Z dnia na dzień spada liczba oficjalnych danych o zachorowaniach na COVID-19 jakie podaje Ministerstwo Zdrowia. Spada jednocześnie liczba testowanych obywateli. W poniedziałek 23 listopada zachorowań było 15 tys. na 27,4 tys. zrobionych testów. Dzień wcześniej zachorowań było 18,5 tys. na 42,8 tys. testów. A jeszcze dwa dni wcześniej 25 tys. osób oficjalnie zapadło na COVID-19, a testów wykonano 44 tys.
Dla porównania na jeszcze w październiku, na początku listopada, zachorowania szybowały do prawie 30 tys. na dobę, ale na 60-70 tys. dziennie wykonywanych testów.
Czytaj: Testy na koronawirusa będą inaczej sprawozdawane>>
Odmowa wykonania testu na koronawirusa
Przyczyn tego zjawiska może być kilka. Zgodnie z ostatnimi zaleceniami GIS, testowane są tylko osoby objawowe. Sam kontakt z osobą zakażoną nie jest też podstawą do tego, aby lekarz rodzinny wysłał obywatela na test. Musi to być bliski kontakt. Poza tym lekarze rodzinni, którzy od września dostali prawo zlecania testów PCR, zwracają uwagę na jeszcze jedno zjawisko. Chodzi o to, że ludzie sami nie chcą się testować
- Do naszego szpitala trafia w ciężkim stanie szereg pacjentów, którzy przeczuwali, że zapadli na COVID-19, ale nie chcieli się wcześniej testować. Często też nie informują personelu, że mogą być zakażeni. Ukrywają to, a trafiają do szpitala z powodu pogorszenia stanu zdrowia ze względu na inne choroby współistniejące - mówi kardiolog z jednego z powiatowych szpitali w woj. opolskim, który woli pozostać anonimowy.
Obawa przed kwarantanną
Także lekarze rodzinni zauważają, że zgłasza się do nich coraz mniej osób z infekcjami. - Apelujemy do pacjentów, by nie rezygnowali z kontaktu z lekarzem w razie objawów infekcji, a także by wykonywali zlecone testy na koronawirusa - mówi Joanna Szeląg, lekarz rodzinny z Porozumienia Zielonogórskiego. Z doświadczeń lekarzy zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim w całym kraju wynika, że coraz więcej osób unika wykonania testu, m.in. w obawie przed kwarantanną. – Jest to nie tylko nieodpowiedzialne społecznie ze względów epidemiologicznych, ale też może mieć groźne konsekwencje dla nich samych – przekonuje Joanna Szeląg.
Z danych Porozumienia ze wszystkich regionów Polski wynika, że liczba testów zlecanych przez lekarzy rodzinnych w listopadzie wyraźnie spadła w porównaniu do października. Czy to znaczy, że ludzie mniej chorują?
– Liczba infekcji mogła nieco spaść odkąd dzieci przestały chodzić do szkoły. Jednocześnie jednak niemal do każdego z nas lekarzy docierają niepokojące sygnały o nieodpowiedzialnych zachowaniach pacjentów – mówi Joanna Szeląg. – Ktoś z kaszlem i gorączką idzie do pracy wśród ludzi, ktoś inny nie zgłasza się do lekarza, mimo ewidentnych objawów zakażenia koronawirusem, w obawie przed testem. I nie tyle boi się dodatniego wyniku, ile przymusowego zamknięcia w domu na 10 dni. Niestety, tego rodzaju przykłady można mnożyć, zjawisko przybiera na sile i jest niebezpieczne. Nie tylko dla tych, którzy się zachowują w ten sposób, ale dla każdego z nas.
Ludzie podejrzewając u siebie zakażenie, idą mimo wszystko do pracy, jeżdżą komunikacją miejską. Wysyłają dzieci, które mogą chorować bezobjawowo, do przedszkoli. – Objawy tej infekcji są bardzo różne i często występują pojedynczo. U jednych wywołujące lekkie przeziębienie, ale dla innych kończące się śmiercią. – wyjaśnia Joanna Szeląg. - To może być zarówno katar, kaszel, utrata węchu i smaku, bóle mięśniowe, bóle głowy, jak i biegunki czy po prostu osłabienie. Nie ma innej możliwości, by odróżnić zakażenie koronawirusem od innej infekcji, jak wykonanie testu na obecność SARS-Cov-2. To jedyny sposób- podsumowuje Joanna Szeląg