O decyzji sądu poinformował we wtorek Maciej Gieros z biura prasowego stołecznego sądu okręgowego. Teraz prezes śródmiejskiego sądu musi wyznaczyć do rozpoznania tej sprawy nowego sędziego, który będzie musiał zapoznać się z całymi aktami - potrwa to zapewne co najmniej kilkadziesiąt dni.
Proces, prowadzony przez sędzię Koskę-Janusz, miał ruszyć 14 grudnia. Nie doszło jednak do tego, bo Piotr R. wniósł o wyłączenie sędzi Koski-Janusz z rozpoznawania tej sprawy. Taka sytuacja nakazuje natychmiast przerwać proces i przekazać wniosek do rozpatrzenia trzem innym sędziom, którzy mają rozpatrzyć, czy wnioskodawca ma rację.
Oskarżony R. uzasadniał, że sędzia Koska-Janusz we wrześniu 2009 r. rozpoznawała jego zażalenie na umorzenie prowadzonego w Płocku śledztwa o nakłanianie go przez funkcjonariuszy CBA do obciążenia polityków "Samoobrony" Andrzeja Leppera i Janusza Maksymiuka. R. jako podejrzany w sprawie afery gruntowej był wtedy w areszcie, razem z osadzonym w innej sprawie - Mariuszem C. Według R., CBA nakłaniało także Mariusza C. do zeznawania przeciwko niemu.
R. przypomniał, że sędzia Koska-Janusz oddaliła jego zażalenie na umorzenie tego śledztwa, czyli - jak uznał - "zajęła stanowisko w kwestii ściśle związanej z rozpoznawaną sprawą".
Z tego powodu proces odroczono bezterminowo. Już wtedy w kuluarach wywołało to komentarze prawników, że nowy termin procesu będzie w nowym roku i z nowym sędzią. Decyzja zapadła w poniedziałek - trzech zawodowych sędziów postanowiło, że kto inny będzie orzekał w tej sprawie.
Sprawa "afery gruntowej" doprowadziła latem 2007 r. do upadku rządzącej krajem koalicji PiS-Samoobrona-LPR. "W kręgu podejrzenia" - jak mówił latem 2007 r. ówczesny premier Jarosław Kaczyński - znalazł się też Lepper, którego w związku z tym usunięto z rządu.
Oskarżeni w procesie zostali: b. dziennikarz TVP, związany potem z Samoobroną Piotr R. i Andrzej K., rekomendowany przez PiS na wiceprezesa telekomunikacyjnej firmy Dialog. Zostali uznani w 2009 r. za winnych płatnej protekcji, czyli powoływania się na wpływy w kierowanym przez Leppera resorcie rolnictwa i podjęcia się za 6 mln zł łapówki (zredukowanych potem do 2,7 mln zł) załatwienia w ministerstwie odrolnienia 40 ha ziemi na Mazurach. Oferta łapówki okazała się prowokacją CBA, w wyniku której R. i K. zostali zatrzymani i aresztowani.
W sierpniu 2009 r. sąd skazał R. na 2,5 roku więzienia, a K. na grzywnę. Wyroki uchylił w maju Sąd Okręgowy w Warszawie, w wyniku apelacji obrońców oskarżonych. Uzasadnienie decyzji było tajne, a adwokaci mówili, że w ponownym procesie będzie szansa na poznanie granic legalności działania służb specjalnych.
Tego chcą obrońcy R., którzy wnieśli o zwrot sprawy do śledztwa. Chcą dołączenia do akt sprawy zeznań b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego i innych osób oskarżonych przez rzeszowską prokuraturę w sprawie przekroczenia uprawnień i prowadzenia bezprawnej operacji w aferze gruntowej. Chcą też akt z sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. Otwarta pozostaje kwestia, czy proces R. i K. połączyć ze sprawą Kamińskiego - jego akt oskarżenia czeka na rozpoznanie w tym samym sądzie.
Sąd I instancji skazując oskarżonych za płatną protekcję podkreślił, że nie badał legalności akcji CBA, a jedynie uznał, że Biuro miało podstawy do wszczęcia operacji specjalnej, bo były "wiarygodne informacje", że oskarżeni chcą popełnić przestępstwo. Tak sformułowała to sędzia Dorota Radlińska w pisemnym uzasadnieniu wyroku. By zaś uznać, że doszło do płatnej protekcji - czyli powoływania się na wpływy w instytucjach państwowych lub samorządowych i oferować załatwienie sprawy, nie trzeba ani mieć tych wpływów w rzeczywistości, ani załatwić sprawy - karalne jest samo powoływanie się.
Według obrony, akcja CBA była nielegalna, bo Biuro na potrzeby operacji z odrolnieniem sfabrykowało komplet dokumentów, opatrując je pieczęciami gminy Mrągowo. Dokumenty te przedłożono Andrzejowi K. i Piotrowi R. do "przepchnięcia" przez ministerstwo, w celu doprowadzenia do wydania decyzji administracyjnej zmieniającej przeznaczenie 40 ha ziemi we wsi Muntowo. Zdaniem adwokatów, takie dowody są nielegalne - co w terminologii innych systemów prawnych nosi nazwę "owoców z zatrutego drzewa", z których sąd nie może korzystać. W Polsce taki zakaz nie istnieje. Sąd I instancji nie zakwestionował tych dowodów. Uznał, że nie można podważać legalności operacji CBA, ponieważ odbywała się ona za zgodą Prokuratora Generalnego i sądu.
Wojciech Tumidalski (PAP)