Nowelizacja Prawa geologicznego i górniczego wdraża unijną dyrektywę CCS (Carbon Capture and Storage). Składowanie CO2 jest promowane przez Komisję Europejską jako jeden ze sposobów ograniczania emisji CO2 do atmosfery. Polega na wychwyceniu różnymi metodami CO2, powstającego w wyniku spalania paliw kopalnych, skroplenia, przetransportowania do miejsca składowania i wtłoczenia do izolowanej formacji geologicznej w celu trwałego przechowania.
Zgodnie z projektem składowanie dwutlenku węgla, a także poszukiwanie formacji geologicznych, w których będzie można gromadzić CO2, będzie wymagało uzyskania koncesji udzielanej przez ministra środowiska. Przedsiębiorcy będą musieli także zawrzeć tzw. umowę użytkowania górniczego. Koncesja będzie obejmować działalność związaną z eksploatacją podziemnego składowiska, a także okres po jego zamknięciu.
Przedsiębiorcy przez 20 lat od zamknięcia składowiska będą musieli sprawdzać, czy nie dochodzi tam do niepożądanych zjawisk, takich jak uwalnianie się CO2 do atmosfery czy wód podziemnych. Później monitoring składowiska przejmie powołany ustawą Krajowy Administrator Podziemnych Składowisk Dwutlenku Węgla (KAPS).
Dotychczas w Polsce metodę składowania CO2 stosowano na niewielką skalę. Projekty takie realizowano w Niemczech, Danii, USA, Kanadzie, Holandii, Norwegii. Dwutlenek węgla gromadzono najczęściej w wyeksploatowanych lub czynnych złożach gazu ziemnego i ropy. W Austrii i na Litwie zakazano podziemnego wtłaczania dwutlenku węgla. Rząd austriacki uzasadnił swoją decyzję brakiem odpowiednich struktur geologicznych.
Polska Grupa Energetyczna chciała zastosować pierwszy większy projekt CCS w Bełchatowie. W kwietniu Grupa zrezygnowała jednak z tej inwestycji, tłumacząc to brakiem odpowiedniego finansowania. Bełchatowski CCS nie znalazł się bowiem na liście projektów dofinansowywanych przez KE.
Eksperci podkreślają, że technologia CCS jest na razie zbyt droga; opłacałoby się ją stosować, jeśli uprawnienia do emisji CO2 w europejskim systemie handlu emisjami (ETS) kosztowałyby ponad 65 euro. Tymczasem ich cena wynosi ok. 5 euro.