Rodzice zmarłego przed miesiącem dziecka zarzucają lekarzom Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku brak właściwej diagnozy. To oni zawiadomili prokuraturę, gdy chłopiec był już w stanie krytycznym. Jak mówili wtedy mediom, zanim ich syn został hospitalizowany, dwa razy trafiał do szpitala, ale był odsyłany do domu bez właściwej diagnozy.
Śledztwo zostało wszczęte przez Prokuraturę Rejonową Białystok-Południe; toczy się w sprawie narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, skutkujące śmiercią dziecka.
Zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Białymstoku Andrzej Bura powiedział w czwartek, że powodem przejęcia śledztwa przez tę prokuraturę była waga i charakter postępowania. "Sprawa związana jest z błędem w sztuce medycznej, ze śmiercią małego dziecka, w której zaniedbanie o takim, a nie innym charakterze, zarzuca się lekarzom" - dodał Bura.
Podkreślił, że sprawa wymaga rzetelnego wyjaśnienia także dlatego, by w przyszłości takie sytuacje się nie powtarzały.
Po śmierci chłopca przeprowadzona została sekcja zwłok, ale prokuratura wciąż czeka na wyniki badań histopatologicznych. Już na początku śledztwa zapowiadano, że konieczne będzie powołanie w sprawie biegłych. Chodzi o ustalenie, czy działania lub zaniechania lekarzy miały wpływ na narażenie dziecka na utratę życia i czy miało to związek z jego śmiercią.
Własne postępowanie wyjaśniające prowadzi Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny w Białymstoku. Zastępca dyrektora tej placówki Helena Goździewska poinformowała w czwartek, że wyniki postępowania powinny być znane w przyszłym tygodniu.
Dyrektor szpitala Janusz Pomaski mówił przed miesiącem, że dziecko zmarło na skutek zatrzymania akcji serca. Powiedział, że przeprowadzona była reanimacja, która nie dała efektu. Jak dodał, rodzice do końca nie wyrażali zgody na odłączenie syna od aparatury.
Wcześniej mówił, że chłopiec był przywożony do szpitala przez trzy dni. Najpierw ze skierowaniem od lekarza rodzinnego z rozpoznaniem ząbkowania; jak dodał, wskazywały na to wszystkie objawy. Dyrektor relacjonował, że lekarze poinstruowali rodziców, co mają robić przy ząbkowaniu, a gdyby dziecko czuło się źle, to mieli przyjechać na Szpitalny Oddział Ratunkowy (SOR).
Kolejnego dnia dziecko trafiło do szpitala z rozpoznaniem uszkodzenia rączki i odwodnieniem. Pomaski mówił, że chłopca badał ortopeda, jednak badanie RTG nie wykazało złamania, a jedynie stłuczenie. Badał go też drugi lekarz, pod kątem podejrzenia odwodnienia, ale, jego zdaniem, nie było podstaw do hospitalizacji. Powiedział też, że po raz kolejny rodzice zostali poinstruowani, żeby zgłosili się na SOR, gdyby z chłopcem było źle.
Trzeciego dnia wieczorem dziecko trafiło do szpitala w stanie ciężkim. Rodzice, którzy je przywieźli, mieli już wtedy wyniki badań krwi chłopca. Zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową, przebywał na oddziale intensywnej terapii, był w śpiączce.
Pomaski mówił też, że białaczka szpikowa w tym wieku może nie dawać żadnych objawów zewnętrznych. Wyjaśnił, że w przypadku tego dziecka, gdy chłopiec przez trzy dni trafiał do szpitala, nie było żadnych objawów, iż ma on białaczkę, nic też nie wskazywało, że choroba się rozwija. (PAP)