Jak powiedział PAP Schneider, każde opóźnienie w programach jądrowych na świecie pokazuje przewagę odnawialnych źródeł energii, głównie szybko przyrastających mocy z turbin wiatrowych. "Dziś za każdym razem, gdy mamy opóźnienie w budowie mocy nuklearnych, natychmiast coś zajmuje to miejsce. To jeden z powodów, dla których energetyka jądrowa staje się coraz droższa" - powiedział.
Podkreślił, że moc zainstalowana turbin wiatrowych przyrasta bardzo szybko i na przestrzeni ostatnich lat w zasadzie w sposób ciągły. "Opóźnienia w sektorze wiatrowym średnio wynoszą pół roku w przypadku pojedynczych instalacji, w przypadku całych zespołów są rzędu dwóch lat" - zaznaczył Schneider, dodając, że opóźnienia programów jądrowych na świecie są nawet rzędu dziesięciu lat.
Jego zdaniem przykład francuskiego reaktora EPR w Olkiluoto w Finlandii świadczy właśnie na niekorzyść energetyki jądrowej w stosunku do turbin wiatrowych i to nie tylko dlatego, że budowa ta okazała się dwukrotnie droższa niż zakładano.
"Reaktor miał zacząć działać w 2009 r., teraz mówi się o roku 2014, natomiast w tym czasie pojawiła się znacząca zmiana w strategii energetycznej rządu Finlandii. Zobowiązując się do wypełnienia protokołu z Kioto, Finlandia liczyła na pewne i nieemisyjne źródło energii od 2009 r. W momencie, gdy go nie było, pojawiła się konieczność albo kupowania uprawnień do emisji CO2, albo importowania prądu. Tu jest wiele opcji, ale każda niesie ze sobą dodatkowe koszty" - wyjaśnił Schneider. Konsekwencje z punktu widzenia strategii klimatycznej są olbrzymie, a w tym samym czasie można było znacznie szybciej skorzystać z innych opcji - dodał.
W ocenie Schneidera, między innymi z tego powodu dziś nie da się sfinansować programów jądrowych na warunkach rynku, wymagają one wsparcia państw. Na wsparcie budowy elektrowni jądrowych mogą sobie pozwolić Chiny, które mają dość gotówki i robią to u siebie, możliwy jest też model rosyjski, gdy państwowa firma z Rosji w całości płaci za budowę za granicą, a potem eksploatuje sfinansowaną przez siebie elektrownię - dodał.
Zaznaczył jednocześnie, że wybór modelu rosyjskiego to decyzja polityczna, niosąca za sobą znaczące konsekwencje. "To jest na zasadzie - my płacimy wszystko i zarabiamy na sprzedaży energii. Ale w takiej sytuacji problemem jest to, ile ta energia będzie kosztowała - to pozostaje niejasne i w dodatku trudne do negocjowania" - podkreślił Schneider.
Inwestorem polskich elektrowni jądrowych będzie kontrolowana przez państwo Polska Grupa Energetyczna. PGE nie wskazała jeszcze modelu finansowego inwestycji, choć w strategii do 2035 r. spółka zapisała, że optymalne dla niej będzie posiadanie po 75 proc. udziałów w pierwszej i ewentualnie drugiej siłowni.
Elektrownie mają mieć po ok. 3000 MW, pierwszy reaktor miałby ruszyć - według PGE - w 2022-2023 r.(PAP)
wkr/ mki/ gma/