W ostatnich publicznych wystąpieniach przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia resort deklaruje gotowość spełnienia postulatów, które od ponad 20 lat powtarzane są przez członków korporacji aptekarskiej, a dotyczą między innymi wprowadzenia zasady, że 51 procent udziałów w każdej aptece posiadać musi farmaceuta, co jest realizacją zasady „apteka dla aptekarza”, reinterpretacji przepisów Prawa farmaceutycznego w kierunku zakazu przekroczenia 1 procent aptek w województwie oraz wprowadzenia znacznych ograniczeń w obrocie pozaaptecznym.
– Mamy więc do czynienia z ewidentnym konfliktem interesów. Nie może być tak, by wąska grupa przedsiębiorców, pod płaszczykiem działalności samorządu zawodowego, dyktowała państwu przepisy korzystne dla swojego biznesu. Apelujemy do decydentów, by przestali ulegać naciskom tej grupy biznesowo-zawodowej, bo ucierpi na tym interes publiczny i pacjenci, narażeni na wzrost cen leków i zmniejszoną ich dostępność – dodaje Nowacki.
„Próżno bowiem szukać podobnych ograniczeń na innych rynkach. Wszędzie obowiązuje ten sam próg dominacji, 40 procent udziału we właściwym rynku i to bez zakazu jego przekraczania, a jedynie wiążący się z nałożeniem na dominującego przedsiębiorcę szczególnych ograniczeń. Na tym tle rynek apteczny można uznać za „wyróżniony”, choć trudno odnaleźć inne powody tego „wyróżnienia” niż protekcjonizm” - czytamy w komunikacie ZPP.
– Nie mamy wiedzy, żeby dostępność tych preparatów poza aptekami zwiększała zagrożenie dla zdrowia Polaków – mówi prezes Nowacki. – Przeciwnie, pacjent może zaspokoić doraźną potrzebę zdrowotną w sytuacji, gdy nie może od ręki skorzystać z konsultacji lekarskiej, co jest szczególnie ważne w mniejszych miejscowościach, gdzie aptek nie ma lub otwarte są w określonych godzinach. Czy zatem rzeczywiście chodzi o dobro pacjenta? Czy może o zmonopolizowanie kolejnego strumienia sprzedaży podstawowych preparatów przez kanał apteczny?
– Należy przy tym zwrócić uwagę, że powyższe postulaty formułowane są od lat przez działaczy samorządu, którzy bardzo często są czynnymi przedsiębiorcami, prowadzącymi działalność gospodarczą na rynku aptecznym, a więc staną się beneficjentami postulowanych zmian – mówi Marcin Nowacki, wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
ZPP stwierdza, że władze korporacji aptekarskiej są zdominowane przez farmaceutów, którzy albo osobiście, albo za pośrednictwem członków rodziny, prowadzą apteki w ramach własnej działalności gospodarczej lub spółek osobowych. Występują zatem jednocześnie w roli regulatora rynku i jego uczestnika, a na dodatek potencjalnego beneficjenta.
– Mamy więc do czynienia z ewidentnym konfliktem interesów. Nie może być tak, by wąska grupa przedsiębiorców, pod płaszczykiem działalności samorządu zawodowego, dyktowała państwu przepisy korzystne dla swojego biznesu. Apelujemy do decydentów, by przestali ulegać naciskom tej grupy biznesowo-zawodowej, bo ucierpi na tym interes publiczny i pacjenci, narażeni na wzrost cen leków i zmniejszoną ich dostępność – dodaje Nowacki.
Problem wykorzystywania uprawnień samorządu do walki konkurencyjnej nie jest nowy. W przeszłości wielokrotnie dochodziło do nielegalnych prób ograniczenia konkurencji przez lobby aptekarskie. Już w 1993 roku podejmowane były próby wprowadzenia wytycznych dla okręgowych izb aptekarskich, aby przy opiniowaniu wniosków o otwarcie nowych aptek preferować pewien typ aptek i przeciwdziałać powstawaniu placówek w bliskości już istniejących. Decyzją z 17 marca 1993 roku Urząd Antymonopolowy uznał, że okręgowe izby aptekarskie zawarły porozumienie monopolistyczne i nakazał izbom zaniechanie stosowania tej praktyki a rok później tę decyzję podtrzymał Sąd Antymonopolowy.
Po raz pierwszy postulat „apteki dla aptekarza” trafił do ustawy o izbach aptekarskich w 1991 roku, ale został uznany przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodny z konstytucyjną zasadą ochrony własności i swobody gospodarczej.
– O ile można zrozumieć dyskusję na ten temat w początkowym okresie tworzenia się naszego rynku aptecznego, o tyle zgłaszanie takiego postulatu dziś oznacza zamykanie oczu na rozwój rynku, jaki dokonał się w ostatnim ćwierćwieczu – mówi Marcin Nowacki. Na początku lat 90., kiedy rozpoczęły się reformy polskiego rynku farmaceutycznego, przyjęto zasadę obowiązującą w większości krajów Europy, że właścicielem apteki może być każdy przedsiębiorca, bez względu na to, czy jest farmaceutą, czy nie.
Podobne kontrowersje budzi nacisk na reinterpretację przepisów Prawa farmaceutycznego o 1 procencie aptek. Art. 99 ust. 3 PF stanowi, że nie wydaje się zezwolenia na prowadzenie apteki, jeżeli wnioskodawca (lub jego grupa kapitałowa) prowadzi już pewną liczbę aptek – 1 procent w województwie. Można zastanawiać się, czy taki przepis od początku miał sens i czemu właściwie miał służyć.
Czytaj: Lewiatan i PharmaNET przeciwko aptekom tylko dla farmaceutów:::
Czytaj: Lewiatan i PharmaNET przeciwko aptekom tylko dla farmaceutów:::
„Próżno bowiem szukać podobnych ograniczeń na innych rynkach. Wszędzie obowiązuje ten sam próg dominacji, 40 procent udziału we właściwym rynku i to bez zakazu jego przekraczania, a jedynie wiążący się z nałożeniem na dominującego przedsiębiorcę szczególnych ograniczeń. Na tym tle rynek apteczny można uznać za „wyróżniony”, choć trudno odnaleźć inne powody tego „wyróżnienia” niż protekcjonizm” - czytamy w komunikacie ZPP.
Innym polem żywej aktywności korporacji aptekarskiej jest radykalne ograniczenie możliwości zakupu poza apteką produktów leczniczych dostępnych bez recepty, czy to poprzez ograniczenie opakowań, czy też wycofanie wybranych substancji. Sama możliwość zakupu wybranych leków poza aptekami istnieje od początku obowiązywania Prawa farmaceutycznego, dotyczy tylko niektórych kategorii podstawowych leków w małych opakowaniach i jest uregulowana prawem, stąd też sugestie, jakoby odbywał się on w sposób niemalże dowolny, są ewidentnie fałszywe – stwierdza Związek.
– Nie mamy wiedzy, żeby dostępność tych preparatów poza aptekami zwiększała zagrożenie dla zdrowia Polaków – mówi prezes Nowacki. – Przeciwnie, pacjent może zaspokoić doraźną potrzebę zdrowotną w sytuacji, gdy nie może od ręki skorzystać z konsultacji lekarskiej, co jest szczególnie ważne w mniejszych miejscowościach, gdzie aptek nie ma lub otwarte są w określonych godzinach. Czy zatem rzeczywiście chodzi o dobro pacjenta? Czy może o zmonopolizowanie kolejnego strumienia sprzedaży podstawowych preparatów przez kanał apteczny?