W wiecach przed czeskimi placówkami medycznymi, odbywających się pod hasłem „Ocalmy czeską służbę zdrowia”, wzięło udział aż 60 procent lekarzy. Protestowano przeciw zamykaniu szpitali i ograniczaniu nakładów na służbę zdrowia, które zaplanował w projekcie budżetu na 2013 rok rząd Petra Neczasa.
Szef Związku Zawodowego Czeskich Lekarzy (LOK) Martin Engel zapewnił, że akcja nie jest wymierzona w pacjentów. "Chcemy pokazać, że jesteśmy po ich stronie, że chodzi nam o odwrócenie chaosu w służbie zdrowia. O to, by najlepsi lekarze nie wyjeżdżali do Niemiec. By rosła jakość i dostępność świadczeń zdrowotnych” - powiedział dziennikarzom.
Dodał, że „czescy lekarze są głęboko zaniepokojeni niekontrolowanym procesem prywatyzacji placówek służby zdrowia".
Lekarskie związki zawodowe w Czechach zachowują od dłuższego czasu gotowość strajkową i domagają się odejścia ministra zdrowia Leosza Hegera (TOP 09), który odmawia dialogu ze związkowcami, tłumacząc się trudną sytuacją budżetową państwa. Tymczasem Czechom grozi paraliż systemu publicznej opieki zdrowotnej - po Nowym Roku z pracy może odejść jedna czwarta lekarzy.
Na Słowacji personel pięciu najważniejszych szpitali - w Bratysławie, Żylinie, Bańskiej Bystrzycy, Koszycach i Preszowie - wziął udział w akcji „Chora służba zdrowia zagrożeniem dla pacjenta”. Lekarze przerwali pracę i zbierali się na wiecach przed budynkami szpitalnymi.
Szef regionalnego oddziału Związku Zawodowego Lekarzy w Żylinie (LOS) Peter Blaszko powiedział dziennikarzom, że akcja ma charakter symboliczny, a ze względu na trudną sytuację w słowackiej służbie zdrowia lekarze nie będą porzucać pracy do końca roku. „To nasze ostatnie ostrzeżenie. Już dziś związkowcy mają do dyspozycji kilka tysięcy wypowiedzeń pracowników służby zdrowia, które w każdej chwili mogą przekazać ministerstwu” – ostrzegł.
Słowaccy lekarze żądają nie tylko wynegocjowanych już podwyżek płac, ale także zwiększenia nakładów na służbę zdrowia i zakresu świadczeń gwarantowanych. Ministerstwo odpowiada, że nie ma na to pieniędzy.
Symboliczne manifestacje zorganizowali również we wtorek węgierscy związkowcy pod hasłem „Ratujmy węgierską służbę zdrowia”. Największy protest odbył się przed wydziałem neurologii Uniwersytetu Medycznego im. Semmelweisa w Budapeszcie. Podczas wiecu wypuszczono tysiące białych baloników. Przewodniczący Węgierskiego Związku Zawodowego Lekarzy Janosz Belteczki szacuje, że w akcji protestacyjnej wzięło udział kilka tysięcy lekarzy w całym kraju.
Węgierscy lekarze borykają się z ogromnymi problemami. W zadłużonym kraju ich płace są najniższe w Grupie Wyszehradzkiej, szpitale są zadłużone i słabo wyposażone, a odejściem do pracy w Niemczech i Austrii grozi aż jedna trzecia pracowników węgierskiej służby zdrowia.
W tym roku nakłady na węgierską służbę zdrowia zostały zredukowane o 455 mln euro. Większość oszczędności dotyczy dostaw nowego sprzętu i zamrożenia płac. Lekarze nie kryją oburzenia. Żądają, by ich płace nie były niższe niż 758 euro, a płace specjalistów sięgały 1137 euro. „Walczymy nie o luksusowe auta, lecz o przeżycie. Nie chcemy zarabiać tyle co śmieciarze i sprzedawcy frytek w bufetach” – twierdzą. Negocjacje z rządem trwają.
Andrzej Niewiadowski