Inicjatywa odwołania urzędującego prezydenta Andrzeja Pałuckiego (SLD) zjednoczyła większość opozycyjnych obecnie środowisk politycznych we Włocławku. W kampanię zbierania podpisów angażowali się zwolennicy PiS, PO, NSZZ "Solidarność" i lokalnych ugrupowań samorządowych.

W przewidzianym prawnie terminie udało się zebrać około 15 tys. podpisów osób popierających referendum. Choć w ostatnich tygodniach do prokuratury wpłynął donos, jakoby część podpisów została sfałszowana, komisarz wyborczy uznał, że nie ma przesłanek, by odmówić przeprowadzenia referendum i we wtorek wyznaczył jego termin na 27 października.

Inicjatorzy referendum od wielu tygodni przekonują, że w mieście za rządów Andrzeja Pałuckiego pleni się nepotyzm, a kosztowne inwestycje komunalne nie służą rozwojowi Włocławka, a wręcz będą stanowić jego obciążenie.

"Uważamy, że pieniądze pozyskane z UE mogliśmy wykorzystać bardziej racjonalnie, na inwestycje, które tworzą miejsca pracy, a nie będą później kosztowne w utrzymaniu" - przekonywał lider włocławskiej NSZZ "S" Janusz Dębczyński.

W czasie zbierania podpisów prezydent Włocławka odpierał publicznie zarzuty, przypominając, że w mieście powstanie wkrótce wiele miejsc pracy w firmach inwestujących na terenie strefy ekonomicznej, a już kilkaset osób zostało zatrudnionych przy budowie nowych fabryk.

Do zarządzenia referendum wystarczało we Włocławku niewiele ponad 9,3 tys. podpisów, a aby jego wynik był ważny, w głosowaniu musi wziąć udział nieco ponad 20 tys. osób.