Doczepianie ważnych zmian w prawie wyborczym, mogących mieć wpływ nie tylko na realizację obywatelskiego prawa do głosowania, ale także na wynik elekcji, do pilnie potrzebnych przepisów mających służyć ratowaniu społeczeństwa przed epidemią i gospodarki przed recesją, to gra polityczna w najgorszym stylu. A gdy już w ekspresowym tempie, na pięć tygodni przed dniem wyborów uchwalono korespondencyjne głosowania dla seniorów, jeszcze przed podpisaniem tej nowelizacji przez prezydenta do Sejmu trafia kolejny projekt o głosowaniu korespondencyjnym dla wszystkich i jakichś nowych zasadach tworzenia komisji wyborczych na 10 maja.
Czytaj: PiS: Korespondencyjne głosowanie dla wszystkich>>
To ma być sposób na bunt samorządów, których zdaniem w tych warunkach, gdy cały kraj stoi, wyborów nie da się przygotować i przeprowadzić. Ale PiS to zrobi - powoła własne komisje, według zasad, których na razie nie ujawnia i przeprowadzi masowe głosowanie korespondencyjne. Jak to zorganizuje, gdy samorządowcy mówią, że to obecnie niewykonalne? Wojskiem, policją? A może swoim aktywem partyjnym, bo wojsko i policja też mogą się zbuntować, gdy podczas epidemii ktoś zechce je posyłać do działań, które wcale nie są konieczne.
No i czy wreszcie tak przeprowadzone wybory będą wiarygodne? Czy zapewni to niesprawdzony, naprędce sklecony system głosowania korespondencyjnego? Kto i jak zapewni mu wiarygodność? Powołane na parę dni przed wyborami według nieznanej jeszcze zasady komisje wyborcze?
Czytaj także: Fundacja Batorego: Wyborów w terminie nie da się zorganizować>>
Po co PiS to robi? Z szacunku dla konstytucji i obowiązującego prawa? W to nie ma chyba przesadnej wiary nawet w szeregach tej partii, co już tu i ówdzie coraz głośniej słychać. Jedyne logiczne wytłumaczenie to zimna kalkulacja, że teraz to kandydat tej partii może wygrać, szczególnie że pozostali kandydaci nie mogą prowadzić kampanii wyborczej. A po ewentualnym przesunięciu terminu różnie może być. Nawet jeśli w końcu uda się wyjść z epidemii z niezbyt dużymi stratami, to i tak zapewne pojawią się opinie, że po pięciu latach rządów PiS państwo nie jest aż tak sprawne, jak nas zapewniano. A może nawet też "jest w ruinie", albo "z dykty". A do tego okaże się, że nie ma pieniędzy na kolejne obietnice socjalne, a może nawet konieczne będą drastyczne oszczędności. I jak w takich warunkach wygrywać wybory?
Trzeba więc, choćby na siłę z brutalnym łamaniem wyborczych zasad, doprowadzić do przedłużenia obecności swojego człowieka w pałacu prezydenckim. A potem jakoś może dojedzie się do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Ale wszystkie te zabiegi mogą być na nic, bo wybory i tak prawdopodobnie nie odbędą się 10 maja, bo do tego czasu epidemia nie skończy się. PiS jeszcze trochę poszaleje, a potem wycofa się pod naciskiem faktów. Jeśli do 10 maja uda się na tyle uspokoić sytuację, żeby ludzie mogli chodzić do pracy, a dzieci do szkół, to i tak byłoby dobrze. Ale jeszcze wszystko niekonieczne będzie dozwolone. Do kościoła nie można będzie chodzić, a na wybory tak? Prawdopodobnie minister Szumowski też powie, żeby nie iść, bo już teraz puszcza w tej sprawie oko. Zresztą już coraz więcej polityków PiS mówi, że chyba nic z tych wyborów nie będzie, tylko nie wiadomo dlaczego kierownictwo partii tak szaleje i wymyśla takie niepoważne konstrukcje, jak to korespondencyjne głosowanie dla wszystkich i jakieś manipulacje z komisjami wyborczymi, bo do tego zmierza ten najnowszy projekt.
Ale on raczej nie wejdzie w życie, bo jak Sejm nawet uchwali go szybko, to Senat popracuje nad nim swoje 30 dni - a dlaczego nie? - i wtedy PiS już nie zdąży z nim do 10 maja. Zastanawiające jest, czy w kierownictwie PiS nie ma takiego myślenia, że partia może się na tym wywrócić.