Mamy dziś w Polsce do czynienia z drugą falą wyjazdów lekarzy za granicę. Połowa absolwentów wydziałów medycyny wyjeżdża pracować w innych krajach europejskich.
- A może być jeszcze gorzej, bo coraz atrakcyjniejszymi rynkami stają się dla naszych lekarzy USA, Kanada, Australia i Nowa Zelandia - alarmuje dr Maciej Hamankiewicz z Naczelnej Izby Lekarskiej. Lekarze tłumaczą decyzję o wyjeździe przede wszystkim złą organizacją pracy w kraju, mętnymi przepisami oraz ograniczonymi możliwościami specjalizacji. Motywacje finansowe wymieniane są zwykle dopiero na czwartym miejscu.
W konsekwencji tego trendu największym wyzwaniem polskiej służby zdrowia może stać się wiek kadr medycznych. Systematycznie rośnie odsetek lekarzy w wieku podeszłym. Na przykład odsetek tych powyżej 65. roku życia wzrósł z 18 procent w 2006 roku do ponad 20 procent w 2012 roku. Podobne zjawisko występuje także wśród pielęgniarek i położnych. Mimo to - w zgodnej opinii ekspertów - działania na rzecz zahamowania emigracji fachowych kadr medycznych są niemal niezauważalne.
Lekarze pracujący w kraju są sfrustrowani przede wszystkim biurokracją. Więcej czasu zajmuje im dziś wypełnianie dokumentów niż leczenie. Profesor Piotr Kuna, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 1 w Łodzi, podkreśla, że nie ma na polskim rynku sekretarek medycznych, które mogłyby odciążyć lekarzy. W konsekwencji zajmują się oni głównie tym, do czego nie są przygotowani, marnując swoją wiedzę i umiejętności.
Lekarze skarżą się też na gąszcz przepisów i regulacji, często niejasnych, a nawet sprzecznych.
- Inne jest rozporządzenie ministra, inne NFZ. Do którego mamy się stosować? - pyta profesor Kuna. Podaje też przykłady regulacji, które stawiają szpitale przed kolejnymi dylematami. NFZ przy zawieraniu kontraktu wymaga obecności w placówce maszyny, za działanie której nie chce potem płacić, bo wykonywane za jej pomocą badania znajdują się poza koszykiem świadczeń. Inny przykład: bywa, że Fundusz wycenia dane świadczenie nawet dwa, trzy razy taniej niż kosztuje ono w rzeczywistości. Szpitale bronią się wtedy praktyką rozbijania wizyt pacjenta odpowiednio na dwie lub trzy, by zbilansować koszty. To przekłada się na kolejki, ale też mniejszy komfort osób poddawanych danej procedurze.
- Chyba nikt w NFZ nie panuje kompleksowo nad tym, co się dzieje w służbie zdrowia - konkluduje profesor Kuna.
Czytaj: Niewielu lekarzy się dokształca>>>
Podstawowa choroba systemu opieki zdrowotnej zdaniem Jacka Siwca, wiceprezesa zarządu Fundacji Watch Health Care, to dysproporcja między zawartością koszyka świadczeń zdrowotnych a wielkością środków na jego realizację. W konsekwencji w obrębie wszystkich 43 dziedzin medycyny następuje pogorszenie dostępności do świadczeń zdrowotnych.
- Znamy przypadek pacjenta wymagającego alloplastyki stawu biodrowego, który oczekiwał na zabieg cztery lata - mówi Siwiec. Z badań Fundacji wynika też, że pakiet onkologiczny poprawił dostęp do świadczeń pacjentom, którzy uzyskali kartę DiLO, a jednocześnie utrudnił, i to znacznie, pozostałym.
Według Marka Balickiego błąd systemu tkwi w odejściu od finansowania opieki nad pacjentem na rzecz finansowania poszczególnych świadczeń. W konsekwencji pacjent stał się świadczeniobiorcą, a szpital przedsiębiorstwem. Zwiększyła się liczba świadczeń, ale nie tych, które są najbardziej potrzebne, ale tych, które dobrze wyglądają w statystykach i przynoszą zysk.
- Po 15 latach działania tego modelu najwyższy czas, by przyjrzeć się systemowi opieki zdrowotnej i wprowadzić daleko idące korekty - mówi były minister zdrowia.
Wnioski z panelu zostaną wykorzystane w dwóch kontrolach NIK. W pierwszej Izba sprawdzi, jak NFZ realizuje swoje zadania. W drugiej inspektorzy przyjrzą się kształceniu i przygotowaniu kadr medycznych.