Z powodu złego systemu naliczania subwencji oświatowych do gmin trafia za mało pieniędzy na wyższe pensje dla nauczycieli.
Początek roku szkolnego dla nauczycieli oznacza 7% podwyżkę pensji. Gminy po raz kolejny będą musiały dołożyć do obietnic rządu. Podwyżki mają zostać sfinansowane w całości z budżetu centralnego. Problem tkwi w systemie naliczania subwencji oświatowej oraz algorytmu wyliczania nauczycielskich pensji, w których skład obok wynagrodzenia zasadniczego dochodzą dodatki. Resort edukacji wyliczył, że 7% podwyżka będzie w tym roku kosztowała 2,2 mld zł. Ale jest to rachunek w skali makro. Resort policzył nauczycieli, ich stopień awansu i od tego wyliczył podwyżki. Ale do samorządu nie wpływają pieniądze w zależności od liczby zatrudnionych pedagogów, ale liczby uczniów. Jeżeli z wyliczeń wychodzi pensja niższa od tych kwot, samorząd musi dorzucić tzw. dodatek uzupełniający, czyli różnicę między tym, ile powinien zarobić, a ile zarobił. Za ubiegły rok takie wyrównanie musiało zapłacić aż 77% samorządów, kosztowało je to ćwierć miliarda złotych. Samorządowcy i nauczycielskie związki proponują uprościć system. Samorządowcy chcą decydować o modelu zatrudniania i wynagradzania nauczycieli na swoim terenie. Związkowcy chcą, aby podwyżki, które daje rząd, dotyczyły pensji zasadniczej, czyli tej ustalanej przez MEN, a nie średniego wynagrodzenia, które liczone jest już z dodatkami wypłacanymi przez samorząd. Na razie MEN uspokaja, że jest jeszcze 150 mln zł, które samorządy mogą dostać na finansowanie zadań edukacyjnych.
Opracowanie: Anna Dudrewicz
Źródło: Gazeta Prawna, 31 sierpnia 2010 r.