Tegoroczna edycja festiwalu rozpoczęła się już w czwartek, 19 sierpnia, od występu Gabin, któremu towarzyszyła Mia Cooper. Włosi oraz pochodząca z Luizjany wokalistka zaprezentowali przyjemną mieszankę nu-jazzu, muzyki funk oraz soul. Mia Cooper jest doskonałą osobowością sceniczną – żywiołową i swobodną. Widać, że śpiew sprawia jej radość, którą łatwo potrafi zarazić publiczność. Kroku dotrzymywali jej koledzy z zespołu ironicznie komentując kłopoty ze sprzętem czy też nieporozumienia w kwestii playlisty. Koncert Gabin był czystą rozrywką, bezpretensjonalną, bez gwiazdorstwa i artystycznego zadęcia. Stanowił doskonały wstęp do pozostałej, nieco bardziej poważnej i lirycznej części festiwalu.
Za największe gwiazdy festiwalu należy uznać Hannę Banaszak oraz Patricię Barber. Twórczości pierwszej z nich nie trzeba przedstawiać, dość powiedzieć, że wciąż jest nastrojowo, perfekcyjnie pod względem wokalnym, a niekiedy wręcz intymnie. Mówiąc krótko – artystka trzyma wysoki poziom, a najlepszym tego dowodem było brawurowo wykonane „Children of Sanchez” Chucka Magione. Sprawa ma się inaczej w przypadku Patricii Barber. Jej muzyka nie jest łatwa w odbiorze, co najlepiej pokazała jej interpretacja „Summertime” G. Gershwina (wcześniej tego samego wieczoru wykonane także przez Hannę Banaszak). O ile w przypadku Hanny Banaszak widz mógł po prostu zatopić się w lirycznym jazzie, o tyle przy słuchaniu amerykańskiej pianistki potrzeba było nieco wysiłku. Cały koncert sprawiał wrażenie tajemniczego widowiska, muzyka była niekiedy chaotyczna, rwana, najczęściej smutna. Całości obrazu dopełniało dość ekscentryczne zachowanie artystki na scenie. Niemniej koncert Patricii Barber i towarzyszących jej muzyków należy uznać za największe wydarzenie muzyczne tegorocznej edycji Ladies’ Jazz Festival.
Ostatniego dnia wystąpiła pochodząca z Argentyny, a na co dzień mieszkająca w Nowym Jorku - Gabriela Anders. Latynoskie rytmy, delikatne ballady, zabawy z głosem i dźwiękiem – taka mieszanka posłużyła za codę festiwalu. I trzeba przyznać, że była to coda niezwykle wdzięczna, gdyż swoim talentem, warsztatem oraz urokiem artystka bardzo szybko podbiła serca publiczności. Nie sposób się nie uśmiechnąć na wspomnienie, jak naturalnie i nieskrępowanie wybrnęła z niezręcznej sytuacji pomylenia Gdańska z Gdynią.
Wszystkie wspomniane wyżej koncerty odbyły się w odnowionej małej sali Teatru Muzycznego w Gdyni (reszta budynku jest w chwili obecnej w przebudowie). I choć można utyskiwać na ciasnotę czy słabą klimatyzację, to miejsce doskonale nadaje się na kameralne, „siedzące” koncerty. Na pochwałę zasługuje świetnie dobrany i przemyślany line-up festiwalu. Słowa uznania kieruję pod adresem obsługi technicznej, która przy pomocy umiejętnie używanych świateł stworzyła doskonały, jazzowy nastrój. Natomiast skrytykować należy osoby odpowiedzialne za nagłośnienie – w trakcie koncertu Gabin zdecydowanie przesadzono z ilością decybeli. Na szczęście w następnych dniach błąd naprawiono.
Ladies’ Jazz Festival to dobre i przemyślane wydarzenie, które nawet przy ograniczonych środkach trzyma bardzo wysoki poziom i przyciąga widzów z całego kraju. Organizatorzy zręcznie łączą występy artystów bardziej nowoczesnych z tradycjonalistami, jazz komercyjny i rozrywkowy z tym bardziej awangardowym i trudniejszym w odbiorze. Dzięki temu widać, że muzyka ta nadal żyje, ewoluuje i wzbudza zainteresowanie słuchaczy, o czym najlepiej świadczy pełna sala na każdym koncercie. I szkoda tylko, że na następną edycję trzeba czekać cały rok.