„Ty kundlu” i „kret na Żuławach” – takimi niewinnymi epitetami obdarzają się posłowie Ryszard Czarnecki (Samoobrona) i Wojciech Wierzejski (LPR. Używają takich sformułowań podczas licznych występów w mediach i w internecie, ponieważ obaj są znanymi blogerami. W tym ostatnim kanale komunikacji takie i znacznie bardziej soczyste sformułowania nie są niczym nadzwyczajnym. Ale to się może skończyć, tamę niczym nieograniczonej swobodzie wypowiedzi na internetowych forach może położyć postanowienie Sądu Najwyższego z 26 lipca br., którego pisemne uzasadnienie zostało właśnie opublikowane.
Już samo ogłoszenie wyroku SN wywołało duże poruszenie wśród internautów, a szczególnie właścicieli i animatorów stron internetowych i wszelkiego rodzaju forów, blogów itp. Wcześniej mało kto zawracał sobie głowę dylematami typu: czy strona w internecie to czasopismo, czy opinie ogłaszane na forum lub w blogu to publikacje podlegające takim samym rygorom jak informacje i publicystyka drukowane na papierze czy emitowane w radiu lub telewizji. Zasady przekazu w mediach tradycyjnych uregulowane są przepisami prawa, jest także specjalna ustawa – Prawo prasowe. Trochę już przestarzała i generalnie niedoskonała, ale jest. Powstała w 1984 roku, kiedy to nikt w Polsce o internecie nie słyszał. Potem nie było na tyle poważnej nowelizacji tej ustawy, by zastanawiać się nad ewentualnym uwzględnieniem w niej możliwości, jakie stwarza współczesna technika.
Tymczasem internet rozwijał się w błyskawicznym tempie, a już szczególnie spopularyzowały się różnego typu internetowe serwisy informacyjne, fora dyskusyjne i blogi. Pojawiają się w nich informacje z wszelkich dziedzin, żywo komentowane są wydarzenia, zarówno ciekawe dla wąskich grup osób zainteresowanych jakąś tematyką, jak i wydarzenia z życia publicznego.
Internet to ogrom informacji i wiedzy z różnych dziedzin, to bardzo szerokie spektrum poglądów na najróżniejsze tematy, to bardzo często poważne dyskusje, wymiana opinii, często też przydatnych w życiu czy pracy porad. Ale obok tego internet to także bezmiar głupoty, nieodpowiedzialności, tekstów niecenzuralnych, obraźliwych, często wręcz bezpardonowych napaści na innych ludzi.
W tradycyjnych mediach przekaz poddany jest pewnym rygorom. Co by nie mówić o poziomie publicznej debaty toczącej się obecnie w polskich mediach, to jednak obowiązują w nich jakieś zasady. Gazety ktoś redaguje, nawet telewizyjne i radiowe programy na żywo zawsze ktoś prowadzi, gdy więc ktoś próbuje przekroczyć granice dopuszczalne w publicznych wystąpieniach, jest reakcja, w skrajnych przypadkach dochodzi nawet do wyłączenia mikrofonu lub przerwania połączenia telefonicznego. Stali widzowie popularnego „Szkła kontaktowego” wiedzą, że każdy z dzwoniących do tego programu przechodzi wcześniej przez filtr, jakim są panie pracujące na zapleczu studia. Praktyka pokazuje jednak, że ich wysiłek nie zapobiega przebiciu się od czasu do czasu na wizję kogoś bez politycznych, prawnych czy obyczajowych hamulców. Wtedy jednak interweniuje prowadzący, z początku łagodną perswazją, ale bywa, że każe rozmówcę wyłączyć. Wiemy i rozumiemy dlaczego i zgadzamy się, że nawet w tak wolnym kraju jak Polska są granice, których przekraczać nie wolno.
Internet do niedawna był wolny od takich dylematów. Na różnych forach pojawiały się wypowiedzi daleko wykraczające poza dopuszczalne społecznie granice, czasem zwyczajnie naruszające czyjeś dobra. Owszem były one przez administratorów portali eliminowane, ale dopiero po jakimś czasie. Bywało (bywa?), że przez wiele dni czy tygodni „wisiała” sobie taka publikacja, a poszkodowany nią był bezsilny. Interwencje u właścicieli takich stron nie zawsze przynosiły efekt, bo ci zasłaniali się zasadą wolności wypowiedzi albo brakiem podstaw prawnych do usuwania takich „niecenzuralnych” czy obrażających kogoś wypowiedzi.
Jednak od jakiegoś czasu sprawy takie zaczęły trafiać do sądów, które dość konsekwentnie stają na stanowisku, że internet to kanał komunikacji podlegający regułom podobnym do tych, jakie obowiązują tradycyjne media. „Kropkę nad i” postawił Sąd Najwyższy, który nie tylko stwierdził, że publikacje zamieszczane w internecie spełniają kryteria publikacji prasowych, ale w przypadku ich periodycznego pojawiania się, zobowiązane są wręcz do wypełniania wszystkich obowiązków wynikających z prawa prasowego. A więc także obowiązek rejestracji takiego periodyku i wszystkie zobowiązania, jakie w tradycyjnych mediach dotyczą wydawców i redaktorów naczelnych. Jeśli po ustnym uzasadnieniu wyroku Sądu Najwyższego z 26 lipca jeszcze ktoś miał co do tego wątpliwości, to teraz może dokładnie przeczytać uzasadnienie pisemne (sygnatura akt: IV KK 174/4).