Temat dostępności do świadczeń na nowo wywołała sprawa lekarki infulencerki, która po godzinach pracy, przyjmowała koleżanki w gabinecie Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

 

Narodowy Fundusz Zdrowia zareagował komunikatem w mediach społecznościowych: "Nie ma zgody na przyjmowanie koleżanek i rodziny poza kolejnością w ramach kontraktu z NFZ”.  W trybie pilnym NFZ zażądał wyjaśnień od Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka WUM. -  Nie ma lepszych i gorszych pacjentów – napisano na profilu NFZ na Twitterze.

Czytaj także na Prawo.pl: Lekarz wystawiający „L4 w 5 min” naraża się na zarzuty korupcyjne>>

Zapotoczna Zuzanna: Wysokość wynagrodzenia należnego świadczeniodawcy za świadczenia ponadlimitowe wykonane w stanach nagłych. Uwagi na marginesie uchwały Sądu Najwyższego z 19.03.2019 r., III CZP 80/18 >>

Pacjent spoza kolejki - to nie zawsze patologia

Podniosły się wówczas głosy, że niektórzy lekarze dopisują do kolejki nieznanych sobie pacjentów z poczucia zawodowego obowiązku, a sprawa lekarki-influencerki i reakcja na nią NFZ sprawi, że zwiąże to tym lekarzom ręce.

Kwestie związane z kolejnością udzielania świadczeń reguluje ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych ze zm. (w szczególności art. 19-24).

Sprawdź w LEX: Czy świadczeniodawca może dokonać przesunięć grupowych pacjentów umieszczonych w harmonogramach przyjęć? >>

 

 

Dr hab.  n. praw. Radosław Tymiński, autor bloga prawalekarza.pl podkreśla, że w niektórych sytuacjach lekarz ma obowiązek przyjmowania pacjentów poza kolejnością. – Na przykład w sytuacji nagłego zagrożenia zdrowia lub życia. Co do pozostałych zagadnień, to podkreślam, że musimy interpretować je kazuistycznie, ściśle analizując stan faktyczny – zaznacza.

Jednak w sprawie influencerki chodziło nie tyle o dopisanie pacjentów do kolejki, ale o przyjmowanie znajomych poza godzinami pracy lekarki z wykorzystaniem infrastruktury finansowanej przez NFZ. - Pytanie, czy takim sprzętem dysponują dostępne publicznie poradnie?  – zastanawia się  Dorota Korycińska, prezeska Ogólnopolskiej Federacji Onkologicznej (OFO).

Zarząd Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego powołał zespół kontrolny.  Na podstawie protokołu i wniosków podejmie oficjalne decyzje, jak zaznacza - ze wszystkimi potencjalnymi konsekwencjami prawnymi lub organizacyjnymi wobec osób podejmujących działalność niezgodną z prawem lub etyką lekarską.

Niewydolny system i wykluczenie - tu jest problem

Maria Libura, ekspertka Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego ds. zdrowia, członek Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta zwróciła jednak uwagę, że w tej historii nie chodzi przecież o konkretną osobę, ale powszechne zjawisko niedostatecznej dostępności opieki medycznej. - Resentymentem łatwiej pokierować, niż zmianą w ochronie zdrowia, ale zaspokajanie emocji nie zaopatrzy potrzeb zdrowotnych – skomentowała na TT.

Obecnie, średnio na wizytę do ginekologa w województwie śląskim trzeba czekać 57 dni; w województwie podkarpackim – 50 dni, w województwie mazowieckim - 48 dni (w Dziekanowie Leśnym do poradni ginekologiczno-położniczej dla dziewcząt trzeba czekać 143 dni), a małopolskim – 43 dni. Najkrótsze kolejki do tego specjalisty są w województwie świętokrzyskim – to średnio zaledwie 12 dni. Takie dane podaje portal światprzychodni.pl, który monitoruje na bieżąco dostęp do świadczeń finansowanych ze środków publicznych, w ośrodkach współpracujących z NFZ.

Konstytucja (art. 68 ust. 2) mówi o tym, że władze publiczne zapewniają obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. W praktyce to prawo nie jest przestrzegane. 

- Pani Kowalska, która od 30 lat nie była u ginekologa, która się takiej wizyty boi lub wstydzi, która nie ma za co dojechać do najbliższego ginekologa, który najbliżej jest w odległości 50 km, albo nie ma z kim zostawić gospodarki, jest najsłabszym ogniwem systemu. I to najsłabsze ogniwo decyduje o jego jakości – podkreśla Dorota Korycińska. Przypomina przy tym raport NIK, który dotyczył dostępności do świadczeń ginekologiczno-położniczych kobiet mieszkających na wsiach. Wynikało z niego, że na jedną poradnię na wsi przypadało w 2017 r. blisko 24 tys. kobiet, podczas gdy w mieście średnio było to około 4,5 tys. potencjalnych pacjentek.

- Raport jest co prawda z 2017 r., ale od tego czasu niewiele się zmieniło – zaznacza.