Redakcja: "Etyczne aspekty decyzji medycznych. Pacjent-zespół terapeutyczny-rodzina" to konferencja, którą organizował Pan we współpracy z wydawnictwem Wolters Kluwer Polska, już po raz drugi. Dlaczego współorganizuje Pan tego typu wydarzenia?
Jan Hartman: Konferencje są podstawową formą istnienia bioetyki, zarówno jako dyscypliny wiedzy, jak i dziedziny interdyscyplinarnej debaty społecznej nad kwestiami sprawiedliwości w dziedzinie zdrowia publicznego, lecznictwa oraz badań naukowych w medycynie. Właśnie na konferencjach mogą spotykać się ze sobą lekarze i inni profesjonaliści oraz bioetycy. Jedni uczą się od drugich, dzielą się wiedzą i doświadczeniami, co w efekcie przyczynia się do ugruntowania kultury bioetycznej. To jest wciąż jeszcze praca u podstaw. W USA i w niektórych krajach Europy debaty bioetyczne mają charakter permanentny i każdy niemal lekarz w takiej czy i w innej formie uczestniczy w niej, a co najmniej szkoli się w tej dziedzinie. Co więcej, debata publiczna z udziałem bioetyków i wszystkich zainteresowanych stron realnie kształtuje prawo medyczne. W Polsce to dopiero marzenie. Fachowców na razie nawet nie pyta się o zdanie. Dominuje lobbing zawodowy i ideologiczny, a względy moralne mają w tworzeniu prawa medycznego oraz w zarządzaniu służbą zdrowia znaczenie całkowicie drugorzędne, a jeśli są brane pod uwagę, to na bardzo naiwnym poziomie. Ludziom wydaje się, że etyka, to coś, co każdy ma w sobie i z natury rzeczy jest w kwestiach etycznych kompetentny.
R.: Zagadnienie bioetyki w zawodzie lekarza to coraz częściej poruszana kwestia. Czy sądzi Pan, że w najbliższym czasie ma ono szansę stać się tematem szerszej debaty publicznej?
J.H.: Z pewnością. Bioetyka w Polsce pozostaje wciąż jeszcze w stadium embrionalnym, a świadomość lekarzy i urzędników pracujących na polu zarządzania i szeroko rozumianego zdrowia publicznego, że decyzje podejmowane w tych obszarach nie są natury wyłącznie medycznej i ekonomicznej, jest bardzo niska. Panuje arogancja, wyrażająca się w przekonaniu, że jak ktoś nie jest lekarzem, to nie powinien wydawać opinii w sprawach postępowania lekarzy. Ale to się już zmienia - lekarze sami dostrzegają, że problemy etyczne medycyny nie dadzą się zredukować do sumy "kodeks etyki lekarskiej" plus "własne sumienie", że potrzebują wskazówek, jak radzić sobie w trudnych etycznie sytuacjach. I to właśnie rosnąca świadomość etyczna lekarzy, a także - co tu ukrywać - obawa przed nadmierną odpowiedzialnością prawną za ryzykowne decyzje sprawiają, że w bioetyce polskiej nastąpiło ożywienie. Skończyły się już czasy, w których wystarczyło parę frazesów o godności i dobru pacjenta, a etyka kojarzyła się z bardziej czy mniej religijnie zaangażowanym moralizatorstwem. Poza tym przybywa w Polsce prawdziwych specjalistów w zakresie bioetyki, często wykształconych na Zachodzie, w porównaniu z którymi ja sam jestem już tylko staromodnym dyletantem. Jestem pewien, że za kilkanaście lat każdy absolwent medycyny w Polsce będzie miał pojęcie o bioetyce, tak dzisiaj tego pojęcia z reguły nie ma. Podniesienie kultury bioetycznej w samych środowiskach medycznych przełoży się na jakość procesów legislacyjnych oraz praktykę zarządzania służbą zdrowia. Dzisiaj to jest dżungla - zwycięża silniejszy, to znaczy taki czy innych profesor, taka czy inna placówka, taka czy inna dyscyplina medycyny albo grupa chorych - kosztem innych. System lobbingowy musi ustąpić systemowi negocjacji publicznych, moderowanych przez bioetyków. Oznacza to utratę części władzy przez establishment medyczny. Opór będzie znaczny, ale sprawa jest, moim zdaniem przesądzona.
R.: Jakie są według Pana główne zarzewia konfliktów na linii lekarz - pacjent?
J.H.: Jest kilka obszarów konfliktowych. Jednym z nich, bardzo spektakularnym, jest mało transparentny triage, czyli "selekcja" pacjentów na izbach przyjęć. Idea rozbudowy izb przyjęć i racjonalizacji procedury hospitalizacji jest oczywiście słuszna, ale wykonanie fatalne. Nie może być tak, że pacjent myśli, że jego zdaniem jest przekonać lekarza dyżurnego na izbie przyjęć, że jest ciężko chory, aby w ogóle dostać się do szpitala. Podobnie lekarz dyżurny nie może myśleć w kategoriach opłacalności świadczeń i "dowodzić" pacjentom, że jeszcze nie są dość chorzy, aby dostać się do szpitala. Tak się triage`u nie prowadzi - to jest, nomen omen, chore. Inne pole konfliktów to kwestia zarobków lekarzy i przekładania się interesów ekonomicznych lekarza na sposób traktowania pacjenta. Czy lekarz nie zleca mi zbyt wielu badań, bo mu się to opłaca? Czy nie przedłuża leczenia? Czy nie stara się mnie pozbyć, bo za mało na mnie zarabia? Takie pytania stawiają sobie pacjenci, nieraz zasadnie, a że niszczy to zaufanie między lekarzami a pacjentami, o tym nie muszę nikogo przekonywać. Są jeszcze inne sprawy w tym obszarze - zachęcam do przeczytania swego artykułu, który w 2011 roku ukaże się w książce "Etyczne aspekty decyzji medycznych", wydanej przez Wolters Kluwer Polska. Książka zawierać będzie wybór wykładów z naszej konferencji.
R.: Jak Pan sądzi, czy jest szansa na poprawę systemie opieki zdrowotnej w Polsce, tak, aby pacjent był zadowolony, a lekarz nie stał przed wyborem lojalność wobec systemu a dobro pacjenta?
J.H.: Nie jestem specjalistą od zarządzania służbą zdrowia. Jednak swoje zdanie mam. Uważam, że podstawową sprawą jest równe traktowanie różnych podmiotów wykonujących świadczenia przez NFZ i Ministerstwo Zdrowia oraz uzależnienie kontraktów na świadczenia od jakości i efektywności kosztowej usług oferowanych przez dany ZOZ. Trzeba wprowadzić więcej elastyczności w wycenie świadczeń i ich kontraktowaniu, a przede wszystkim monitoring jakości. Widzę w tym rolę ubezpieczycieli, których powinno być więcej, tak aby mogli ze sobą konkurować. Monopol ubezpieczeniowy państwa jest zbyt kosztowny. Należy ponadto skończyć ze wspomnianym systemem lobbingowym. Gdybym był ministrem zdrowia, nigdy nie rozmawiałbym sam na sam z żadnym profesorem. Musi być transparencja i uczciwa debata - w każdej sprawie. A patrząc oczami bioetyka - musimy wreszcie dostrzec w systemie ochrony zdrowia schorowanych starych ludzi, zwłaszcza na wsi. Ochrona zdrowia tej kategorii pacjentów jest byle jaka, w porównaniu, na przykład z małymi dziećmi czy kobietami w ciąży.
R.: Dziękujemy za rozmowę.