Powstaje coraz więcej rozwiązań technologicznych, które mają pomóc w zapobieganiu rozprzestrzeniania się COVID-19. Daleko nam jeszcze do wersji chińskiej, gdzie aplikacja blokowała możliwość zrobienia zakupów lub korzystania z komunikacji publicznej, ale już teraz pojawiają się pomysły, by od instalacji rządowej aplikacji uzależnić choćby możliwość wejścia do sklepu.

Czytaj: Osoba na kwarantannie nie na każde skinienie>>

Wprowadzone raz, zostaną na dłużej

Dr hab. Agnieszka Grzelak, profesor Akademii Leona Koźmińskiego, ekspert w zakresie prawa Unii Europejskiej i ochrony praw człowieka, w tym prawa do prywatności, nie ma wątpliwości, że wprowadzone obecnie obostrzenia, które mają chronić przed COVID-19, w dużym zakresie już z nami pozostaną.

- Nie jest to jednak wyłącznie problem Polski, bowiem w Europie widać podobny trend. Zaczynamy odchodzić od kultu praw jednostki, stawiając na piedestale - podobnie jak w krajach azjatyckich – zbiorowe, kolektywne prawa, chroniące całą społeczność - mówi.

Czytaj w LEX: Zagrożenie koronawirusem a prawo do prywatności >

W jej ocenie choć można wymienić wiele praw człowieka, które obecnie są w Polsce, w związku z pandemią zagrożone - począwszy od zasady równości, prawa do wolności osobistej, prawa do nauki, aż po prawa wyborcze. Największy problem jest z dwoma obszarami: prawem do zdrowia i prawem do prywatności, w kontekście inwigilacji i nadzorowania obywateli.

Czytaj w LEX: Instrumenty przymusu stosowane wobec osób podejrzanych oraz chorych na choroby zakaźne(w tym COVID 19) >

- To, że musimy się poddać kwarantannie jest zrozumiałe, choćby po to, by nie stanowić potencjalnego zagrożenia dla innych. Ale władza poszła dalej - najpierw zaproponowano wprowadzenie aplikacji, która miała być dobrowolna. I można było się zastanawiać, czy to jest dobre rozwiązanie czy nie, ale dopóki było dobrowolne, nie uderzało w prawa człowieka. Potem zdecydowano, że aplikacja będzie obligatoryjna, by weryfikować czy osoby poddane kwarantannie dostosowują się do nałożonych ograniczeń - przypomina.

Wątpliwości ekspertów budzi również fakt, że  aplikacja ma dostęp do wielu informacji w telefonie, co do których nie było początkowo informacji w regulaminie. Widzi z jaką siecią Wi-Fi się łączymy, jakie inne aplikacje mamy zainstalowane.
- Już sam obowiązek jest wątpliwy, ale także pozyskiwanie w ten sposób danych
, kwestie ich gromadzenia, przechowywania są bardzo niepokojące. Do tego dochodzi jeszcze nadzór - wskazuje dr Grzelak.

 

Wojciech Brzozowski, Adam Krzywoń, Marcin Wiącek

Sprawdź  

 

Coraz większe ograniczenia pod hasłem "koronawirusa"

Również dr Marlena Sakowska-Baryła, radca prawny, partner w Sakowska-Baryła, Czaplińska Kancelaria Radców Prawnych sp.p., zajmująca się problematyką ochrony danych osobowych zauważa, że epidemia i rozwiązania technologiczne zastosowane przy jej zwalczaniu otwierają furtkę do inwigilacji. Mocno problematyczny jest też sposób ich wprowadzenia.

Czytaj w LEX: Ochrona danych osobowych osób skierowanych na izolację i chorych >

- Zdrowie publiczne usprawiedliwia ograniczenie autonomii informacyjnej, ale musimy na to popatrzeć z szerszej perspektywy - jeżeli ograniczamy jakieś prawo, to nie może to godzić w istotę tego prawa, po drugie cel musi być adekwatny - nie może być tak, że cel sobie, a sytuacja sobie. Wszytko trzeba wyważyć, a u nas - mam wrażenie - wcale tak nie jest - mówi dr Sakowska-Baryła - Na tym etapie, czyli gdy już właściwie się te rozwiązania wprowadza, nie bardzo wiemy, jakie dane będą zbierane, kto będzie miał do nich dostęp i jak długo będą one przechowywane. W kwestiach ochrony danych osobowych często pojawia się ten problem -  bardziej znaczące jest nie samo zbieranie danych, a to, do czego zostaną wykorzystane - tłumaczy.

I dodaje, że chodzi przecież o informacje bardzo głęboko ingerujące w prywatność - obawy, że zostaną użyte do celów, które nie mają związku z zapobieganiem epidemii są więc - jej zdaniem - zasadne.

- I to nie tylko użyte przez państwo, ale nawet przez inne osoby lub firmy, które mogą zyskać dostęp do danych - tłumaczy .

Czytaj w LEX: Poddanie określonej osoby przymusowej kwarantannie podczas epidemii koronawirusa - konsekwencje prawne >

 

Wojciech Brzozowski, Adam Krzywoń, Marcin Wiącek

Sprawdź  

 

Bezpieczeństwo, ale bez godności

Profesor Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, zwraca uwagę na fakt, że strach przed wirusem sprawia, że obywatele łatwo godzą się na kolejne ograniczenia, a władza tę sytuację wykorzystuje, nie dbając choćby o to, by wprowadzać je zgodnie z Konstytucją.

- Doświadczyliśmy dwóch potężnych zamachów na prawo do prywatności, pierwszy był związany z zamachami terrorystycznymi, terroryści zniknęli, ale jako alibi pojawił się wirus. Kolejny zamach na prawo do prywatności jest związany z tym, co można określić mianem kapitalizmu podsłuchowego, w którym inwigilacja jest źródłem zysków.

I dodaje, że w tym przypadku w grę wchodzą też nasze skłonności - ludzie obecnie dobrowolnie składają autodenuncjację cyfrową i jeszcze - wskazuje - za to płacą, uważając, że jest to wyraz szyku, mody, nowoczesności i normalności.
- Stają się cyfrowymi niewolnikami i jeszcze się z tego cieszą. Jeśli uda się jakoś okiełznać tych jeźdźców apokalipsy, to być może proces degradacji ludzkości zostanie powstrzymany, jeżeli nie, to się to skończy takim stanem, gdy trzeba się będzie upominać o prawo, by być rządzonym przez ludzi, a nie przez algorytmy oraz prawo, by mieć własne myśli - dodaje prof. Piotrowski.

- Stają się cyfrowymi niewolnikami i jeszcze się z tego cieszą. Jeśli uda się jakoś okiełznać tych jeźdźców apokalipsy, to być może proces degradacji ludzkości da się powstrzymać, jeżeli nie, to się to skończy takim stanem, gdy trzeba się będzie upominać o prawo, by być rządzonym przez ludzi, a nie przez algorytmy oraz prawo, by mieć własne myśli - dodaje prof. Piotrowski -

Tłumaczy, że choć prawo do prywatności nie jest prawem absolutnym, to ograniczenia można wprowadzić jedynie w drodze ustawy i to - jak podkreśla - ustawy zasługującej na to miano, wprowadzonej w drodze właściwej procedury ustawodawczej.

- Taka ustawa musi podlegać kontroli sprawowanej przez Trybunał Konstytucyjny, taki z prawdziwego zdarzenia, a nie będący przedłużeniem władzy ustawodawczej. Dodatkowo te ograniczenia mają być proporcjonalne, to znaczy konieczne w demokratycznym państwie, takie, że dobro, które poświęcamy, musi być oczywiście mniejsze, niż dobro, które chronimy - tłumaczy prof. Piotrowski.

 

Sprawdź również książkę: Prawa człowieka >>


Rozmówcy Prawo.pl oceniają, że obecnie dochodzi do sytuacji, kiedy w imię ochrony życia jesteśmy gotowi poświęcić wszystko inne. Do tego stopnia, że rezygnujemy z dobra zupełnie podstawowego, jakim jest godność człowieka. 

- Można powiedzieć, że nie ma większego dobra, aniżeli życie ludzkie, wobec tego, by je chronić musimy wszystko inne poświęcić. To by jednak musiało oznaczać, że rezygnujemy z dobra zupełnie podstawowego, jakim jest godność człowieka. I powiadamy, że po to, by człowiek przeżył, musimy jego bezpieczeństwo zagwarantować za wszelką cenę, a więc umieścić go w swoistym odosobnieniu, w przestrzeni poddanej pełnej kontroli władzy. Czy  jednak wtedy będziemy jeszcze mieli do czynienia z człowiekiem? - zastanawia się prof. Piotrowski.

Czytaj w LEX: Ważne pytania o ochronę danych osobowych podczas epidemii koronawirusa >

 

Po epidemii przepisy do TK

Prawnicy nie mają wątpliwości - wprowadzanie ograniczeń w sposób, w jaki robi to rząd, jest niekonstytucyjne. Część obostrzeń, które mogą być ustanowione jedynie ustawą, wprowadza się w drodze rozporządzenia. Nawet jeżeli już pojawia się ustawa, to uchwalana jest w sposób, który wręcz urąga zasadom prawidłowej legislacji. Problematyczne jest też niewprowadzenie stanu nadzwyczajnego w sytuacji, gdy spełnione są ku temu przesłanki. Jest więc duża szansa, że przepisy wydane w czasie epidemii zostaną zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego.

A  nawet jeżeli tak się nie stanie, to sądy mogą zostać zasypane pozwami odszkodowania od Skarbu Państwa. Jak tłumaczyli Prawo.pl adwokat Rafał Kowalczyk i aplikantka adwokacka Barbara Urbaniak z kancelarii Filipiak Babicz, w przypadku wykazania, że stan zagrożenia epidemicznego bądź stan epidemii stanowią faktycznie pozakonstytucyjne stany nadzwyczajne, możliwe byłoby zakwestionowanie legalności tej ustawy, czego następstwem byłoby również stwierdzenie bezprawności zakazów i ograniczeń wprowadzanych na jej podstawie. 

- Tylko wtedy, gdyby Trybuna Konstytucyjny uznał, że ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi w części, w jakiej wprowadza liczne ograniczenia praw i wolności jednostki jest niezgodna z Konstytucją, wówczas osoby poszkodowane uzyskałyby możliwość zrekompensowania szkód poniesionych w związku z obowiązującymi restrykcjami. Niezbędne byłoby także wykazanie adekwatnego związku przyczynowego pomiędzy działaniem władzy publicznej a poniesioną szkodą, tj. tego że dana szkoda nie powstałaby, gdyby konkretny zakaz bądź ograniczenie nie zostało wprowadzone – mówił mec. Kowalczyk.

Czytaj: Pozew o odszkodowanie za walkę z epidemią możliwy, ale sprawa potrwa dłużej>>