Podczas trwania kampanii klimatyzatory w domach i biurach ustawia się na 28 stopni C. Wyższa niż zwykle temperatura sprawia, że urzędnicy dostają oficjalne pozwolenie na przychodzenie do pracy bez krawatów, w koszulach z krótkimi rękawkami, a w niektórych firmach także do chodzenia w sandałach.
"Cool Biz" trwa do końca września. Kampania jest prowadzona od 2005 roku.
Szef biura zarządzania jakością życia obywateli w ministerstwie środowiska, które promuje kampanię, Naofumi Masuda twierdzi, że "Cool Biz" ma podnieść świadomość wśród przedsiębiorców i uczulić biznes na rolę służbowych ubrań w zwiększaniu wydajności klimatyzacji.
W 2005 roku ówczesna minister środowiska Yuriko Koike wytoczyła wojnę garniturom i krawatom. Twierdziła, że jeżeli w biurze będzie się spędzać czas w mniej formalnym ubraniu niż garnitur, to klimatyzacja nie będzie musiała działać pełną mocą. Za tym pójdą konkretne oszczędności i korzyść dla Ziemi, bo mniej zużytego prądu, to niższa emisja dwutlenku węgla.
Klimatyzacja w biurach ustawiona na 28 stopni powoduje, że w pomieszczeniach panuje temperatura zbliżona do tej na zewnątrz. Japońskie upały, jak zresztą większość azjatyckich, to nie takie samo ciepło jak to znane znad polskiego morza. 30 stopni latem w Tokio to także wysoka wilgotność, która mocno daje się we znaki nieprzyzwyczajonym. Niewątpliwie bez garnituru, a już na pewno bez krawata, taką temperaturę znosi się lepiej. Co ciekawe, zgodnie z amerykańskimi badaniami nad wpływem klimatyzacji na efektywność pracowników, to właśnie ciepło w biurze daje więcej energii do pracy. Poziom 20 stopni sprawia, że ludzie bardziej się spinają i denerwują tym, że marzną. Wyższa temperatura kojarzy się z przytulnością i spokojem dzieciństwa.
Przesłanki do wprowadzenia kampanii okazały się trafne. Przez pierwszy rok jej trwania udało się skutecznie uniemożliwić przedostanie się do atmosfery 460 tys. ton dwutlenku węgla - równowartość energii zużywanej przez milion gospodarstw domowych przez miesiąc. Kolejne lata przynosiły znaczne wzrosty, czasem udawało się podwajać takie oszczędności. Między 2005 a 2010 rokiem udało się zredukować zanieczyszczenie o 7,92 mln ton CO2.
Dzięki kampanii Japończycy mieli także zacząć lepiej się ubierać. Sieciowe domy mody, takie jak np. Uniqlo promują specjalne linie produktów, wzrosło zainteresowanie wzorzystymi koszulami z Okinawy, tzw. kariyushi, spadło, i to aż o jedną trzecią, zainteresowanie krawatami.
Według badań, trendu "Cool Biz" nie zauważają kobiety, które wciąż przez cały rok chodzą do pracy w eleganckich, oficjalnych strojach. Tradycyjna Japonka pracująca w biurze zwana OL (Office Lady), twierdzi, że kampania skierowana jest do mężczyzn.
"Cool Biz" przydało się po tragedii w Fukushimie w 2011 roku. Po wyłączeniu wszystkich reaktorów atomowych kraj został nagle pozbawiony 30 proc. energii, dlatego każdy rodzaj oszczędności był na wagę złota. Kampania uzyskała dodatkowe "Super" na początku nazwy i bywały takie momenty, że w japońskich ministerstwach można było trafić na urzędników w sandałach i koszulkach polo. Dodatkowo zaczęto apelować o opuszczanie żaluzji, powstrzymywanie się od nadgodzin, umieszczanie w biurach roślin oraz korzystanie z żelpaków, które mogły chłodzić plecy lub służyć jako poduszki do siedzenia podczas upałów.
Ciekawostką może być osobisty wątek pani minister, która studiowała język arabski w Egipcie i widziała na własne oczy konflikty na Bliskim Wschodzie w latach 70. Kairskie realia miały zwrócić jej uwagę na kwestie związane z ochroną środowiska, natomiast to także dzięki problemom związanym ze światem arabskim w Japonii w 1979 roku pierwszy raz pojawiła się koncepcja zmian w stroju do biura. Wówczas jednak rząd promował marynarkę pozbawioną rękawów. Modowy niewypał okazał się tak straszny, że nawet ówczesne załamanie na rynku cen ropy i embargo ajatollaha Chomeiniego, odczuwane także w Japonii, nie były w stanie zmusić nikogo do zakładania "ekogarniturów".
Rafał Tomański (PAP)