Czy od środowiska akademickiego powinno się oczekiwać zajmowania stanowisk w stosunku do zdarzeń publicznych, czy wręcz buntowania się wobec łamania standardów demokratycznych? Niezależnie od ustroju.
Drogę do odpowiedzi na to pytanie otwiera mi jeszcze jedno wspomnienie, które jest takim trochę epilogiem wydarzeń z lat 80. W 1996 roku zostałem rektorem Politechniki Warszawskiej i w roku akademickim 1997/1998 nastąpiło takie zdarzenie. Trwało posiedzenie Senatu, które rozpoczęło się jak zwykle o godzinie 17.00, a tego dnia wcześniej odbyła się w Warszawie duża demonstracja Solidarności stoczniowców. Została ona zaatakowana i rozgoniona przez policję, a demonstranci schronili się w Gmachu Głównym Politechniki. Senat obradował. Zostałem powiadomiony, że mamy stoczniowców na terenie uczelni, policja otoczyła wejście do budynku, pojawiło się pytanie: co robić? Zaproponowałem wtedy Senatowi, żebyśmy zadecydowali, że zaoferujemy demonstrantom ochronę uczelni, że mogą zostać na uczelni, jak długo będzie to niezbędne. Oczywiście mówiłem to ze świadomością, że chodzi tu o Solidarność, a nie o jakąś inną grupę demonstrantów. Senat to poparł, więc poszedłem powiedzieć tym demonstrantom o tej decyzji. Był tam przewodniczący Marian Krzaklewski1, był późniejszy wicepremier i minister spraw wewnętrznych Janusz Tomaszewski i jeszcze kilku czołowych działaczy Solidarności. Poinformowałem ich, że Politechnika Warszawska, pomna swych tradycji wolnościowych oraz tego, że gmach, który był miejscem protestów w 1956, w 1957 przeciwko zamknięciu „Po Prostu”, a także protestów w 1968, 1980, oferuje im gościnę i mogą tu zostać tak długo, jak długo będą się czuli zagrożeni.
"Uczelnie i sztuka rektorstwa. Doświadczenia i refleksje Jerzego Woźnickiego">>
To była konkretna sytuacja. Czy można powiedzieć, że w każdej podobnej sytuacji będzie podobna decyzja?
Nie. Z oczywistych powodów uczelnie i mury uczelni nie mogą stawać się przytuliskiem dla każdego demonstranta i każdej demonstracji, dla wszystkich ugrupowań. Mury uczelni powinny być chronione, powinny być otwarte na spotkania i debaty organizowane za zgodą władz uczelni, zwłaszcza przez działające legalnie na terenie uczelni organizacje studentów, doktorantów, związki zawodowe. Mogą to też być debaty polityczne, także z udziałem ważnych polityków. Mogą też odbywać się, na zasadzie wynajętej sali, zgromadzenia partii politycznych, ale wszystkie na równych dla wszystkich prawach i zasadach, za taką samą odpłatnością. Bez preferencji dla żadnej z tych partii. Także przy spełnieniu warunków wynikających ze statutowych i ustawowych uregulowań związanych z bezpieczeństwem organizowanych zgromadzeń na terenie uczelni. Pod warunkiem że chodzi o zgromadzenia legalne z punktu widzenia prawa, a więc takie, które nie nawołują do nienawiści, nie wzywają do działań sprzecznych z prawem, nie naruszają konwencji praw człowieka, w tym zakazów dyskryminacji. Mogą być organizowane przez instytucje polityczne, które są zarejestrowane i działają w Polsce legalnie. To jest w tym zakresie jedno z możliwych stanowisk. Drugie może być takie, że zamykamy uczelnię przed jakąkolwiek promocją polityczną, czyli żadnej partii politycznej nie wynajmiemy sal ani nie akceptujemy żadnego polityka w uczelni, nawet na spotkaniu ze studentami.
To jest w Polsce wciąż problem otwarty i dochodzi czasem do konfliktów na tym tle: czy na przykład władze uczelni powinny zezwolić na spotkanie określonej grupy albo na debatę na jakiś kontrowersyjny temat.
Rzeczywiście pojawiają się takie problemy. Na przykład gdy na terenie uczelni mają wystąpić ludzie będący piewcami teorii, które są pseudonaukowe albo wręcz nienaukowe. Wtedy uczelnia nie powinna dopuszczać do takich spektakli, bo uczelnia nie powinna oferować miejsca do tego, żeby głoszone były tezy jawnie sprzeczne z jej misją, jaką jest poszukiwanie i szerzenie prawdy naukowej.
Czy to ma dotyczyć też naukowców z tej uczelni, jeśli oni krzewią takie pseudonaukowe teorie?
To dla rektora jest zwykle trudna sprawa, bo on co do zasady nie może ograniczać profesora w jego działalności naukowej, być jego cenzorem.
Ale znamy takie przypadki, że profesorowie z dorobkiem w swoich dziedzinach, z renomowanej Politechniki Warszawskiej czy z nie mniej renomowanej Akademii Hutniczo-Górniczej, postanowili włączyć się w wyjaśnianie przyczyn pewnego wypadku lotniczego. Co ważne, ci profesorowie nie zajmują się lotnictwem czy projektowaniem samolotów. Co wtedy mają począć rektorzy?
Rzeczywiście, w Politechnice Warszawskiej pojawił się taki problem, ale nie było próby zorganizowania konferencji czy sympozjum na ten temat, co miało miejsce w AGH. Rektor nie może zabronić profesorowi prowadzenia badań czy głoszenia jakichś tez w ramach jego własnej działalności. Chodzi tylko o to, żeby nie były wykorzystywane dla ich promocji szyld i autorytet uczelni. Obaj rektorzy wspomnianych uczelni we wspólnym oświadczeniu ten element wtedy wydobyli. Sądzę, że to było właściwe stanowisko. Standard w tej dziedzinie jest zapisany w dwóch dokumentach. Pierwszy z nich to Kodeks Dobrych Praktyk w Szkołach Wyższych, opracowany w kierowanej przeze mnie Fundacji Rektorów Polskich, a przyjęty i ogłoszony przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Wyższych w 10-lecie tej organizacji w 2007 roku. Drugi to oparta na tym dokumencie uchwała Prezydium KRASP ogłoszona w kadencji 2012−2016.
Profesor Jerzy Woźnicki to uczony działający w obszarach elektroniki i fotoniki w dziedzinie nauk technicznych. Prowadzi także badania w dyscyplinie nauki o polityce publicznej w dziedzinie nauk społecznych - uznawany jest za twórcę tej dyscypliny w naszym kraju. Jest członkiem Europejskiej Akademii Nauk i Sztuk. Całe życie zawodowe związany z Politechniką Warszawską, był jej rektorem oraz dziekanem Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych.