Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska: Ile spraw wpłynęło do komisji w tym roku?
Prof. Dorota Karkowska: Już 28. Zainteresowanie jest bardzo duże. Problem polega na tym, że gdzieś nam się chwieje cel działalności tej komisji. Pacjenci składają wnioski do komisji, jeśli doszło do zakażenia w szpitalu, uszkodzenia ciała, albo też postawiono diagnozę, która spowodowała niewłaściwe leczenie, albo wdrożono niewłaściwe lub spóźnione leczenie. W przypadku śmierci pacjenta wniosek składają spadkobiercy.
Komisje miały szybko stwierdzać, że doszło do zdarzenia medycznego i pacjent lub spadkobiercy mieli otrzymać odszkodowanie i zadośćuczynienie, ale tak się nie dzieje.
Dlaczego?
Dwa lata temu w ustawie o działalności leczniczej zostały zlikwidowane ubezpieczenia na rzecz zdarzeń medycznych, co znaczy, że szpitale nie muszą się już ubezpieczać. Wykupują tylko ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, a ono nie obejmuje tych zdarzeń, w związku z tym szpital sam musi zaproponować wysokość odszkodowania i czasami dochodzi do tego, że proponuje bardzo zaniżoną kwotę, zdarzyło się, że zaproponowano złotówkę. Wnioskodawca taką propozycję odrzuca i najczęściej idzie do sądu cywilnego. To nieodpowiedzialne zachowania kierowników szpitala, w wielu sprawach sądy zasądzą bardzo wysokie odszkodowania.
To jak policzek dla pacjenta?
Właśnie wysokość odszkodowań to jedna z przyczyn konieczności modyfikacji pozasądowego modelu dochodzenia roszczeń. Trzeba pomyśleć nad tym, by pacjent miał gwarancję, że dostanie odszkodowanie w odpowiedniej wysokości, adekwatne do wysokości uszczerbku na zdrowiu.
Warto, by powstał państwowy fundusz wypadków medycznych, z którego dopłacano by do rekompensat, by nie dochodziło do takich sytuacji.
Zgodnie z ustawą pacjent może liczyć w przypadku zakażenia czy uszkodzenia ciała to maksymalnie 100 tys. zł, śmierci - 300 tys. zł. Zdarzają się takie wysokie odszkodowania w sprawach prowadzonych w komisji?
Na Mazowszu w ciągu ostatnich trzech lat dwa razy zostało wydane orzeczenie, w którym było 300 tys. zł odszkodowania. Za każdym razem była to sytuacja, gdy szpital lub jego ubezpieczyciel nie podali w określonym terminie, czyli w ciągu 30 dni od wydania orzeczenia, kwoty odszkodowania, które proponują. W takich sytuacjach wystawia się zaświadczenie na kwotę zaproponowaną we wniosku.
Gdy w styczniu 2012 r. utworzono komisje idea była taka, że dzięki nim pacjent miał na drodze pozasądowej ubiegać o odszkodowanie za zdarzenia medyczne. Nie miał iść do sądu z powództwem cywilnym, gdzie sprawy ciągną się latami i są kosztowne.
Idea była słuszna, ale chodzi o jej realizację. Moje doświadczenie wskazuje, że do takiej komisji bardzo często rzeczywiście zwracają się osoby, które doznały bardzo poważnych szkód, ale trzeba inaczej zdefiniować zdarzenie medyczne.
Teraz komisja musi ustalić, że zdarzenie było niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, a nie raz trudno jest postawić taki zarzut komukolwiek w szpitalu. Jest coraz więcej osób poszkodowanych z powodu rozwoju medycyny, a wtedy nie mają szansy na rekompensatę.
Może Pani podać przykład?
Dziecko miało zapalenie wyrostka robaczkowego. Operacja poszła super. Dziecko było wybudzane na sali pooperacyjnej i lekarz wyciągnął rurkę tracheostomijną i wtedy się okazało, że doszło do przebicia tchawicy. Dziecko było w bardzo ciężkim stanie. Uratowano je. Przeszło jeszcze jakiś zabieg i ma świsty w gardle, ale żyje. My nie mogliśmy stwierdzić, że to działanie było niezgodne z aktualną wiedza medyczną, ale szkoda była. Zgodnie z obecnymi przepisami odszkodowanie się nie należy.
Właśnie takie sytuacje trzeba także przewidzieć w działalności komisji. Gdy jest szkoda, trzeba ją zabezpieczyć, chociażby na okoliczność dalszej rehabilitacji, a teraz nie możemy tego zrobić. A właśnie to w modelu pozasądowym powinniśmy móc w pewnych okolicznościach zasądzać odszkodowanie, gdy przemawiają za tym inne względy niż czysto prawne, chociażby zasady współżycia społecznego.
Komisje – zgodnie z przepisami - mają 4 miesiące na wydanie orzeczenia. Czy faktycznie tyle trwają sprawy?
Taki termin jest nierealny z wielu powodów. Nie możemy szpitala powiadomić drogą elektroniczną o tym, że wpłynął do komisji wniosek, tylko musimy używać formy papierowej. Zatem wysyłamy list ze zwrotnym potwierdzeniem odbioru, a placówka ochrony zdrowia w ten sam sposób nam odpowiada i tak mijają już dwa miesiące.
Mamy też ogromny problem z zamawianiem opinii u biegłych. Ustalono, że lekarz tytułem profesora ma 350 zł brutto, a lekarz bez tytułu naukowego 150 zł. Trudno jest znaleźć lekarzy, którzy chcą przejrzeć - czasami kilka tomów dokumentów- by wydać opinię za takie pieniądze.
Kierunek zmian, by odejść od modelu sądowego jest fajny, ale mam wrażenie, że obecne rozwiązania sprawiają, że teraz udział w komisji opłaca się kancelarii prawnej, a nie pacjentowi.
Dlaczego?
Założenie było takie, że przyjdzie pacjent, przedstawiciel podmiotu leczniczego i członkowie komisji. My zbadamy sprawę, wezwiemy świadków i zamówimy opinie biegłego i szybko wydamy orzeczenie, a pacjent otrzyma odszkodowanie zaproponowane przez ubezpieczyciela szpitala. Ale to wygląda całkiem inaczej. Przychodzi pacjent ze swoim adwokatem, a naprzeciwko siada radca prawny ze strony szpitala i nagle się okazuje, że jest jak w sądzie. Wiem, że kancelarie w ten sposób przygotowują się do spraw cywilnych. Otrzymują protokoły z przesłuchać świadków, orzeczenie z uzasadnieniem, opinię biegłego, czyli komplet dokumentów, by skierować sprawę do sądu.
Co jeszcze trzeba zmienić w przepisach?
Trzeba zacząć od tego, by określić, co to są komisje. Bo one nie są ani wymiarem sprawiedliwości, ani organem władzy publicznej. Teraz każdy z członków komisji ponosi odpowiedzialność indywidualną chociaż wydajemy orzeczenia w imieniu państwa polskiego. Skoro działamy przy urzędach wojewódzkich, to ludziom się wydaje, że jesteśmy administracją publiczną.
Kolejne pytanie, gdzie te komisje mają być umiejscowione. Gdybyśmy nie mówili o zamykaniu Narodowego Funduszu Zdrowia, to komisje mogłyby działać przy Funduszu. Ale wtedy byśmy się zawęzili do usług opłacanych ze środków publicznych, a jest wiele spraw, w których ludzie płacą za usługi medyczne z własnej kieszeni i dochodzi do różnych niepożądanych zdarzeń. Co ciekawe, nie raz zdarza się, że pacjent operowany był w prywatnej placówce, a powikłania leczy w publicznej i to ta publiczna płaci odszkodowanie.
[-OFERTA_HTML-]
Można się zastanowić, czy nie zostawić komisji w pomieszczeniach u wojewody, ale nadzór nad nimi zrobić u Rzecznika Praw Pacjenta. Spróbujemy jeszcze raz podjąć starania o zmodyfikowanie obecnego modelu pozasądowego. Założenia do nowych rozwiązań zostały przegotowane przez mój zespół w ministerstwie zdrowia w trakcie kadencji ministra Konstantego Radziwiłła. Jego celem jest zmiana definicji zdarzenia medycznego, zamodelowanie zasad i trybu orzekania o szkodzie u pacjenta, ustalenie listy biegłych specjalnie w tym celu przygotowanych, zabezpieczenie środków finansowych na wypłatę odszkodowań oraz wprowadzenie świadczeń rzeczowych np. rehabilitacji. Najwięcej emocji budzą oczywiście kwestie ustalenia, skąd pozyskiwać środki finansowe. Istotne jest również wprowadzenie rejestru zdarzeń.