Jeśli transport międzynarodowy zostanie objęty przepisami dotyczącymi pracowników delegowanych, to po kilku dniach od przekroczenia granicy kierowca będzie podlegać prawu pracy państwa, w którym przebywa. Byłoby to niekorzystne m.in. dla polskich firm. Na taki kształt przepisów naciskają m.in. Francja i kraje Beneluxu. Krytycy wskazują, że jest to przejaw protekcjonizmu gospodarczego krajów Zachodu, które chcą wypchnąć ze swoich rynków bardziej konkurencyjne firmy z Polski i innych krajów.
Europoseł Kosma Złotowski z PiS powiedział po czwartkowym głosowaniu, że to nie koniec walki o korzystnie dla Polski przepisy. Zaznaczył, że najprostsza opcja to rozwiązanie, w którym wszystkie poprawki będą głosowane na sesji plenarnej. W czwartkowym głosowaniu uczestniczyło 630 europosłów, a PE ma 750 deputowanych. - Szacujemy, że ok. 40 zwolenników kompromisu nie brało udziału w głosowaniu. Zobaczymy, jak będzie w lipcu na następnej sesji - powiedział.
Dobrej myśli jest też europosłanka PO Elżbieta Łukacijewska. Zapewnia, że to nie koniec batalii. - Nie składamy broni. Będziemy walczyli do końca. Zobaczymy, jaki będzie ostateczny kształt po najbliższej sesji plenarnej w lipcu - mówi. Europosłanka dodała, że wszystko zależy od tego, ile będzie poprawek. Jeśli będzie ich dużo, to sprawa wróci do komisji transportu. - Jestem optymistką - mówiła.
[-OFERTA_HTML-]