Szpitale wracają do normalnego trybu funkcjonowania, zaś część z nich - jak twierdzą dyrektorzy - w ogóle nie zaprzestała działania na czas pandemii. W trudnej sytuacji są jednak zwłaszcza pacjenci onkologiczni. U nich o powodzeniu leczenia decyduje szybkość poddania się. Dlatego przed kilkoma laty wprowadzono Kartę Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego (DiLO), którą wystawia lekarz rodzinny lub specjalista gdy podejrzewa u pacjenta nowotwór a ten zyskuje przepustkę do podjęcia szybkiego leczenia, bez kolejki.
Sprawdź w LEX: Kiedy możliwe jest wystawienie karty DILO w ramach badania? >
Utrudniony dostęp do leczenia z powodu braku kart DiLO
-Niestety w ostatnim czasie obserwowaliśmy znacznie mniej pacjentów onkologicznych pierwszorazowych, zgłaszających się do nas z kartą DiLO. To niepokojące zjawisko, bo zapadalność na nowotwory wcale u nas nie spadła - mówi prof. Adam Maciejszczyk, szef Dolnośląskiego Centrum Onkologii. Zważywszy na fakt, że w ostatnim czasie przychodnie lekarzy rodzinnych były zamknięte i udzielały głównie teleporad, to i nie wystawiały kart DILO. Do tego przecież potrzebna jest osobista wizyta pacjenta w przychodni. Podobnie zresztą zamknięte były poradnie specjalistów, którzy wcześniej także kierowali na leczenie onkologiczne.
Sprawdź w LEX: Czy każdy lekarz może wystawić kartę diagnostyki i leczenia onkologicznego? >
Zatem o ile ośrodki onkologiczne kolejek nowych pacjentów nie powiększają, o tyle te tworzą się dla chorych będących już w trakcie terapii, po operacji, radioterapii, wymagających kontroli. -Tu wizyty były odwołane, wznawiamy je teraz. Kolejki się powiększyły, ale dzwonimy sami do pacjentów i proponujemy im nowe termin wizyty. U nas funkcjonuje też sms-owe potwierdzenie wizyty- dodaje prof. Maciejszczyk. Tyle, że placówka medyczna, której szefuje, bierze udział w pilotażu Krajowej Sieci Onkologicznej. Panują tam nieco wyższe standardy organizacyjne, niż np. w sąsiednim Centrum Onkologii w Gliwicach
Czytaj w LEX: Teleporady - co można w ramach umowy z NFZ >
Dostęp do leczenia jak za Polski Ludowej
-Tam wizyta wygląda jak z czasów głębokiego PRL-u. Byłem ze swoją mamą umówiony w październiku na wizytę, na godzinę 8 00. Okazało się, że na ten sam termin jest zapisanych także... 200 innych pacjentów! I w ten sposób mama dostała się do lekarza dopiero o 14, czekając w kolejce, w tłumie. Nie było nawet gdzie usiąść - opowiada Bartosz Poliński, prezes Fundacji Onkologicznej Aliwia. Jego zdaniem to, co mówią o leczeniu w czasie pandemii rządzący oraz lekarze, mija się z rzeczywistością, z którą stykają się pacjenci.
Czytaj w LEX: Zasady przepisywania bezpłatnych leków dla kobiet w ciąży >
Fundacja przygotowała raport, w którym podsumowała jak wyglądał dostęp do leczenia w kwietniu i maju dla pacjentów onkologicznych. Wynika z niego, że stan epidemii pogłębił obserwowane problemy, komunikowane przez chorych od lat. To m.in. brak koordynacji diagnostyki i leczenia, deficyty kadrowe, fatalna organizacja leczenia w placówkach. To także wielogodzinne oczekiwanie pacjentów na zatłoczonych korytarzach bez względu na obowiązujący reżim sanitarno-epidemiologiczny, ograniczony dostęp do świadczeń i wyników badań, chaos oraz deficyty w komunikacji z pacjentami.
Obserwacje pacjentów potwierdził również personel medyczny. Ponad 34 proc. zapytanych przez fundację Aliwia lekarzy i pracowników medycznych przyznała, że z powodu epidemii były odwoływane lub przekładane procedury u tych pacjentów, którzy ze względów medycznych powinni zostać obsłużeni bez opóźnień. Dodatkowo 148 ośrodków wstrzymało w kwietniu zapisy na badania w związku z epidemią.
Czytaj w LEX: Ograniczenia w udzielaniu świadczeń przez personel medyczny mający kontakt z pacjentami z koronawirusem >
Nie informowano o odwołanych wizytach
- Problematyczne jest to, że wielu pacjentów nie poinformowano nawet o odwołaniu wizyty. Jechali do ośrodka onkologicznego i całowali przysłowiową klamkę - mówi Bartosz Poliński. Wskazuje, że teraz w ośrodkach bywa różnie - są takie, które dzwonią do chorych i umawiają wizytę, ale i takie, do których trzeba dzwonić samodzielnie.
Szpital onkologiczny, należący do podmiotu leczniczego Copernicus, na Pomorzu np. w ogóle nie wstrzymał przyjęć pacjentów ani operacji. -To jest w wielu ośrodkach zależne od zasobów kadrowych. U nas nikt nie chodził na zasiłki opiekuńcze czy zwolnienia i mogliśmy pracować - zaznacza Dariusz Kostrzewa, prezes Copernicus.
Przyjęcia były wstrzymane natomiast w szpitalach powiatowych. A te nie mają raczej świadczeń onkologicznych, ale np. chirurgiczne czy ortopedyczne.
-Wznowiliśmy już je i sami dzwonimy do pacjentów i proponujemy im nowe terminy wizyt. Nie każdy od razu jednak chce na nie przyjść. Ludzie wstrzymują się do końca roku bo obawiają się epidemii - mówi Jerzy Wielgolewski, dyrektor szpitala w Makowie Mazowieckim.