Już od lipca wielu ratowników medycznych rezygnuje z pracy, korzysta ze zwolnień lekarskich, zaległych urlopów i odmawia brania dodatkowych dyżurów, co powoduje problemy z obsadą zespołów wyjazdowych. Od 1 września robi tak większość, bo rozpoczęli ogólnopolski protest. - Obecnie z powodu trwającego protestu liczba dostępnych karetek zmniejszyła się na początku września 2021 roku o 25 procent – poinformowało Ministerstwo Zdrowia. By zapobiec kryzysowi, resort podwyższa wycenę kosztów funkcjonowania karetki przez całą dobę, w tym wynagrodzeń, czyli tzw. dobokaretki. W systemie państwowego ratownictwa medycznego działają w Polsce dwa rodzaje zespołów – zespół specjalistyczny, tzw. S i podstawowy, tzw. P. Do tej pory stawka na karetkę S wynosiła 4157 zł, od 1 października ma wzrosnąć do 5583 zł, czyli o ponad 1400 złotych. Stawka na karetkę P wzrośnie z 3152 zł do 4187 zł, czyli o ponad 1000 zł. - Myślę, że te nowe wyceny, które trafią do pracodawców, spowodują, że polskie ratownictwo medyczne będzie pracowało już bez zakłóceń – ocenia Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia. Ratownicy medyczni nie są tego pewni.
Zyskają pracodawcy, a nie ratownicy
- Jedyne co cieszy w informacji przekazanej wczoraj przez ministra Waldemara Kraskę w zakresie zwiększenia stawki za dobokaretkę, to zwiększenie środków, ale obawiamy się manipulacji ze strony pracodawców. Poza tym wydaje się, że wskazane, zadeklarowane środki mogą się okazać niewystarczające na zrealizowanie oczekiwań płacowych. Nie mamy pełnej informacji jakie składniki weszły w wycenę dobokaretki - czytamy na profilu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych na Facebooku.
Czytaj w LEX: Reforma szpitalnictwa krok po kroku >
Nieco inaczej na sprawę patrzy Jarosław Madowicz, prezes Zarządu Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych. - Propozycję Ministerstwa Zdrowia traktuję jako pierwszy krok do rozwiązania kryzysu do którego przyczyniło się wiele elementów. Za niska wycena to jeden z nich. Drugi to brak kadr. Wzrost wycen unormuje sytuację organizacyjną, ale potrzebne są kolejne rozwiązania dotyczące wynagrodzeń - mówi prezes Madowicz. Chodzi o to, że wielu ratowników nie otrzymało podwyżek, choć od 1 lipca wzrosły minimalne wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Część dlatego, że po wliczeniu do pensji podstawowej tzw. dodatku osiągnęła minimalne, inni bo są zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych, i pracodawcy uznali, że nie muszą dawać im podwyżki. A pod postem ze stanowiskiem OZZR pojawiają się takie komentarze: "Teraz MZ dała więcej na dobokaretkę i co? Musicie teraz poprosić pracodawcę może coś odpali".
Czytaj w LEX: Zmiany w wynagrodzeniach pracowników podmiotów leczniczych od 1 lipca 2021 r. >
Minimalne wynagrodzenie już mają, pracodawca nie musi dać im więcej
Niestety głosy goryczy ratowników są uzasadnione. Te pieniądze nie muszą trafić do ich kieszeni, bo za sprawą ustawy z 28 maja 2021 r. o zmianie ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych, minimalne wynagrodzenie ratowników medycznych wzrosło od 1 lipca z 3307 zł do 3 772 zł, czyli o 465 zł. Tyle, że w 2017 roku ratownicy wywalczyli specjalny dodatek – podobnie jak pielęgniarki - o łącznej wysokości 1600 zł brutto z kosztami pracodawcy (tzw. brutto brutto). Pieniądze z NFZ były znaczone, pracodawcy mogli je wydać tylko na wynagrodzenia. Zatem do 30 czerwca pensja zasadnicza wynosiła ok. 4663 zł brutto (minimalne 3307 zł brutto plus 1326 zł brutto dodatku). W praktyce ratownicy na umowach o pracę na rękę dostali góra 300 zł podwyżki, bo dodatek 1600 zł została potraktowany jako element pensji zasadniczej. Te 300 zł dostali nie wszyscy, bo niektórym na poczet minimalnego wliczano dodatki, np. stażowe czy motywacyjne. Ratownicy oczekują zaś, że podwyżki powinny wyglądać tak: wyrównanie wynagrodzenia zasadniczego z czerwca 2021 roku do ustawowego minimalnego plus dodatkowo 1600 zł. Tak jednak nie jest, a kierownik zespołu ratownictwa, który pracuje na SOR i na karetce od 25 lat, zarobił za sierpień na rękę 3,5 tysiąca złotych. I jest jedyną osobą zatrudnioną na etacie. Reszta pracuje na kontraktach, czyli umowie zlecenia lub prowadzi własną działalność gospodarczą. Dzięki temu zarabiają więcej - dostawali też więcej z tych 1600 zł. Taki ratownik może wystawić fakturę nawet na 9 tys. zł miesięcznie, o ile pracuje 300 godzin miesięcznie i ma stawkę 30 zł na godzinę. Na rękę zostaje mu więc. ok. 6 tys. zł. Oni w ogóle nie dostali podwyżki. Jak potwierdził Jakub Bydłoń, dyrektor Departamentu Dialogu Społecznego w MZ, ratownikom medycznym na umowach cywilnoprawnych pracodawcy są zobowiązani zapewnić wynagrodzenie w wysokości nie niższej niż to ustalone na dzień 30 czerwca. Co więcej - w efekcie Polskiego Ładu, mogą zarabiać mniej. Pracodawcy, jeśli nie muszą, nie podwyższą wynagrodzenia, nawet gdy mają pieniądze. Tyle, że ratownicy, tak jak młodzi lekarze, chcą w końcu pracować jak wszyscy, 40 godzin tygodniowo, mieć czas na życie osobiste.
Sprawdź w LEX: Czy ratownik medyczny może przejść na wcześniejszą emeryturę? >
Dlatego OZZRM będzie żądać od ministerstwa i pracodawców jednakowej stawki w całej Polsce - zarówno dla pracowników etatowych, jak i tych na kontraktach, dobokaretki jako dotacji celowej i kontroli jej wydatkowania, zapisów zapewniających wzrost co roku o minimum inflacji oraz odpowiednich zapisów odnośnie wynagrodzeń.
Czytaj w LEX: Zarządzaj jakością w szpitalu krok po kroku z LEX >
Cena promocyjna: 99 zł
|Cena regularna: 99 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 69.3 zł
Wzrost stawki za dobokaretkę nie rozwiąże problemu
Wiceminister Kraska po spotkaniu z ratownikami na początku września, przekonywał, że nie jest stroną w sporze o wynagrodzenia dla ratowników medycznych, a są nią ci, którzy ratowników zatrudniają. Mówił wręcz, że wiele z firm będących pracodawcami ratowników medycznych wypracowało sięgający kilkunastu milionów złotych zysk w poszczególnych kwartałach 2021 r. i te pieniądze powinny trafić na podwyżki dla ratowników medycznych. - Nie jest tak, że pracodawcy tych pieniędzy nie mają – przekonywał. We wtorek w Karpaczu przyznał zaś, że to, czy pieniądze trafią do ratowników będzie uzależnione od danej stacji pogotowia, od pracodawców. - Ja nie chcę tutaj narzucać i ministerstwo nie jest od tego, byśmy narzucali jakąś odgórną stawkę – powiedział. Z kolei na pytanie, czy podwyżka wyceny dobokaretki nie pójdzie na wyposażenie karetek, zamiast na podwyżki wynagrodzeń, Adam Niedzielski, minister zdrowia, odpowiedział, że przez cały czas pandemii Ministerstwo Zdrowia i Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych bardzo wzmacniały wyposażenie sprzętowe karetek. - Ponad 400 karetek zostało przekazanych do systemu ratownictwa medycznego. Równolegle, oprócz nas, robili to właściciele tacy jak marszałkowie województw – wyliczał. Ale to nie oznacza, że stacje pieniądze ze wzrostu muszą wydać na podwyżki. - Te pieniądze nie są znaczone. Zatem to jest pierwszy krok w rozwiązywaniu problemu, ale nie może być ostatnim, bo kryzys się pogłębi. Po pierwsze rozwiązania trzeba szukać w ustawie o wynagrodzeniu minimalnym, które musi wzrosnąć dla ratowników, by przyciągnąć ich do pracy w zawodzie. Dziś ich brakuje, bo samo Ministerstwo Zdrowia zachęcało ich, by kończyli studia pielęgniarskie i odchodzili z ratownictwa - mówi Madowicz. Ratownicy po pielęgniarstwie na oddziałach w przychodniach mogą zarobić więcej i wypełniają braki personelu. - Trzeba przyciągnąć młodych do zawodu ratownika. To pozwoli skończyć z zatrudnianiem na kontrakty. To nie jest bowiem normalne, aby państwowy system ratownictwa medycznego opierał się na umowach cywilnoprawnych - kwituje Jarosław Madowicz, prezes Zarządu Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Sprawdź w LEX: Jakie leki ratownik medyczny może podawać samodzielnie? >
W jednym zespole ratownictwa medycznego może jeździć ratownik z pensją zasadniczą 3772 zł oraz pielęgniarka z wyższym, której minimalne wynosi już 5 462 zł. Co prawda minimalne wynagrodzenie dla ratowników z wyższym wykształcenie wzrosło z 3772 zł do 4 186 zł, ale na tym stanowisku nie jest ono wymagane, więc nikt tyle nie zarabia. By zarobić więcej trzeba skończyć pielęgniarstwo i zatrudnić się w przychodni czy szpitalnym oddziale. Na umowie o pracę można pracować maksymalnie 48 godzin tygodniowo, a z dodatkową klauzulą opt-out, czyli zgodę na wydłużenie tygodniowego czasu pracy do 78 godzin. Na kontrakcie limit godzin pracy nie obowiązują, co ułatwia "łatanie" grafików przy niedoborach kadrowych.