprawdził jednak w nowym rejestrze, że potencjalny kontrahent zalega z podatkiem dochodowym lub VAT-em. Warunkiem sfinalizowania kontraktu jest spłata tego zobowiązania. Przedsiębiorcy jednak na to nie stać, w związku z czym inwestor rezygnuje z biznesu. Kto na tym traci? Wszyscy. Inwestor ponieważ nie dostaje produktu. Przedsiębiorca ponieważ traci szansę na wyjście z tarapatów finansowych. Wreszcie podwójnie traci państwo, bo przedsiębiorca nie spłaca zadłużenia oraz nie wpłaca fiskusowi podatku dochodowego i VAT-u od ostatecznie niezrealizowanego biznesu – tłumaczy współwłaściciel Kancelarii Baran & Pluta.
Rejestr Dłużników Należności Publicznoprawnych to rozwiązanie, które mogłoby być kopią istniejącego BIG-u oraz KRD. Na razie jednak nie wiadomo, kto miałby rejestrem zarządzać. Wiele wskazuje na to, że podmiotem odpowiedzialnym pozostałoby Ministerstwo Finansów lub specjalnie utworzona do tego celu spółka.
Jak wydostać się ze spirali zobowiązań?
Po wprowadzeniu planowanych zmian przez Ministerstwo Finansów, wizja wpadnięcia w spiralę zadłużenia stanie się jeszcze bardziej prawdopodobna. Co za tym idzie – konsekwencje nowego prawa mogą okazać się bardzo dotkliwe. Masowo przybędzie osób, które otrzymują negatywne decyzje kredytowe.
Jak wydostać się z zadłużenia? Rozwiązania są dwa. Najprostsze – spłata zobowiązań. Jeśli jednak wyczerpaliśmy wszystkie nasze możliwości, ostatnią deską ratunku jest ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Jakie są tego konsekwencje, korzyści i jak to zrobić?
- Upadłość konsumencka może zostać ogłoszona wobec osoby, która po pierwsze jest niewypłacalna, a po drugie nie prowadzi działalności gospodarczej bądź z jakichkolwiek powodów ją zamknęła. Sąd na podstawie złożonego wniosku, w którym należy wykazać cały swój majątek oraz wymienić wszystkich wierzycieli, analizuje wiele uwarunkowań, między innymi to, jak doszło do niewypłacalności, czy nie było to przypadkiem celowe działanie oraz kiedy dłużnik przestał regulować zobowiązania. Na tym etapie niezwykle istotne jest prawidłowe złożenie wniosku. Pamiętajmy, że jeśli pojawią się błędy, sąd może go oddalić, co w praktyce oznacza, że kolejny wniosek będziemy mogli złożyć dopiero za 10 lat. Przyjmując jednak, że wzorowo przebrnęliśmy przez procedury i spełniamy formalne przesłanki sąd powołuje syndyka masy upadłościowej. Syndyk po sporządzeniu listy wierzycieli de facto zarządza naszym majątkiem. Finalnie upadłość konsumencka kończy się całkowitym oddłużeniem. To oznacza, że „do wczoraj” dłużnik, dziś może zacząć wszystko od nowa – tłumaczy Grzegorz Baran.
Tylko w 2016 roku w Polsce ogłoszono ponad 3 tys. upadłości konsumenckich. Kancelaria Baran & Pluta oddłużyła Polaków w sumie na kilkaset milionów złotych. W ramach programu podnoszenia świadomości społecznej, pierwsza wizyta w kancelarii jest w pełni bezpłatna.