Z początkiem roku przetoczyła się przez gminy fala podwyżek stawek za odbiór odpadów komunalnych od mieszkańców. Czy można zaradzić podwyżkom i jak spowodować, żeby stawki były do przyjęcia? Jednej uniwersalnej rady nie ma. Pytani przez Prawo.pl eksperci uważają, że wpływ na wyższe koszty mają nie tylko inflacja czy trudna sytuacja na rynku pracy, ale i niewłaściwe działania czy wręcz zaniechania ze strony samorządów. Gminy powinny być m.in. bardziej aktywne, proponować zachęty dla usługodawców i umiejętnie operować in-housem (to rodzaj zamówień publicznych udzielanych tzw. wolnej ręki własnemu przedsiębiorstwu). Z pomocą w przyszłości mogą przyjść przepisy o rozszerzonej odpowiedzialności producenta.

Przeczytaj szerzej:  Gminy przegrały z systemem kaucyjnym, szykują się podwyżki

 

Rynek się kurczy

Samorządy skarżą się, że do przetargów przystępuje często tylko jedna firma. Karol Wójcik, prawnik, przewodniczący rady programowej Izby Branży Komunalnej, potwierdza, że na rynku dostępnych jest mniej firm. Wskazuje, że duże przedsiębiorstwa mają większe szanse, by przetrwać, ale mniejsze mają pod górkę. Decydują tu dwa czynniki. Po pierwsze, gwałtowne i kosztochłonne zmiany sprzed kilku lat wynikające przede wszystkim z ustawy o odpadach: odpowiednie bazy, instalacje, zabezpieczenia czy ubezpieczenia. Po drugie, zamknięcie rynku ze względu na in-house.

- Gminy postrzegają to nierzadko jako odpowiedź na koncentrację firm. Firmy obawiają się z kolei, że jeżeli zainwestują w jakiś rynek, ten zostanie w krótkim czasie dla nich zamknięty, a gospodarkę odpadami komunalnymi przejmie samorządowa spółka. Boimy się, że coraz więcej, zarówno małych jak i dużych samorządów będzie się na to decydować – mówi Karol Wójcik. Czyli, jeżeli mała firma zbuduje swój zakład, kupi odpowiednie pojazdy, zatrudni ludzi, to za parę lat zostanie z kredytami i straci pieniądze lub wręcz zbankrutuje.

Karol Wójcik sądzi wręcz, że in-house zabija konkurencję. Dlatego uważa, że powinien być ostatecznością.

- Nie można wyjątków traktować jako normalności. Gminy tłumaczyły, że in-house jest tańszy, a dziś już wiadomo, że nie jest. Jeżeli samorząd uważa, że ich spółka jest tańsza, niech wystartuje w przetargu razem z prywatnymi i go wygra. Bo nie spółka jest celem, a niskie stawki i dobra obsługa mieszkańców - konkluduje przedstawiciel firm prywatnych. Ale wylewać z kąpielą in-house też nie warto. Dobrze zastosowany może być przydatny zwłaszcza w większych miastach.

Przeczytaj takżeResort chce, by gminy lepiej prześwietlały deklaracje śmieciowe - to niepokoi UODO

 

Mała skala, duże koszty

Jak tłumaczy dr inż. Jacek Pietrzyk,  koordynator edukacji ekologicznej Stowarzyszenia Rozwoju Gminy Zielonki, gminy zawierają umowy na krótki czas – rok, dwa. A na dodatek wynika z nich, że wszystkie obowiązki, łącznie z osiąganiem odpowiednich poziomów recyklingu to zadanie firmy odbierającej odpady, zagrożone wysokimi karami. Zdaniem eksperta w krótkim czasie nie da się zamortyzować takiej inwestycji. Jeżeli ktoś nie zna specyfiki danego regionu, nie ma pewności, że będzie mógł działać dłużej, to tam nie wchodzi. Skala ryzyka jest zbyt duża.

- A trudno znaleźć gminę, która zawarłaby umowę np. na pięć lat. Czyli żeby opłacało się kupić sprzęt i próbować zarobić na takim kontrakcie – mówi Jacek Pietrzyk.

- Poza tym trzeba mieć bazę transportowo-magazynową w promieniu 60 km. Firma musi mieć też niedaleko miejsce, do którego dostarcza odpady do przetworzenia, a tu także pojawiają się problemy, bo instalacji wciąż brakuje, przede wszystkim tych do końcowego zagospodarowania odpadów. Z kolei wożenie na duże odległości może okazać się nieopłacalne - zauważa Karol Wójcik. Jak mówi, zainwestowanie nawet w niewielką instalację to koszt od kilku do kilkudziesięciu mln zł. To duże ryzyko.

Mści się również brak przyłożenia do przetargu przez samorządy.

- Jeżeli do ślepej ulicy, na której jest raptem kilka posesji, wjeżdżają jednego dnia cztery śmieciarki, choć mogłaby zrobić jedna podzielona wewnątrz – to znowu jest drożej. Podobnie jak wtedy, gdy zakup worków jest po stronie przedsiębiorcy, choć gmina mogłaby np. wyleasingować mieszkańcom pojemniki. Również ustalenie, że to odbierający ma osiągnąć poziomy recyklingu. Bo gmina, rozliczając poziom, może wliczyć kompostowniki, zbiórki w szkołach, elektroodpady i nie płacić kar – zwraca uwagę Jacek Pietrzyk. Jak mówi, wiele kosztów można obniżyć, wiele usprawnić, prawo zamówień publicznych pozwala na prowadzenie dialogu z firmą, ale do tego potrzeba zaangażowania ze strony samorządów. Najgorsze podejście jest takie – ja ci przedsiębiorco płacę, a ty robisz jak uważasz. A potem mieszkańcy płaczą.

Czytaj w LEX: Porozumienie międzygminne a wykonywanie zadań w trybie zamówienia in-house > >

 

Efekt zaniedbania - strategia pożądana

Dzisiejsze podwyżki to efekt zaniechań w gminach praktycznie od wprowadzenia śmieciowej rewolucji, czyli od 2013 r. Ale są też miasta, które od lat działają strategicznie. Jacek Pietrzyk wskazuje tu Kraków, który ma spalarnię, zakład recyklingu i spółkę komunalną, która wraz z trzema prywatnymi wchodzi w skład konsorcjum odbierającego odpady od mieszkańców.

- To 30 lat realizacji strategii. Kto o tym nie myśli, może tylko podnosić ceny. Nie żałuję tych gmin, którym się przez lata nic nie chciało robić, budować własnych instalacji, bo była zewnętrzna firma, która ich obsługiwała. Były wręcz gminy, które mówiły, ze im się to nie opłaca. Skutki przyszły po latach od reformy - mówi Jacek Pietrzyk. Za przykład stawiany jest też Gdańsk.

- Poradziliśmy sobie, bo jesteśmy duzi i możemy podzielić miasto na kilka sektorów, co pozwala na posiadanie i spółki in-housowej oraz spółek komercyjnych jednocześnie. Rolą naszej in-housowej spółki, jest trochę granie roli przyczajonego smoka – przyznaje Olga Goitowska, dyrektor wydziału gospodarki komunalnej w Urzędzie Miejskim w Gdańsku. Mówi też o drugiej roli miejskiej firmy: jeżeli jakieś przedsiębiorstwo nie będzie się sprawdzało, może spółka mu pomóc. Ale to tylko część strategii.

- Gdańsk jest atrakcyjny, także dlatego, że świadczymy usługi na wysokim poziomie z wysoką częstotliwością i dobrą selekcją odpadów. Firmie bardziej opłaca się wykonywać taką usługę i cena jednostkowa nie jest przesadzona – twierdzi Olga Goitowska.

Zobacz w LEX: Przekazanie działań wykonawczych przez radę gminy a opłata za gospodarowanie odpadami komunalnymi > >

 

In-house nie dla każdego

Co mogą w obecnej sytuacji gminy, zwłaszcza mniejsze, w których brakuje konkurencji? Według dyr. Goitowskiej samo zmniejszenie częstotliwości odbioru nie spowoduje obniżenia ceny, za to wzrost ceny jednostkowej.

-Taka firma nie zrezygnuje z pracowników, nie zmniejszy kosztów zatrudnienia. Żeby tylko raz w miesiącu pojechać po odpady do gminy, musi mieć brygady i samochody – tłumaczy Olga Goitowska. W małych JST warto się też zastanowić, czy nie zlecić jednocześnie np. uprzątania ulic, czy odbierania opróżniania przyulicznych koszy.

- Samorząd w tej dziedzinie musi działać biznesowo. Jeżeli mamy nieatrakcyjny przedmiot do sprzedaży, to i chętnych, czyli konkurencji nie będzie. Przy sprzedaży wiązanej może być lepiej. Inaczej firma szuka innych zleceniodawców z lepszą ofertą. Trudno też o dobrych pracowników, bo sama praca jest trudna i bywa niewdzięczna. Przy zmniejszonej częstotliwości odbioru mieszkańcy częściej spalają w piecach plastikowe czy papierowe opakowania pogarszając przy okazji jakość powietrza, a gmina traci dodatkowo, bo ma większe problemy z uzyskaniem poziomów recyklingu.

Czy może dla małych gmin korzystniejszy byłby in-house? - Nie polecam im wchodzenia w in-house, bo to nie będzie tańsze niż skierowanie takiej oferty na rynek komercyjny. Liczy się efekt skali. In-house opłaca się w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców. A w Polsce 86 proc. gmin ma poniżej 20 tys. - zauważa Olga Goitowska.

Sprawdź w LEX: Restrykcyjne podejście do wyłączenia stosowania unijnego prawa zamówień publicznych w szeroko rozumianych zamówieniach in-house. Glosa do wyroku TS z dnia 4 czerwca 2020 r., C-429/19 > >

 

ROP z odsieczą, ale wciąż nieobecny

To, co rzeczywiście może ograniczyć galopadę cen, to zdaniem ekspertów sprawiedliwe przepisy o ROP (rozszerzonej odpowiedzialności producenta).

- 4 mld zł, które przedsiębiorcy mieliby płacić, w części trafiłoby do gmin, a w części do instalacji, to liczące się pieniądze. Szał podwyżek można byłoby zatrzymać – mówi Karol Wójcik. Wówczas pojawiłaby się szansa dla przedsiębiorców prywatnych, ale i dla samorządów, na modernizację obecnych oraz nowe instalacje pozwalające lepiej sortować odpady. I jeszcze bardziej opłacałaby się dobra segregacja. 

Prace nad ustawą właśnie zaczęły się po raz kolejny. Widać, że łatwo nie będzie. O ile na poprzednią wersję narzekali samorządowcy, to tym razem resort środowiska dostrzegł rolę samorządów. Nowe propozycje spotkały się z ich aplauzem. M.in. rolę kasjera, który zbierałby opłaty od przedsiębiorców i nadzorcy miałaby przejąć Narodowy Fundusz ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Przedsiębiorcy proponują nadal, żeby jak dotychczas, robiły to organizacje odzysku opakowań. Samorządy obawiają się jednak, że dyktat powołanych przez przedsiębiorców organizacji miałby decydującą rolę w tym, czy przekazać danej JST pieniądze za segregację, czy nie.

Pojawiają się też zdania, ze trzeba by ustawę o utrzymaniu czystości i porządku w gminach napisać na nowo. Ale nie wszyscy tak uważają.

 -Zostawiłbym przepisy w spokoju. Spróbujmy raczej dostosować instalacje do tego, jak zmienia się struktura odpadów, sposób życia mieszkańców i dobrze egzekwujmy przepisy. Na prawną reformę trzeba patrzeć kompleksowo. Gdy ruszy się jedno, to zaraz coś innego zacznie się sypać. Tak jak obecnie z tekstyliami, które większość gmin każe wozić do PSZOK, bo tak można. Obawiam się, że i przy przepisach o ROP może zabraknąć kompleksowego spojrzenia – mówi Jacek Pietrzyk.

Cena promocyjna: 107.4 zł

|

Cena regularna: 179 zł

|

Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 161.1 zł