Budynek fabryki Fine Craft w Kallyanpur, przy ruchliwej ulicy Saheed Minar, to niemal centrum Dakki. Z zewnątrz niczym nie różni się od sąsiednich bloków mieszkalnych. Dyrektor zakładu, Syed Atikur Rahman, prowadzi do środka schodami przeciwpożarowymi.
„Bardzo przepraszam, ale chwilowo nie ma prądu i winda nie działa. To czwarte piętro” - dyrektor korzysta jednak z okazji, by wspomnieć, że podobna fabryka, która w październiku spłonęła w Gazipurze, na północy miasta, nie miała takich schodów i dlatego zginęli ludzie. „Jak widać nasze schody są bardzo szerokie” - powtarza.
W hali produkcyjnej, która zajmuje niemal całe piętro, pracuje setka ludzi. Praca podzielona jest na segmenty: od krojczych, przez szwaczki, po kontrolerów jakości. Każdy dział ma swojego nadzorcę, i choć w fabryce Fine Craft większość pracowników to kobiety, menedżerowie linii są mężczyznami.
„Produkujemy niemal wyłącznie na eksport” - chwali się Parvez Alom Mir, właściciel fabryki. Ściany biura są oszklone i widać całą linię produkcyjną. Zza uchylonych drzwi dobiega terkot maszyn do szycia. „Mamy stałe zamówienia z niemieckiej firmy Influx, która specjalizuje się w odzieży roboczej” - kontynuuje pan Mir pokazując uniform z bieżącego zamówienia.
Właściciel Fine Crafts mówi, że niemiecka firma sprzedaje w Europie sztukę odzieży za 50-70 USD. Zsumowany koszt i zysk bangladeskiej fabryki, to 12 USD na sztuce. „Czyli my mamy jakieś 20 proc. ceny uzyskanej w Europie. Kolejne 20-30 proc. idzie do pośrednika, który reprezentuje naszego kontrahenta w Bangladeszu” - wylicza dyrektor Rahman. Zysk niemieckiej firmy, to około 50 proc. ostatecznej ceny uniformu minus koszty transportu, które przy dużych zamówieniach są nieznaczne.
Zdaniem Siegfrieda Reya, który od trzech lat pracuje w Bangladeszu jako konsultant zachodnich firm odzieżowych, największym problemem branży są pośrednicy i podwykonawcy.
„Trzeba bardzo uważnie dobierać sobie partnerów. Większość popularnych marek ma bardzo dobre działy kontrolujące swoich podwykonawców” - podkreśla w rozmowie z PAP.
Rey uważa, że w katastrofie budynku Rana Plaza w Savarze, na przedmieściach Dakki, gdzie w kwietniu 2013 roku zginęło 1129 osób, przede wszystkim zawiedli pośrednicy, którzy powinni skontrolować nie tylko swoich zleceniobiorców, ale również ich podwykonawców.
„To jest oczywiście rozmywanie odpowiedzialności” - mówi PAP działaczka walcząca o odszkodowania dla ofiar w Savarze Saydia Gulrukh. „Mechanizm jest tu podobny jak w przypadku wybuchu fabryki chemikaliów w indyjskim Bhopalu” - Gulrukh mówi o największej katastrofie przemysłowej na świecie, która w 1984 roku bezpośrednio zabiła kilka tysięcy ludzi, a pośrednio dotknęła kilkaset tysięcy.
„Tutaj też zachodnie przedsiębiorstwa mówią, że to przecież nie my jesteśmy właścicielami fabryki, bo właścicielem jest lokalna firma. Ale przecież to popyt na tanią produkcję, chęć maksymalnego zysku, popycha zachodnie przedsiębiorstwa do zlecania produkcji właśnie tutaj. Nie można kompletnie odciąć się od konsekwencji takiej decyzji” - tłumaczy.
Rey zwraca uwagę, że już w połowie maja właściciele największych marek podpisali porozumienie mające poprawić bezpieczeństwo w fabrykach. „Nawet firmy, które zachowują się tu bardzo odpowiedzialnie, ze strachu dołączyły do porozumienia” - zaznacza. Umowę zbojkotowały firmy amerykańskie.
Zdaniem Gulrukh porozumienie dotyczy tylko bezpieczeństwa, a nie odszkodowań dla robotników. „W tym sporze chodzi również o wypłatę odszkodowań, które są znacząco niższe, niż wypłacane przez te same firmy na Zachodzie. Tak było w przypadku Bhopalu: wszyscy widzieli nadchodzącą katastrofę i nikt nie zareagował. Bo to się opłacało” - podkreśla.
Saydia Gulrukh była jedną z pierwszych osób na miejscu zawalonego wieżowca Rana Plaza. Woziła rannych do szpitala, zbierała informacje i pomagała rodzinom odnaleźć swoich bliskich. Mówi, że wciąż ma przed oczami fabrykę i umierających ludzi.
„To straszne, co się stało w Rana Plaza” - kiwają zgodnie głowami właściciel i dyrektor Fine Craft z Kallyanpuru. „Ale to był po prostu nieszczęśliwy wypadek. U was w Europie przecież również zdarzają się wypadki, na przykład kolejowe” - mówią jeden przez drugiego.
Nie zgadza się z tym Saydia Gulrukh, która zajmuje się sprawami robotników branży tekstylnej od 1998 roku. „To nie jest wypadek, ale prawidłowość. Pierwsze pożary w latach 90. były sygnałem ostrzegawczym. Teraz co chwilę coś złego dzieje się z mniejszymi fabrykami, ale tylko największe katastrofy żyją w mediach” - zaznacza. Rok przed tragedią w Savarze, w listopadzie 2012 roku, spłonęła fabryka Tazreen Fashion. Zginęło około 120 osób.
Pod koniec listopada 2013 r., siedem miesięcy po zawaleniu się budynku Rana Plaza, wreszcie ruszyły rządowe kontrole fabryk. W ciągu dwóch miesięcy inspektorzy mają odwiedzić 1000 przedsiębiorstw. Tymczasem według rządowych szacunków w kraju jest około 5 tys. fabryk do skontrolowania.
Dyrektor Rahman pokazuje kilka wiader z piaskiem pod ścianą i przypomina o szerokich schodach przeciwpożarowych. „U nas nic złego nie może się zdarzyć” - ucina temat.