Już wcześniej prawomocne były kary 2 i 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 4 lata, orzeczone wobec dwojga oskarżonych przez Sąd Okręgowy w Białymstoku - w tym zakresie żadna ze stron wyroku nie zaskarżyła.
Sąd okręgowy uniewinnił jednak szefostwo spółki od zarzutu najważniejszego - sprzeniewierzenia pieniędzy klientów. Sąd orzekł też wobec nich m.in. obowiązek częściowego naprawienia szkody poszkodowanym osobom, firmom i instytucjom, którzy takie wnioski złożyli (ponad 2 tys. wniosków).
W sumie mieli im oddać kilkaset tysięcy złotych. W każdym przypadku chodziło o 77 proc. kwoty wyjściowej, bo 23 proc. spłacił poszkodowanym już wcześniej syndyk z masy upadłościowej spółki.
Ten obowiązek częściowego naprawienia szkody sąd apelacyjny w czwartek uchylił, uwzględniając apelację obrońców.
Wyjaśnił, że oskarżeni nie zostali skazani za przywłaszczenie pieniędzy, a za to, że nie złożyli w terminie wniosku o ogłoszenie upadłości. Analizował, kim była w tym procesie formalnie osoba pokrzywdzona. "Nie w każdym przestępstwie łatwo jest ustalić osobę pokrzywdzoną, niełatwo jest ustalić, jakie dobro zostało bezpośrednio naruszone" - mówił uzasadniając wyrok sędzia Tomasz Wirzman.
W ocenie sądu to jednak złe gospodarowanie, a nie złożenie zbyt późno wniosku o upadłość doprowadziło do pokrzywdzenia klientów.
Sędzia Wirzman podkreślił, że nie chodzi o to, że pieniądze nie należały się pokrzywdzonym. "Ale o to, że przepisy prawa - zdaniem sądu apelacyjnego - nie pozwalały na takie rozstrzygnięcie" - dodał.
Zaznaczył, że sąd brał pod uwagę, iż wiele osób pokrzywdzonych jest w podeszłym wieku, to emeryci, renciści, którzy stracili po kilkadziesiąt złotych. "Dochodzenie tego na drodze cywilnej, bo to jest jedyna możliwa droga, będzie bardzo trudne, bądź niemożliwe (...). Ale sąd musi się kierować przepisami prawa" - dodał sędzia.
Sąd jednocześnie odrzucił apelację prokuratury, która chciała uznania, że doszło do sprzeniewierzenia pieniędzy i w tym zakresie uchylenia wyroku i zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania.
Wyjaśniając tę kwestię sędzia Wirzman mówił, że nie każde zachowanie osoby prowadzącej działalność gospodarczą, choć "zewnętrznie" może wypełniać znamiona przestępstwa, np. przywłaszczenia, będzie przestępstwem. "Może to być nieudolne gospodarowanie" - mówił sędzia.
Kluczowa była w tej sprawie kwestia zamiaru sprawcy. Sąd analizował, czy doszło do tzw. definitywnego (końcowego) pozbawienia mienia klientów i doszedł do przekonania, że nie ma żadnych dowodów, że oskarżony zarząd "Grosika" chciał te pieniądze zatrzymać dla siebie.
Sędzia Wirzman przypomniał, że spółka weszła na rynek (powstała z podziału firmy przez jej dotychczasowych współwłaścicieli) już z długiem ok. 1,3 mln zł. W sytuacji dużej konkurencji "Grosik" nie mógł jej sprostać, nietrafiona była lokalizacja jego punktów kasowych, były opóźnienia z terminowością przekazywania pieniędzy.
Sąd ocenił, że spółka podejmowała działania, by ratować sytuację, m.in. poprzez informatyzację, ale były one bezskuteczne. Sędzia Wirzman mówił o błędnych inwestycjach, obciążeniach finansowych czy zabezpieczeniu długu spółki (pieniądze były zabezpieczone na koncie).
"Grosik" był typowym pośrednikiem finansowym. Spółka straciła płynność i przestała regulować zobowiązania osób, które za jej pośrednictwem opłacały rachunki, np. czynsz, opłaty za gaz, prąd i inne należności.
Śledczy wyliczyli w akcie oskarżenia, że od grudnia 2004 do września 2005 r. agencja działała na szkodę co najmniej ponad 8,3 tys. osób fizycznych i szeregu firm, których zlecenia przelewów pieniędzy przyjęła, ale nie zrealizowała. Łączną kwotę tych należności wyliczyli na 1,7 mln zł.