Pandemia koronawirusa obnażyła wszystkie bolączki polskiej ochrony zdrowia, a wśród nich największą: deficyt lekarzy i pielęgniarek. Szefom szpitalnych oddziałów i klinik spędza sen z oczu układanie grafików dyżurów, a wojewodowie bezskutecznie poszukują chętnych do pracy przy zakażonych koronawirusem. W szpitalach brakuje rąk do pracy także dlatego, że  epidemia nie oszczędza kadr medycznych – wielu lekarzy i pielęgniarek zakaziło się wirusem lub przebywa na kwarantannie.

 

Pandemia wymusza uproszczenia

W tej sytuacji rząd sięga po najprostsze rozwiązanie - import kadr medycznych z innych państw. Pracą w Polsce są zainteresowani m.in. lekarze i pielęgniarki z Ukrainy czy Białorusi. Rządzący od dwóch lat próbowali wprowadzić przepisy ułatwiające ich zatrudnianie w polskich szpitalach, ale nie udało się ich uzgodnić z korporacjami zawodowymi.

Dopiero dramatyczna sytuacja w szpitalach przyspieszyła prace nad przepisami w tej sprawie. 27 listopada 2020 r. Sejm uchwalił ustawę w celu zapewnienia w okresie ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii kadr medycznych. Nowe przepisy mają obowiązywać przez pięć lat.

Zgodnie z nimi, prawo do wykonywania zawodu w Polsce uzyska obcokrajowiec, który ukończył co najmniej 5-letnie studia medyczne i posiada tytuł specjalisty, ma co najmniej trzyletnią praktykę zawodową zdobytą w ciągu pięciu ostatnich lat przed przybyciem do naszego kraju oraz deklaruje umiejętność posługiwania się językiem polskim. Do zatrudnienia lekarza z Ukrainy czy Filipin wystarczy potwierdzenie dyplomów przez konsula RP, stosowna deklaracja samego  zainteresowanego oraz zgoda polskiego ministra zdrowia.

A to oznacza wręcz rewolucję w systemie uznawania kwalifikacji lekarzy z krajów trzecich. Dotychczas musieli oni przede wszystkim nostryfikować dyplomy na polskich uczelniach, co wiązało się z niemałymi wydatkami (np. postępowanie nostryfikacyjne na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku kosztuje 3,2 tys. zł). Po zrealizowaniu procedur trwających miesiącami – kandydat do leczenia polskich pacjentów musiał odbyć pod nadzorem polskiego specjalisty 13-miesięczny staż w szpitalu, kończący się egzaminem, a także potwierdzić przed Naczelną Radą Lekarską znajomość języka polskiego. Dla wielu oznaczało to drogę przez mękę.

Czytaj w LEX: Jesienna strategia walki z epidemią koronawirusa – nowe zadania lekarzy POZ oraz szpitali >

- Jestem młodym lekarzem z Egiptu, moja żona jest Polką. Ukończyłem jeden z najlepszych uniwersytetów medycznych w Kairze. Zdałem egzamin ze znajomości języka polskiego w Naczelnej Izbie Lekarskiej, zapłaciłem dużo pieniędzy za nostryfikację dyplomu. Podszedłem do testu, ale nikt z przystępujących do egzaminu go nie zdał – skarży się na jednym z medycznych portali cudzoziemiec, który chciał pracować w polskim szpitalu. Przez tak wysoko ustawioną poprzeczkę prawo wykonywania zawodu lekarza w Polsce uzyskiwali dotychczas nieliczni medycy z krajów spoza UE. W Centralnym Rejestrze Lekarzy figuruje najwięcej lekarzy z Ukrainy (550), Białorusi (306), Rosji (57) i Syrii (33) oraz pojedyncze osoby z innych państw spoza UE.

 

Cena promocyjna: 93.5 zł

|

Cena regularna: 110 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: zł


Bezpieczeństwo pacjentów zagrożone

Teraz jednak za sprawą poselskiej nowelizacji drzwi polskich szpitali mogą zostać bardzo szeroko otwarte. Zdaniem ekspertów zbyt szeroko. - Samorządy były do tej pory bardzo rygorystyczne, a kolejne ministerialne próby zwiększenia zasobów kadrowych spoza UE były przez nie skutecznie torpedowane. Teraz z jednej skrajności popadamy w drugą.  Jestem przerażona tymi przepisami. Nie będzie nostryfikacji, a do uzyskania prawa wykonywania zawodu wystarczą oświadczenia woli, a więc praktycznie każdy lekarz i pielęgniarka spoza UE będzie mógł podjąć pracę w Polsce. Bez jakiejkolwiek weryfikacji. Jest duże niebezpieczeństwo, że polskich pacjentów zaczną leczyć hochsztaplerzy – ostrzega prof. Dorota Karkowska, ekspertka w zakresie prawa medycznego.

Czytaj: Szef samorządu przeciwko uproszczeniu dostępu do zawodu lekarza>>
 

Ostateczną decyzja w rękach ministra

Także samorządy zawodowe lekarzy i pielęgniarek alarmują, że po znowelizowaniu przepisów, pracę w Polsce będą mogły objąć osoby niezweryfikowane medycznie.  Zgodnie z artykułem 2 b ustawy, ostateczna decyzja o zatrudnieniu bądź nie danego lekarza w Polsce, będzie należeć do ministra zdrowia. Przy czym przepisy stanowią, że decyzji tej nadaje się rygor natychmiastowej wykonalności. Ustawa nie wskazuje jednak, kto przed podjęciem tej decyzji ma sprawdzać kwalifikacje zawodowe kandydatów do opieki nad polskimi pacjentami. Prawdopodobnie zajmie się tym jeden z departamentów Ministerstwa Zdrowia.  Samorządy zawodowe nie będą miały nic do powiedzenia, bo w ciągu 7 dni muszą wydać takiej osobie prawo wykonywania zawodu. - Po zmianie prawa nikt nie będzie wnikliwie weryfikował dyplomów  cudzoziemców i sprawdzał ich autentyczności- ostrzega Zofia Małas, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.

- O tym, kto będzie leczył polskich pacjentów zdecydują urzędnicy ministra, a tymczasem prawie nikt z nich nie ma wykształcenia medycznego – podkreśla Ładysław Nekanda-Trepka, członek komisji legislacyjnej Naczelnej Rady Lekarskiej. Eksperci obawiają się, że zgoda na pracę w Polsce będzie przez ministra zdrowia udzielana automatycznie, a to może otworzyć furtkę dla osób z niskimi kwalifikacjami. W Polsce lekarz specjalizuje się przez 5-6 lat, w większości krajów byłego Związku Radzieckiego, o połowę krócej.  – Na przykład na Ukrainie dopiero od niedawna studia medyczne trwają sześć. Tyle, że lekarz, który je ukończy specjalizację pierwszego stopnia może uzyskać już po 3 latach. W myśl uchwalonej ustawy, jego wykształcenie będzie równoważne z kwalifikacjami polskiego specjalisty, który studiował medycynę przez sześć lat, a przez kolejne sześć zdobywał specjalizację - oburza się Ładysław Nekanda-Trepka. Dlatego Naczelna Rada Lekarska uważa, że ustawa naruszy bezpieczeństwo zdrowotne Polaków i  zamierza złożyć skargę do TK.

Straszak na lekarzy

Nadzwyczajne przepisy mają w szybki sposób powiększyć kadry medyczne w Polsce, ale lekarze obawiają się, że skutek będzie zupełnie inny. - Nie sądzę, żeby nagle tłumy lekarzy i pielęgniarek zaczęły ściągać do Polski, bo warunki pracy i wynagrodzenia w naszym kraju nie są wcale atrakcyjne. Myślę, że raczej przyjadą tu ci, którzy w normalnych warunkach pracy by u nas nie znaleźli, czyli najgorsi. Dla rządu liczy się jednak tylko to, że nowe przepisy mogą być dobrym straszakiem na lekarzy i pielęgniarki, a także skuteczną obroną przed ich ewentualnymi roszczeniami. Rządzący będą mogli powiedzieć: jak nie będziecie siedzieć cicho, to  ściągniemy do Polski tysiące Filipińczyków czy Ukraińców – zauważa Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.

Wątpliwości związanych z nową ustawą jest więcej. Zgodnie z nią, personel medyczny z krajów trzecich będzie wykonywał czynności pod nadzorem polskich specjalistów, ale nie wiadomo, na jakich zasadach ma się to odbywać. - Wielu lekarzy w szpitalach nie pracuje już teraz na etatach, a jako medycy kontraktowi nie mają obowiązku sprawować takiego nadzoru, nie wiadomo więc jak w praktyce to będzie wyglądało – zastanawia się dr Ładysław Nekanda-Trepka. - Kto weźmie na siebie odpowiedzialność za ewentualne błędy medyczne popełnione przez tych pracowników. W ustawie jest przepis, który mówi, że minister może cofnąć prawo wykonywania zawodu, gdy dana osoba naraziła życie lub zdrowie pacjentów, ale kto ma to weryfikować – zastanawia się prof. Dorota Karkowska.

Zdaniem ekspertów przepisy mogą też być niezgodne z unijnym prawem. - W moim przekonaniu ta ustawa pozostaje w sprzeczności z unijną dyrektywą z 2005 r. w sprawie uznawania kwalifikacji zawodowych. Zgodnie z nią możemy wpuszczać do Polski personel medyczny spoza Unii Europejskiej, ale dopiero wtedy, gdy stwierdzimy, że standard ich pracy jest zgodny  z unijnym. Jeżeli otworzymy rynek dla osób, które nie spełniają europejskich standardów, i otworzymy im drogę do innych krajów UE, to czy nie poniesiemy za to żadnej odpowiedzialności? Takiego precedensu nie było dotychczas w prawie unijnym – podkreśla prof. Dorota Karkowska.

Samorządy nie mogą się doczekać

Już wkrótce będzie okazja, aby wadliwe przepisy poprawić, bo 16 grudnia zajmą się nią senatorowie. Na szybkie uchwalenie przepisów czekają jednak szpitale i samorządy. Szpital Wojewódzki w Siedlcach znalazł 30 lekarzy, w tym 10 anestezjologów z Białorusi i Ukrainy chętnych do pracy w tej lecznicy, ale dyrekcja potrzebuje ich natychmiast, a nie za kilka miesięcy, kiedy zakończy się standardowa procedura nostryfikacyjna. – Jesteśmy absolutnie za tym, aby otworzyć rynek polski dla lekarzy i pielęgniarek spoza UE, bo skoro nie wypracowaliśmy żadnego sposobu na zatrzymanie w kraju naszych kadr medycznych, nie ma innej drogi, jak sprowadzanie ich z zagranicy – uważa Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich.

Zobacz w LEX: Jak przygotować placówkę medyczną do e-skierowań oraz zasady ich wystawiania >