Jak przypomina ekspert, który mówił o tym podczas konferencji zorganizowanej we wtorek przez kancelarię Gessel, instytucja sygnalisty istnieje już w polskim prawie, ale przygotowywana przez szefa CBA i rządowego koordynatora ds. służb specjalnych ustawa o jawności życia publicznego ma wprowadzić ją na nowy poziom. Taki sygnalista otrzyma szereg nowych uprawnień i będzie lepiej niż dotychczas chroniony, np. przed zwolnieniem z pracy.
Czytaj: Ustawa o jawności to także procedury antykorupcyjne w firmach>>
Kim jest sygnalista?
- To jest problem nie tylko prawny ale też kulturowy. My ciągle jesteśmy na styku kultury stepowej i zachodniej i mamy wciąż kulturowy dylemat: sygnalista to bohater czy zdrajca? Nie mamy do tego takiej dobrej historycznej podbudowy jak choćby Szwajcarzy czy społeczeństwa skandynawskie. Dziś w IPN można oglądać teczki ludzi, którzy kiedyś byli zapewne uznawani przez władze za sygnalistów, a dziś są tajnymi agentami. Odżywają demony przeszłości i niejeden z nas zastanawia się, jak kiedyś zostaną zdefiniowani dzisiejsi sygnaliści. Wciąż więc niema społecznej akceptacji dla informowania władz o różnych nieprawidłowościach – mówił ekspert. I tłumaczył, że to jest niekorzystny kontekst projektowanych przez autorów ustawy rozwiązań.
- Dziś bycie sygnalistą to w praktyce jest samobójstwo, bo cały system prawny sprzysiągł się przeciwko takim ludziom. Począwszy od artykułu 100 kodeksu pracy, poprzez ciężar dowodów w postępowaniu z zakresu prawa pracy, gdzie sąd rozpatruje sprawę w granicach podanych w wypowiedzeniu, a w przypadku sygnalistów to nie są z reguły powody tylko preteksty. Zazwyczaj organizacje wypychają sygnalistów. Ktoś, kto zdecydował się mówić o nieprawidłowościach czy niebezpiecznych praktykach, zazwyczaj zostaje z jakiegoś powodu zwolniony. Tak zwykle reagują firmy. Ale z drugiej strony sygnaliści zwykle nie są aniołami. Ja w swojej praktyce jeszcze nie spotkałem się z przypadkiem zgłoszenia przez kogoś nieprawidłowości z powodów ideowych. Zawsze za tym stoi jakiś konflikt, najczęściej jest to osoba wcześniej uczestnicząca w jakimś nagannym procederze, która poczuła się odsunięta czy oszukana przez innych jego uczestników. To jest element komplikujący zjawisko – mówi Marcin Gomoła.
Compliance w przedsiębiorstwie >>
W tym kontekście ekspert stwierdza, że praca z sygnalistami wymaga specjalnego podejścia. – To nie jest tylko problem prawny, ale zwykle także psychologiczny – mówi. Jego zdaniem sytuacja stanie jeszcze poważniejsza, gdy projektowane przepisy wejdą w życie. – Wtedy taki sygnalista dostanie do ręki prawdziwą bombę, którą będzie mógł odpalić w firmie. Rolą służby compliance będzie myślenie o tym, w jaki sposób tę bombę rozbroić, a jeśli już musi ona wybuchnąć, to jak zminimalizować straty – mówi.
Trudny zawód sygnalisty
Zdaniem Marcina Gomoły „rozbrojenie bomby” sygnalisty to słuszna idea zarówno z punktu widzenia interesów organizacji jak i samego jej posiadacza. – Bo praktyka pokazuje, że sygnaliści nie mają łatwego życia. Nawet jeśli mówią prawdę i działają na korzyść społeczności, to ludzie jakoś nie chcą potem z nimi rozmawiać. W efekcie często muszą zmieniać pracę, miejsce zamieszkania, a nawet wygląd. Do tego taki sygnalista musi się liczyć z pozwami o zniesławienie, pozwami o naruszenie dobrego imienia, oskarżeniami o naruszenie ochrony danych osobowych. A gdy sprawa trafi do sądu musi się on liczyć z trudnościami z udowodnieniem stawianych tez, bowiem z reguły inni pracownicy albo niewiele wiedzą, albo wręcz świadczą przeciwko niemu – mówi ekspert. Jego zdaniem wszystkie te okoliczności raczej nie zachęcają do wchodzenia w rolę sygnalisty.
Projektowana ustawa o jawności życia publicznego ma nadać sygnalistom większe znaczenie i zapewnić im lepszą ochronę. Jednak zdaniem Marcina Gomoły nie będzie to takie proste. – Jeżeli wejdą w życie przepisy, które uczynią sygnalistę nietykalnym przez korporację, to skutkiem tego będzie to, że taka organizacja będzie musiała prowadzić negocjacje już nie tylko z nim, ale także z prokuratorem. A przecież nie zawsze za taką sygnalizacją jest przestępstwo. Można przecież wyobrazić sobie sytuację, że w firmie szykują się duże redukcje kadrowe i ktoś chcący się przed tym zabezpieczyć zgłosi jakiekolwiek podejrzenie do prokuratury. Zyska sobie w ten sposób roczną, a może i kilkuletnią ochronę miejsca pracy, a potem prokurator dojdzie do wniosku, że jednak nic nie było i sprawę umorzy. To jest bardzo niebezpieczna rzecz – mówi Marcin Gomoła.
Ekspert bardzo boi się z tego punktu widzenia proponowanych zmian. A jako sposób ograniczania ich skutków sugeruje przygotowanie w firmach i stosowanie procedur postępowania z sygnalistami, których efektem będzie zatrzymanie przynajmniej części ich aktywności wewnątrz organizacji, bez wciągania w to organów ścigania. – Doradzam to także dlatego, że prokuratura również będzie pytać, czy firma wykorzystała wewnętrzne sposoby wykrywania nieprawidłowości – podsumowuje Marcin Gomoła.