Był to pierwszy w Polsce przeszczep twarzy, a jednocześnie pierwszy na świecie, tzw. pilny, ze wskazań życiowych.
„Zakładamy, że pacjent będzie jadł, oddychał, widział. Osiągnięcie pełnej motoryki i czucia twarzy powinno potrwać 6-8 miesięcy” – powiedział podczas środowej konferencji prasowej w Centrum Onkologii w Gliwicach szef zespołu prof. Adam Maciejewski.
Pochodzący z okolic Wrocławia pan Grzegorz doznał 23 kwietnia rozległego urazu podczas pracy – maszyna do cięcia kamieni amputowała mu większą część twarzy. Próba replantacji zakończyła się niepowodzeniem, przede wszystkim dlatego, że oderwany fragment twarzy, który po wypadku zawisł na stalowej belce, był zmiażdżony, a poza tym trafił do lekarzy dopiero po kilku godzinach. Operacja przeprowadzona przez dr. Klaudiusza Łuczaka w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu uratowała mu jednak wzrok i dolną część twarzy.
„Wiedziałem, że w Gliwicach jest tak wspaniały zespół i nawiązałem z nim kontakt. Pacjent miał szczęście, że tacy ludzie się znaleźli. Takie wyzwanie to galaktyka dla wielu ośrodków” – powiedział dr Łuczak.
Ubytek obejmował nie tylko powłoki twarzy, ale również struktury podporowe środkowego i dolnego piętra twarzy – kości szczękowe, łuki jarzmowe, podniebienie. Dlatego życie pacjenta było zagrożone. „Tak rozległy uraz, gdzie odsłonięte są struktury blisko podstawy czaszki, kontaktujące się z mózgowiem – groźna byłaby jakakolwiek infekcja, nie mówiąc już o braku możliwości normalnego funkcjonowania, zaburzeniach oddychania, możliwości jedzenia. To wszystko składa się na obraz, który prowadzi nas w jednym kierunku” – mówił prof. Maciejewski.
Poszukiwania dawcy rozpoczęto 2 maja. Okazał się nim być mężczyzna w podobnym wieku; został on też dawcą narządów dla innych chorych. Specjaliści przygotowali maskę w oparciu o odcisk twarzy dawcy, którą zastąpiono jego tkanki po pobraniu. Prof. Maciejewski w pierwszych słowach konferencji dziękował jego rodzinie „za ogromną wielkoduszność, empatię, wiarę i odwagę”. Jednocześnie z udziałem psychologa przygotowywano biorcę do zabiegu, który – choć niezbędny – miał znacząco zmienić jego wygląd. „Zarówno plan działania, jak i ryzyko i zagrożenia z tego wynikające zrozumiał, tak on i jego rodzina. Wyraził na to pełną zgodę, nastawienie jego było wręcz entuzjastyczne” – zaznaczył prof. Maciejewski.
Zaplanowana wcześniej drobiazgowo operacja trwała prawie 27 godzin, wiele czynności trwało równocześnie. Obecnie stan pana Grzegorza jest stabilny, w ciągu 10 dni być może zacznie samodzielnie jeść.
„Jest na własnym oddechu, w kontakcie, choć nie porozumiewa się werbalnie, ale kiwając głową czy uściskiem dłoni. Jest wydolny krążeniowo i oddechowo, współpracuje podczas rehabilitacji. Stan jest poważny, bo zabieg był gigantyczny” – powiedział kierownik Zakładu Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centrum Onkologii dr Krzysztof Olejnik.
Pacjent przebywa obecnie w sterylnych warunkach, gdzie specjalne urządzenia cały czas oczyszczają powietrze i gdzie wchodzi tylko personel, który musi się nim opiekować. Aby umożliwić przeszczep, trzeba było wprowadzić go w stan całkowitego paraliżu układu odpornościowego, ponieważ twarz, a zwłaszcza jej skóra, wyjątkowo silnie pobudza układ odpornościowy do reakcji odrzucania przeszczepu.
„Jego komórki odpornościowe nie są w stanie w tej chwili reagować na żadne bodźce, to jest warunek, żeby do wszczepu mogło dojść, ale to czyni go podatnym na wszelkie infekcje bakteryjne, wirusowe, grzybicze. To jest w tej chwili główne zagrożenie. Ono będzie trwało, bo nie możemy się z tego stanu paraliżu zbyt szybko wycofać, żeby nie uaktywnić reakcji odrzucania przeszczepu. To niewątpliwe będzie stwarzało zagrożenie przez najbliższe tygodnie, a nawet miesiące” – wyjaśnił kierownik Kliniki Transplantacji Szpiku i Onkohematologii Centrum Onkologii w Gliwicach prof. Sebastian Giebel. Dodał, że zagrożenie odrzutem maleje z każdym dniem, ale pacjent będzie musiał cały czas przyjmować zapobiegające mu leki.
„Nasz cel był taki, żeby chory mógł normalnie funkcjonować, wrócić do społeczeństwa w tak dużym zakresie, jak to tylko możliwe. (…) Nie czujemy się cudotwórcami, po prostu wykonywaliśmy swoją pracę” – powiedział prof. Adam Maciejewski.
Przyznał jednak, że bez wcześniejszych wieloletnich przygotowań taki zabieg nie byłby możliwy lub byłby skazany na porażkę. Zespół, który go przeprowadził, był budowany od 3 lat. „Wielokrotnie ćwiczyliśmy różne warianty tych przeszczepów na zwłokach. Nie da się wykonać tak rozległego, skomplikowanego, trójwymiarowego przeszczepu bez licznych prób. To również ogromna praca logistyczna. Spotykaliśmy się jednak z życzliwością i pomocą na każdym kroku” – podkreślił chirurg.