W jego opinii, cechą kryzysu w eurostrefie jest to, że ma kilka wymiarów, w dodatku ze sobą sprzężonych i wymagających równoczesnych działań. "Powiązane ze sobą są banki i międzynarodowy handel, zadłużenie państw z trudnościami banków, zagadnienia ekonomiczne i finansowe ze społecznymi, euroland z USA. Rozwiązanie dla problemu zadłużenia państw musi iść w parze ze wsparciem banków. W dodatku musi być szybkie i przekonujące" - powiedział PAP.
Uporanie się z kryzysem wymaga - zdaniem Palmera - "skoordynowanego zestawu działań", w pierwszej kolejności dokapitalizowania banków i udzielenia krótkookresowej pomocy Grecji oraz Portugalii.
Dalszym etapem powinno być znalezienie sposobu na tzw. lewarowanie (powiększenie potencjału finansowego funduszu EFSF). Możliwe to jest - według niego - poprzez gwarancje rządów bądź porozumienie z EBC.
"Sądzę, że dojdzie do uzgodnień ws. przełożenia terminu spłat długów Grecji i częściowo odpisania ich na stratę. Następnym ważnym działaniem będzie wzmocnienie mechanizmu EFSF, położenie kresu spekulacjom na temat długu Włoch, Hiszpanii i innych państw" - tłumaczy.
"Koszty tych działań spadną na rządy i podatników. Dlatego w najlepszym razie grozi nam dłuższy okres powolnego wzrostu. Jeśli jednak działań się zaniecha, to zamiast 5-6 lat stagnacji staniemy w obliczu depresji podobnej do tej z 1931 r., do której doszło po upadku banku Creditanstalt. W praktyce euroland ma do wyboru sytuację nieprzyjemną, bądź nawet bardzo nieprzyjemną" - dodaje.
Według Palmera, w Berlinie i innych stolicach Europy jest świadomość, że zostaną dotkliwie poszkodowane w razie tzw. niekontrolowanej upadłości Grecji i zdają sobie sprawę ze skali potrzebnych działań.
Palmer przekonany jest, że brytyjska gospodarka zostałaby dotknięta przez kryzys nawet wtedy, gdyby eurostrefa była oznaką zdrowia. Słabość tkwiąca u podłoża brytyjskiej gospodarki skrywał - jego zdaniem - prężny sektor finansowy, ale krach w 2008 r. ujawnił brak równowagi w gospodarce, a grecki kryzys - podatność banków na ryzyko.
"Ironią losu jest to, że rząd brytyjski nalega na eurostrefę, by skoordynowała podejście do kryzysu stając się unią gospodarczą, nawet fiskalną, ale ze swej strony nie ma zamiaru być jej elementem" - zauważa. (PAP)