Sprawy dotyczące kredytów frankowych nie są ani jednoznaczne, ani proste. Nawet część adwokatów, radców prawnych i sędziów ma trudności ze zrozumieniem natury tych umów i sedna sporu, bo ekonomia miesza się tu z prawem. Banki przekonują, że gdyby nie wzrost kursu franka, nie byłoby problemu, a kredyty złotowe wciąż są mniej opłacalne - ich posiadacze mogą się poczuć pokrzywdzeni. Dodają, że umowy nie mogły być źle skonstruowane, skoro... podpisywali je także sędziowie Sądu Najwyższego. Tyle, że w sprawach frankowiczów z prawnego punktu widzenia nie chodzi o to, że frank nagle zaczął być drogi. Sedno sprawy tkwi w tym, że banki odsyłają do swoich tabel kursowych, a tym samym samodzielnie decydują, np. o wysokości wypłaconej kwoty w kredytach denominowanych, czy wysokości salda - w indeksowanych. Tym samym wpływają na wysokość poszczególnych rat. I za to, według TSUE, banki powinny zapłacić cenę, która sprawi, że obarczanie ryzykiem konsumentów przestanie się im opłacać. Otwarte pozostawało pytanie, jaka to cena i jak ją określić.
Chcesz wiedzieć więcej o sprawach frankowych? Pobierz bezpłatny e-book o konsekwencjach prawnych i ekonomicznych wyroku TSUE w sprawie Dziubak >>
W połowie października postulowałam, by odpowiedź na to pytanie dał Sąd Najwyższy, bo ma ku temu wszelkie narzędzia. Myślałam, że najbardziej nurtujące pytania zada poszerzonemu składowi pierwsza prezes SN. Nie zrobiła tego - być może wiedziała, że zrobi to trzyosobowy skład. 29 października, czyli w niecały miesiąc po wyroku TSUE w polskiej sprawie państwa Dziubaków, sędziowie SN rozwiali wiele wątpliwości. Co prawda do tego czasu zapadło już sporo różnych orzeczeń, ale większość spraw dopiero czeka na rozstrzygnięcie. I choć mówi się, że sądowe młyny mielą powoli, to tym razem zadziałały w tempie błyskawicy, a co ważniejszej rozświetliły kwestie klauzul zawieranych w umowach frankowych i niektóre tezy postawione przez unijny sąd.
Czytaj również: SN "odfrankowił" umowę o kredyt denominowany
SN już kolejny raz wyraźnie stwierdził, że klauzule odnoszące się tabel kursowych banków są niedozwolone i muszą zostać wyeliminowane z umowy. To jednak nie sprawia, że kontrakt przestaje być ważny. Może być dalej wykonywany, bo w efekcie kredyt był od początku złotowy, tylko oprocentowany stawką LIBOR plus marża. I nie ma znaczenia czy chodzi o umowę o kredyt denominowany - jak w tej sprawie, czy indeksowany. To jasny kierunkowskaz! Dzięki niemu nie ma już znaczenia rodzaj umowy, a co ważniejsze - nie ma problemu rozliczenia świadczeń po jej unieważnieniu. Pozostaje tylko przeliczyć odsetki na nowych zasadach. Przeciwko takiemu podejściu mogą protestować, i banki, i frankowicze, a także ich adwokaci, bo to salomonowe rozstrzygnięcie. A z takim wcale nie wszyscy się zawsze zgadzają.
Czytaj również: Bezprawne klauzule powinny skutkować unieważnieniem umowy o kredyt denominowany >>
SN wyraźnie jednak wskazał, że działania sądu mają mieć charakter sankcyjny, zniechęcić profesjonalnych kontrahentów do zamieszczania w umowach z konsumentami nieuczciwych postanowień. Chodzi bowiem o osiągnięcie stanu „niezwiązania” konsumenta zakwestionowanymi postanowieniami umownymi, przy jednoczesnym, na ile to możliwe, utrzymaniu w mocy umowy. Taki efekt daje „odfrankowienie”, niezależnie od umowy.
Czy sądy powszechne pójdą w kierunku nakreślonym w uzasadnieniu przez Wojciecha Katnera, sędziego SN od 2009 roku? Czas pokaże, bo w sentencji mowa jest tylko o oddalenia powództwa banku. Wydaje się jednak, że prawnicy frankowiczów zaczną częściej żądać "odfrankowienia", zamiast unieważnienia. Po wyroku SN to bezpieczniejsza i krótsza droga do wygranej, która wytrąca bankom argumenty dotyczące bezumownego korzystania z kapitału. Aż ciśnie się na usta: brawo SN!
Póki co, uzasadnienie to tylko kierunkowskaz, a nie wytyczona droga. Tę nadal ma szansę zbudować Małgorzata Gersdorf, zadając wszystkie ważne pytania do poszerzonego składu. I dopiero, gdy będzie na nie odpowiedź, będzie można w pełni przyklasnąć.