PAP: Zdziwiła się pani, gdy zeszłotygodniowy szczyt UE zakończył się bez porozumienia?
Elżbieta Bieńkowska: Niby można było się tego spodziewać, bo do tej pory nigdy decyzje dotyczące budżetu nie zapadały na pierwszym szczycie. Ale trochę zaklinając rzeczywistość liczyłam, że to rozstrzygnięcie jednak będzie. Niestety, im później zapadną ostateczne decyzje co do kształtu wieloletniego budżetu Unii, tym bardziej maleją szanse na to, że ruszymy z wydawaniem pieniędzy na lata 2014-2020 jeszcze w 2014 r.
PAP: Są takie szanse?
E.B.: Gdyby doszło do porozumienia w styczniu, to jeszcze są. Może wchodziłby w grę czwarty, a nawet trzeci kwartał 2014 r. Ale przed nami jeszcze mnóstwo pracy. Jesteśmy przed decyzją Rady Ministrów co do założeń Umowy Partnerstwa (to rodzaj kontraktu z Komisją Europejską, w którym państwa członkowskie wskazują, jak planują osiągnąć swoje cele rozwojowe przy wykorzystaniu funduszy unijnych - PAP). Jeśli na początku przyszłego roku dowiemy się, jaki będzie budżet, to chcemy do połowy 2013 r. mieć gotowy projekt umowy. Będziemy go później negocjować z KE. Rzeczywiście czasu jest bardzo mało.
PAP: A wracając do szczytu...
E.B.: Najważniejsze, że atmosfera po szczycie nie jest zła. Wszyscy wyjechali z dość silnym postanowieniem, że nie są skłonni myśleć o tym prowizorycznym budżecie rocznym, tylko raczej chcą doprowadzić - być może już na następnym szczycie - do uchwalenia wieloletniego budżetu.
PAP: W Brukseli padły deklaracje, że nie będzie już cięć na polityce spójności i wspólnej polityce rolnej.
E.B.: Rzeczywiście takie sygnały się pojawiły. Są jeszcze inne kawałki budżetu, które można ewentualnie okrawać. Jak spojrzymy na to "kółko" budżetu unijnego, to mniej więcej po 30 proc. wszystkich pieniędzy przypada na politykę spójności i wspólną politykę rolną. Zostaje więc jeszcze ok. 40 proc. budżetu, gdzie można jeszcze jakichś oszczędności szukać. To już drobne kawałki budżetu w stosunku do tych dwóch największych części. Mieszczą się w tym programy kulturalne, oświatowe, jakaś część puli na badania i rozwój. Są także pieniądze na administrację, np. Brytyjczycy jeszcze tam widzą możliwe oszczędności.
PAP: Czyli jest na czym oszczędzać?
E.B.: To był właściwie pierwszy szczyt, na którym nie rozmawiano o nawet minimalnym zwiększeniu budżetu, bo do tej pory wszystkie budżety unijne były większe od poprzednich, tylko o cięciach. Rozumiem, że jest kryzys, rozumiem, że powinniśmy oszczędzać. Ale pamiętajmy, że budżet europejski to ok. 1 proc. zsumowanych PKB wszystkich krajów Unii. Rzeczywiście, jeżeli spróbujemy sobie wyobrazić choćby miliard euro to rzeczywiście są to ogromne pieniądze. Natomiast w stosunku do wszystkich budżetów krajowych mówimy o przesunięciach dziesiętnych czy setnych części. Tu chyba bardziej chodzi o pokazanie, że każdy kraj trzyma się swego i nie ustępuje. Trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć, że takie oszczędności, zwłaszcza uszczuplające politykę regionalną czy pieniądze dla wsi, nie są w interesie nie tylko Polski, ale także Unii Europejskiej jako całości. Prędzej czy później - mam nadzieję, że później - takie cięcia mogą się zemścić. Bez mądrej polityki inwestycyjnej dla całej Unii trudno będzie przezwyciężyć kryzys. A jeżeli Europa, zgodnie z przyjętą przez siebie strategią, chce być konkurencją dla innych obszarów wzrostu na świecie, to nie osiągnie tego bez polityki spójności, rozumianej właśnie jako polityka rozwojowa. Powtórzę za premierem Tuskiem, że nie można mieć więcej Europy, nie można liczyć na większą integrację, za mniej pieniędzy.
PAP: Czy klub krajów, w tym Polska, broniący polityki spójności przed cięciami wytrzymał ten szczyt, czy już się rozpadł?
E.B.: Klub wytrzymał i to w całkiem dobrej formie. Istniała obawa, że w trakcie negocjacji ta jedność może popękać i wezmą górę interesy narodowe. Ale tak się nie stało. Klub przetrwał szczyt z jednolitym stanowiskiem dotyczącym polityki rozwoju.
PAP: Wspiera nas ktoś jeszcze?
E.B.: Włochy są absolutnie i zdecydowanie po naszej stronie. Po Niemczech i Francji to trzeci płatnik do kasy UE. Włosi, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, nie wynegocjowali sobie rabatu w płaceniu składek, więc nie mogą odstąpić od polityki spójności, bo to główna rzecz, jaką mogą pokazać swoim obywatelom jako bezpośrednią korzyść z UE.
PAP: A jaka realnie jest rola Polski w tym klubie przyjaciół spójności?
E.B.: Z pewnością niebagatelna. Jesteśmy w tym gronie największym krajem, największym biorcą unijnej pomocy, z największą ilością pieniędzy. Wszyscy patrzyli na naszą część Europy z pewnym powątpiewaniem, jak my te pieniądze wykorzystamy. Ja utrzymuję, że naszym największym atutem jako orędownika polityki spójności, jest to, jak jesteśmy postrzegani właśnie pod kątem wydawania tych pieniędzy. Gdybyśmy się na tym poślizgnęli i gdyby opinia o Polsce nie była tak dobra, to byłaby pierwsza karta przetargowa, by nie dawać nam więcej pieniędzy. Nasze osiągnięcia jednoznacznie przemawiają za utrzymaniem silnej polityki spójności. Wykazaliśmy również, że fundusze inwestowane w naszej części Europy przynoszą wymierne korzyści także płatnikom netto. Oczywiście zdarzają się problemy z niektórymi projektami, ale system działa dobrze, płatności są dokonywane sprawnie, a efektywność potwierdzają wskaźniki ekonomiczne. Pełnego bilansu dokonamy dopiero za kilka lat, ale tu też jestem dobrej myśli.
Rozmawiała Agata Kalińska
her/ amac/ jbr/