To najmniejszy wcześniak w Polce, któremu wszczepiono stymulator serca – poinformował w niedzielę 17 maja 2015 roku kardiochirurg operujący Maksa dr Michał Buczyński. Dziecko czuje się dobrze i wkrótce zostanie wypisane do domu.
Maks urodził się półtora miesiąca przed terminem. Już w trakcie badań prenatalnych okazało się, że jego serce bije za wolno. Jeszcze przed urodzeniem lekarze zdiagnozowali u niego wrodzony blok serca. Bez ingerencji kardiochirurgów dziecko mogłoby nie przeżyć.
Dr Buczyński wyjaśnił, że wrodzony całkowity blok serca to wada, która oznacza, że przerwane jest przewodnictwo impulsów pomiędzy przedsionkami a komorami w sercu. Bije ono około połowę wolniej niż powinno, nie reaguje też na próby przyspieszenia akcji serca w momentach, kiedy organizm potrzebuje więcej krwi - jak to się dzieje przy wysiłku lub w trakcie gorączki. W efekcie serce i - co za tym idzie dziecko - gorzej się rozwija, szybciej się męczy. Mniej je, bo jedzenie to dla noworodka niebagatelny wysiłek.
Jak zaznaczają kardiochirurdzy z GCZD, spowodowana wadą bradykardia, czyli wolna akcja serca, jest szczególnie niebezpieczna dla wcześniaków ze skrajnie małą masą urodzeniową. Takie dzieci mają najmniejsze rezerwy i u nich współistnienie bloku stanowi krytyczne zagrożenie dla życia.
- Jedynym ratunkiem dla malucha okazało się wszczepienie stymulatora serca. Urządzenie to składa się z naszywanych na serce elektrod oraz modułu kontrolnego z baterią. Decyzja nie należała do łatwych, bo choć to zabieg rutynowy w przypadku osób dorosłych, u tak małego pacjenta niesie za sobą duże ryzyko - zaznaczył dr Jacek Pająk, który jest kierownikiem Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej GCZD.
Operację przeprowadzono trzy tygodnie po przyjściu Maksa na świat, 23 marca 2015 roku. Głównym problemem dla lekarzy były rozmiary rozrusznika. Choć użyto najmniejszego dostępnego stymulatora, ważącego zaledwie 13 gramów i mniejszego niż pudełko od zapałek, przy małym ciele Maksa i tak okazał się monstrualny.
- Zabieg wymagał otwarcia klatki piersiowej, naszycia dwóch silikonowych elektrod na serce wielkości orzecha, a następnie wyprowadzenia ich pod skórą pod powłoki brzuszne, gdzie umieszcza się sam rozrusznik – tłumaczył dr Michał Buczyński.
Po operacji, która przebiegła bez powikłań, maluch wrócił do inkubatora. Wkrótce dziecko zaczęło szybko przybierać na wadze, zostało odłączone od respiratora i obecnie przebywa na sali z matką, oczekując na wypis do domu. Waży już 3,1 kg. Według doktora Buczyńskiego, powinno wrócić do domu w przyszłym lub następnym tygodniu.
Maks będzie musiał korzystać ze stymulatora do końca życia. Urządzenie co pewien czas będzie musiało być wymieniane.(pap)
Maks urodził się półtora miesiąca przed terminem. Już w trakcie badań prenatalnych okazało się, że jego serce bije za wolno. Jeszcze przed urodzeniem lekarze zdiagnozowali u niego wrodzony blok serca. Bez ingerencji kardiochirurgów dziecko mogłoby nie przeżyć.
Dr Buczyński wyjaśnił, że wrodzony całkowity blok serca to wada, która oznacza, że przerwane jest przewodnictwo impulsów pomiędzy przedsionkami a komorami w sercu. Bije ono około połowę wolniej niż powinno, nie reaguje też na próby przyspieszenia akcji serca w momentach, kiedy organizm potrzebuje więcej krwi - jak to się dzieje przy wysiłku lub w trakcie gorączki. W efekcie serce i - co za tym idzie dziecko - gorzej się rozwija, szybciej się męczy. Mniej je, bo jedzenie to dla noworodka niebagatelny wysiłek.
Jak zaznaczają kardiochirurdzy z GCZD, spowodowana wadą bradykardia, czyli wolna akcja serca, jest szczególnie niebezpieczna dla wcześniaków ze skrajnie małą masą urodzeniową. Takie dzieci mają najmniejsze rezerwy i u nich współistnienie bloku stanowi krytyczne zagrożenie dla życia.
Tak właśnie było w przypadku Maksa. Dziecko po urodzeniu w szpitalu w Rudzie Śląskiej zostało przewiezione do Oddziału Intensywnej Terapii i Patologii Noworodka GCZD w Katowicach, gdzie pomimo leczenia farmakologicznego i wspomagania respiratorem oddychania, jego stan się pogarszał. Maks, który po urodzeniu ważył nieco ponad 1,5 kg, tracił na wadze.
- Jedynym ratunkiem dla malucha okazało się wszczepienie stymulatora serca. Urządzenie to składa się z naszywanych na serce elektrod oraz modułu kontrolnego z baterią. Decyzja nie należała do łatwych, bo choć to zabieg rutynowy w przypadku osób dorosłych, u tak małego pacjenta niesie za sobą duże ryzyko - zaznaczył dr Jacek Pająk, który jest kierownikiem Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej GCZD.
Operację przeprowadzono trzy tygodnie po przyjściu Maksa na świat, 23 marca 2015 roku. Głównym problemem dla lekarzy były rozmiary rozrusznika. Choć użyto najmniejszego dostępnego stymulatora, ważącego zaledwie 13 gramów i mniejszego niż pudełko od zapałek, przy małym ciele Maksa i tak okazał się monstrualny.
- Zabieg wymagał otwarcia klatki piersiowej, naszycia dwóch silikonowych elektrod na serce wielkości orzecha, a następnie wyprowadzenia ich pod skórą pod powłoki brzuszne, gdzie umieszcza się sam rozrusznik – tłumaczył dr Michał Buczyński.
Po operacji, która przebiegła bez powikłań, maluch wrócił do inkubatora. Wkrótce dziecko zaczęło szybko przybierać na wadze, zostało odłączone od respiratora i obecnie przebywa na sali z matką, oczekując na wypis do domu. Waży już 3,1 kg. Według doktora Buczyńskiego, powinno wrócić do domu w przyszłym lub następnym tygodniu.
Maks będzie musiał korzystać ze stymulatora do końca życia. Urządzenie co pewien czas będzie musiało być wymieniane.(pap)