Projekty w sprawie in vitro - rządowy i autorstwa SLD - zostały skierowane do dalszych prac w komisji zdrowia 10 kwietnia 2015. Ta pod koniec kwietnia 2015 powołała podkomisję do ich rozpatrzenia. Prace rozpoczęły się w środę, 13 maja 2015, wcześniej posiedzenia podkomisji były dwukrotnie odwoływane. Na przygotowanie sprawozdania marszałek Sejmu dał komisji zdrowia czas do 9 czerwca 2015.
Podczas środowego posiedzenia podkomisji poseł Jarosław Gowin (ZP) zgłosił w formie poprawki projekt ustawy, który był przez niego przygotowany w poprzedniej kadencji Sejmu - gdy był posłem PO. Trafił on do laski marszałkowskiej wraz z projektem przygotowanym przez Małgorzatę Kidawę-Błońską (PO). Posłowie tej partii nie doszli wówczas do kompromisu umożliwiającego złożenie jednego klubowego projektu. Ostatecznie w poprzedniej kadencji nie doszło do trzeciego czytania końcowego projektu.
Poprawka Gowina nie została poddana pod głosowanie - Biuro Legislacyjne wskazało, że zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego poprawka nie może przekraczać zakresu rozpatrywanego projektu.
Z posiedzenia podkomisji wyszli posłowie PiS, którzy ocenili, że oba rozpatrywane projekty są złe. Wcześniej reprezentujący tę partię Czesław Hoc wskazywał, że tytuł projektu rządowego - "o leczeniu niepłodności" - który podkomisja uznała za wiodący, jest niewłaściwy, bo, jak zaznaczył, in vitro nie jest metodą leczenia. Przywoływał przy tym dane, z których wynikało, ze skuteczność tej procedury jest bardzo niska i wynosi nieco ponad 3 procent.
Czytaj: Ustawa o in vitro: zachowawcza, ale wiele spraw porządkuje >>>
Z tym twierdzeniem nie zgodzili się eksperci strony rządowej. Konsultant krajowy w dziedzinie endokrynologii, ginekologii i rozrodczości profesor Robert Spaczyński podkreślił, że techniki wspomaganego rozrodu są końcową drogą leczenia niepłodności, z której korzysta się, gdy inne metody zawodzą. Wskazał też, że być może 30 lat temu skuteczność in vitro wynosiła 3-8 procent, ale dziś sięga ona 30-40 procent.
Spór wywołała też definicja zarodka, która znalazła się w rządowym projekcie. Mówi ona, że zarodek to "grupa komórek powstała wskutek pozaustrojowego połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej, od zakończenia procesu zlewania się jąder komórek rozrodczych (kariogamia) do chwili zagnieżdżenia się w śluzówce macicy".
Wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki wskazywał, że definicja ta jest zgodna z prawdą i nienacechowana ideologicznie. Hoc postulował jednak, by zmienić jej treść tak, by mówiła ona, że zarodek jest "organizmem ludzkim".
Propozycji tej sprzeciwiła się Katarzyna Kozioł z Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu, druga z obecnych na posiedzeniu podkomisji ekspertów strony rządowej. Jak wskazała, zarodka nie można nazwać organizmem, bo termin ten odnosi się do tworu, który posiada organy. Podkreśliła, że w przypadku człowieka można o tym mówić dopiero około 9 tygodnia ciąży, tymczasem zarodek ma zaledwie kilka dni.
To jednak nie przekonało posła PiS.
- A pantofelek nie jest organizmem? - pytał. Formalnie Hoc nie zgłosił żadnej poprawki, gdyż nie udało mu się zebrać podpisów trzech posłów. Jest to konieczne w przypadku poprawek do projektu, który - jak ten - implementuje do polskiego prawa dyrektywy UE.
Z tego samego powodu formalnie nie zostały zgłoszone poprawki, o których wprowadzenie apelowała wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka (niezrzeszona). Chciała ona między innymi, by w projekcie zapisać, że z in vitro mogą korzystać nie tylko związki małżeńskie i pary nieformalne, ale także samotne kobiety, niezależnie od ich orientacji seksualnej.
Kolejna propozycja Nowickiej dotyczyła wykreślenia zapisanej w projekcie maksymalnej liczby sześciu zarodków tworzonych w procedurze in vitro i zapisania, że o tej liczbie każdorazowo będzie decydować lekarz. Także pod tą poprawką nie udało się zebrać trzech podpisów posłów.
Wprowadzenia szeregu poprawek do projektu chciała też Krajowa Izba Diagnostów Laboratoryjnych. Jak przekonywała prezeska ich samorządu Elżbieta Puacz, należy doprecyzować, że badania diagnostyczne w procedurze in vitro mogą wykonywać tylko diagności, którzy posiadają prawo do wykonywania tego zawodu. W jej ocenie zabezpieczyłoby to przed powtórzeniem się w przyszłości takich przypadków jak ten w Szczecinie, gdzie pomylony został materiał genetyczny i kobieta urodziła nie swoje dziecko.
Jak mówiła, także uzyskanie statusu Centrum Leczenia Niepłodności powinno być warunkowane prowadzeniem przez placówkę medycznego laboratorium diagnostycznego. Przeciwny temu rozwiązaniu był Radziewicz-Winnicki, który podkreślił, że oznaczałoby to, że ośrodki, które dziś badania zlecają na zewnątrz, musiałyby z tego zrezygnować i dodatkowo zatrudnić diagnostów.
Ostatecznie podkomisja opowiedziała się wprowadzeniem do projektu tylko poprawek językowych i doprecyzowujących.
Rządowy projekt ustawy o leczeniu niepłodności zakłada między innymi, że z procedury in vitro będą mogły korzystać małżeństwa i związki nieformalne. Liczba tworzonych zarodków ma być ograniczona do sześciu, chyba że kobieta skończy 35. rok życia lub gdy będą ku temu wskazania medyczne. Zarodek będzie można przekazać na rzecz anonimowej biorczyni. Projekt zakazuje też niszczenia zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju. Za taki czyn ma grozić kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 5 lat. (pap)