Prawno – sądowym wydarzeniem okresu przedświątecznego było uwolnienie z aresztu Henryka Stokłosy. Były senator odzyskał wolność za 3 mln złotych, bowiem poręczenie majątkowe w takiej wysokości wyznaczył sąd, a rodzina je szybko wpłaciła. Mieli na to dwa tygodnie, ale dzięki szybkiej akcji synów i pasierba, Stokłosa opuścił Areszt Śledczy w Szamotułach 24 grudnia, w dzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia.
Sam zainteresowany i jego rodzina mieli miłe święta, a tzw. opinia publiczna miała przy świątecznych stołach jeszcze jeden temat do dyskusji. Głównie dlatego, że to osoba dość znana, a w swoim regionie to nawet bardzo. Jednak największe emocje wzbudziła wysokość kaucji, bowiem trzy miliony, to suma mogąca robić wrażenie. Usłyszeć można było nawet opinie, czy aby sąd nie przesadził, czy to nie była kwota zaporowa. Nie była, jak się okazało sąd właściwie ocenił możliwości oskarżonego i jego rodziny. Zabezpieczenie właśnie takie powinno być – na tyle niskie, oskarżony przy pomocy rodziny i ewentualnie przyjaciół był w stanie zebrać wyznaczoną kwotę, i na tyle wysokie, by stanowiło barierę przed pokusą ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Do tego jeszcze zatrzymanie paszportu i obowiązek meldowania się na policji, i oskarżony czy podejrzany może oczekiwać na proces w domu, a nie na koszt podatników w areszcie.
Przypadek Henryka Stokłosy to jeszcze jeden przyczynek do dyskusji polityce stosowania instytucji aresztu tymczasowego w Polsce. Szczególnie w odniesieniu do osób podejrzewanych o popełnienie tzw. przestępstw białych kołnierzyków, czyli jakichś nadużyć gospodarczych, czy jak w przypadku byłego senatora i znanego biznesmena, naginania poza granice prawa przepisów podatkowych. Nie można oczywiście bagatelizować takich czynów, ale w czasie oczekiwania na prawomocny wyrok, podejrzany nie zawsze musi przebywać w areszcie. Polscy prokuratorzy zwykle w takich razach wnioskują o areszt, a sądy równie często na to przystają. Argumentem zwykle jest groźba mataczenia, zagrożenie wysoką karą, czasem też podejrzenie, że oskarżony może ukrywać się lub uciec z kraju. W przypadku Stokłosy ta ostatnia możliwość ma nie tylko teoretyczny wymiar, bowiem jak pamiętamy ukrywał ukrywał się on dość długo, zanim zatrzymała go niemiecka policja i przekazała polskiemu wymiarowi sprawiedliwości na podstawie europejskiego nakazu aresztowania.Teraz jednak, po spędzeniu przez podejrzanego roku w areszcie, sytuacja jest inna. Materiał dowodowy został zebrany, akt oskarżenia został złożony w czerwcu, nie ma więc żadnych podstaw prawnych do podtrzymywania tego środka zapobiegawczego – uznał sąd. Ale taką decyzję podjął dopiero sąd apelacyjny, bowiem tydzień wcześniej sąd okręgowy przedłużył Stokłosie areszt o kolejne trzy miesiące, uzasadniając tę decyzję możliwością wymierzenia surowej kary, a także obawą, że na wolności podejrzany może się ukrywać.
Przy tych ograniczeniach, jakie sąd na Stokłosę nałożył oraz po doświadczeniach z poprzedniej próby ukrywania się, teraz raczej nie ma tego zagrożenia. Tak jak nie ma realnego zagrożenia tzw. mataczeniem w wielu sprawach gospodarczych, jakimi zajmują się polskie prokuratury. Gdy podejrzany jest odsunięty od pracy w firmie czy instytucji, a dokumenty są zabezpieczone, to jego pole manewru nie jest już wielkie. No może próbować wpływać na świadków, ale może to też robić jego rodzina i przyjaciele, gdy on sam jest zamknięciu. Niby to jest logiczne, ale dla prokuratorów wciąż dość częstym standardem jest żądanie aresztu, który do tego dość długo potem trwa, gdyż nasze prokuratury do szybkich w prowadzeniu postępowań nie należą. Podobnie jak sądy, w których potem miesiącami lub latami trwa proces, a oskarżony czeka na jego wynik w areszcie, czyli więzieniu. Mimo, że dotyczy go, jak każdego z nas, zasada domniemania niewinności, dopóki inaczej nie orzeknie sąd.
Jest ostatnio w Polsce pewien postęp w tej dziedzinie, ale chyba jednak za wolny. Jako dobry przykład dla porównania można przywołać sprawę Bernarda Madoffa z USA. Ten słynny finansista, przez wiele lat wręcz guru giełdy i rynków finansowych jest sprawcą afery nazywanej chyba słusznie „przekrętem wszechczasów”. Na jego piramidzie finansowej banki, fundusze inwestycyjne i zwykli ludzie stracili ok. 50 miliardów dolarów, za co Madoffowi grozi raczej wysoka kara. FBI oraz amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd prowadzą śledztwo. Zabezpieczyły dokumenty firmy Madoffa, przesłuchują jej pracowników, podobnie jak pracowników firmy audytorskiej obsługującej tę spółkę. Jednak Madoff nie został aresztowany (50 mld dol.!), zastosowano wobec niego tylko tzw. areszt domowy. Amerykańskie władze śledcze uznały, że takie ograniczenia na czas dochodzenia wystarczą. Ciekawe jak postąpiłyby ich polskie odpowiedniki, gdyby u nas wybuchła taka „afera wszechczasów”?