Ponad 25 lat poprzedzających rok 2015 do czegoś nas przyzwyczaiło: mnie, jako konstytucjonalnistkę z pierwszego rocznika wychowanego na obecnie obowiązującej Konstytucji z 2 kwietnia 1997 r. (w tym właśnie roku zaczynałam studia prawnicze i przechodziłam roczny uniwersytecki kurs prawa konstytucyjnego): do względnej stabilności ustroju, możliwości nieskrępowanego przez władzę korzystania z wolności i praw człowieka i obywatela, szacunku dla idei państwa prawa i trójpodziału władzy, niezależnych sądów. Te wartości zawsze były dla mnie oczywiste.
Za łatwo poszło z podważaniem konstytucyjnych zasad
Niestety, w 2015 roku coś pękło: okazało się, że obowiązująca Konstytucja to „akt o komunistyczno-okrągłostołowym” rodowodzie, który musi ustąpić woli aktualnie rządzących, realizujących rzekomą wolę wyimaginowanego suwerena. Za ten przełom słusznie winimy partię, która w 2015 r. zdobyła władzę: Prawo i Sprawiedliwość. Ale warto zadać pytanie: czy my, obecnie sprzeciwiający się niekonstytucyjnym i autorytarnym zmianom, zrobiliśmy wszystko, aby przed zwrotem, który nastąpił w 2015 r., Rzeczpospolitą ustrzec? Z racji wykonywanego zawodu muszę też zapytać, czy my, konstytucjonaliści, a może szerzej: prawnicy, sprostaliśmy temu zadaniu? Wydaje się, że warto uderzyć się we własne piersi i na własnym polu szukać braków, wyrw, które ułatwiły niedemokratycznej sile, jaką jest PiS, metodą faktów dokonanych, zmieniać ustrój. To może bowiem pomóc przywracać porządek konstytucyjny, gdy nadejdzie ku temu czas (a wierzę szczerze, że nadejdzie).
Czytaj:
Prof. Łętowska: Przywracanie państwa prawa tylko w zgodzie z konstytucją>>
Prof. Zajadło: Można naruszyć konstytucję, by ją ratować>>
Pozostając na gruncie Konstytucji, prawa konstytucyjnego i praktyki konstytucyjnej 25 lat poprzedzających 2015 rok, uważam, że nie jesteśmy bez winy. Nie bez winy są twórcy obowiązującej Konstytucji, którzy zaniechali wprowadzenia do niej rozwiązań, które utrudniłyby jej łamanie. Nie bez winy są przedstawiciele nauki prawa konstytucyjnego i praktycy, którzy zaniechali konsekwentnego jej rozumienia i stosowania, które utrudniłoby na obecne odchodzenie od jej wartości. Błędy, które udało mi się dostrzec i sprecyzować, ujęłam w dziesięciu punktach - jest to dziesięć grzechów głównych. Pierwsze z nich dotyczą treści konstytucji i przyjętych w niej rozwiązań, pozostałe - praktyki jej stosowania i zaniechań z zakresie jej upowszechniania.
Cena promocyjna: 15.92 zł
|Cena regularna: 19.9 zł
|Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: zł
Brak w systemie źródeł prawa ustaw organicznych
Ustawy organiczne to - najprościej ujmując - coś mniej niż konstytucja, a coś więcej niż ustawy. Występują w ustrojach wielu państw, takich jak Francja, Hiszpania, Portugalia, Rumunia. Dotyczą spraw ustrojowych, rozwijają konstytucje. W Hiszpanii dla uchwalenia, zmiany lub uchylenia ustawy organicznej konieczna jest bezwzględna większość członków deputowanych w głosowaniu ostatecznym. We Francji w razie braku zgody między obiema izbami, tekst ustawy organicznej może być przyjęty przez Zgromadzenie Narodowe w ostatnim czytaniu tylko bezwzględną większością głosów jego członków. Ustawy organiczne są tam ogłaszane dopiero po stwierdzeniu przez Radę Konstytucyjną ich zgodności z Konstytucją.
Gdyby ustawy organiczne istniały w Polsce, dotyczyłyby prawdopodobnie funkcjonowania Sejmu, Senatu, statusu posła i senatora, Rzecznika Praw Obywatelskich, Trybunału Konstytucyjnego, Trybunału Stanu, systemu wyborczego. Trudniej je uchwalić niż ustawę „zwykłą”, a także - co istotne - trudniej je zmienić; charakteryzuje je większa stabilność. I to właśnie byłaby ich zasadnicza zaleta w czasie pełzającego zamachu stanu, polegającego na zmienianiu ustroju - w braku większości konstytucyjnej - drogą ustaw i faktów dokonanych.
Wyobraźmy sobie bowiem, że kwestie związane z wyborem sędziów, organizacją i działaniem Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, czy z wyborami, byłyby regulowane właśnie w ustawach organicznych, do których zmiany potrzebna byłaby chociażby nawet tylko bezwzględna liczba głosów ustawowego składu Izb (nawet uwzględniając fakt, że PiS taką większością dysponuje, to jednak głosowania byłyby utrudnione). Podobnie, gdyby ustawy organiczne przed wejściem w życie podlegałyby obligatoryjnej kontroli Trybunału Konstytucyjnego (pamiętajmy, że niemal do końca 2016 r. Trybunał Konstytucyjny spełniał, mimo trudności, swoją konstytucyjną rolę), to także zahamowałoby niekonstytucyjne zmiany dokonywane przez Sejm obecnej kadencji.
Warto zaznaczyć, że ustawy organiczne (zwane inaczej ustrojowymi) były ujęte w większości projektów konstytucji, nad którymi pracowało Zgromadzenie Narodowe w latach 90-tych. W ostatecznym tekście Konstytucji jednak się nie znalazły. Eksperci - i wtedy i później - wskazywali na ich rzekomo liczne wady: że trudno dookreślić zakres spraw, które powinny być regulowane w ustawach organicznych, że zanim zdecyduje się o „usztywnieniu” której z instytucji Państwa, trzeba dobrze to przemyśleć. Może i to są kwestie dyskusyjne. Może. Tym niemniej brak ustaw organicznych w polskim systemie źródeł prawa ułatwił przejście przez nasz ustrój tak niszczącego tornada, jakiego eksperci szukający w latach 90. ich mniejszych lub większych wad, raczej nie przewidywali.
Brak dookreślenia statusu opozycji
Drugim z głównych zaniechać polskiego ustrojodawcy okresu transformacji jest brak dookreślenia statusu opozycji. Istnienie opozycji, zarówno parlamentarnej, jak i pozaparlamentarnej, jest jedną z zasadniczych i koniecznych cech demokracji przedstawicielskiej. Szczególne znaczenie przypisać należy oczywiście opozycji parlamentarnej, jako reprezentującej w organie przedstawicielskim interesy tej części społeczeństwa, która nie podziela wartości i programu ugrupowań aktualnie rządzących. Aby być efektywną, opozycja - w szczególności parlamentarna - musi być wyposażona w narzędzia umożliwiające skuteczność podejmowanych działań i ich odpowiednie gwarancje. Należą tu przede wszystkim: gwarancje równego traktowania jej posłów w porównaniu z posłami ugrupowań rządzących, efektywne środki dostępu do informacji i kontroli rządu, możliwości realnego udziału w procesie ustawodawczym oraz inicjowania kontroli uchwalanych przez większość rządzącą ustaw, w tym w szczególności kontroli ich konstytucyjności, ale i skutków ich obowiązywania.
Konstytucja z 2 kwietnia 1997 r. nie odnosi się wprost do statusu i uprawnień opozycji, w szczególności opozycji parlamentarnej. Tym niemniej przez długi czas wydawało się, że jej przepisy - uzupełnione postanowieniami Regulaminu Sejmu i ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora - są wystarczające. Opozycja z powodzeniem funkcjonowała więc w oparciu o ogólne normy charakteryzujące ustrój państwa oraz status i prawa parlamentarzystów. Przez lata można było zakładać, że stanowią one solidną podstawę dla dookreślenia pozycji i uprawnień ugrupowań opozycyjnych w demokratycznym, przedstawicielskim parlamencie.
Okazało się jednak, że zarówno praktyka funkcjonowania, jak i regulacje przyjmowane przez Sejm kadencji, która rozpoczęła się w 2015 r., muszą prowadzić do zrewidowania tej oceny. Pierwszym tego przykładem, można rzec: bombą, która spadła na opozycję Sejmu VIII kadencji, było pamiętne posiedzenie tej Izby w Sali Kolumnowej 16 grudnia 2016 r., podczas którego posłowie PiS „uchwalili” budżet i wiele innych ustaw. Jednak i później zaobserwować można ograniczanie, metodą tzw. „salami” uprawnień zarówno opozycji jako całości, jak i poszczególnych jej posłów. Wśród zmian regulaminowych, przyjętych w trakcie obecnej kadencji Sejmu, które stanowią lub co najmniej mogą stanowić podstawę do ograniczania praw posłów opozycji, wymienić należy choćby nowe przepisy dotyczące odpowiedzialności regulaminowej posłów, czy ograniczanie ich - dotychczas oczywistych - uprawnień, a rozszerzanie ponad wszelką racjonalną miarę uprawnień Marszałka Sejmu: chociażby poprzez umożliwienie zażądania przez Marszałka Sejmu złożenia przez posła wniosku formalnego na piśmie. Co oczywiste, wnioski formalne zgłaszane podczas obrad często wynikają z potrzeby chwili, tym samym kompetencja do zażądania, aby taki wniosek był zgłoszony na piśmie, może uczynić prawo posła do jego zgłoszenia iluzorycznym. Tym bardziej więc szkoda, że siły polityczne, uśpione, nie zadbały o zagwarantowanie praw opozycji, a przyjęcie regulacji, które normowałyby status opozycji, jest w przyszłości zasadne.
Trybunał Stanu - instytucja fasadowa
Przywrócenie w 1982 r. Trybunału Stanu uchodzi za istotny wyłom w ustroju ówczesnej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i za jeden z milowych kroków, zmierzających do zmian ustrojowych, jakie nastąpiły na początku lat 90. Tym niemniej zasadnie należy dziś postawić pytanie, czy Trybunał Stanu spełnia obecnie jakąkolwiek - poza symboliczną - rolę. Sprawy, jakie toczyły się przed Trybunałem Stanu, można policzyć na palcach jednej ręki. Jedną z najsłynniejszych jest chyba tzw. sprawa Gabriela Czechowicza - ta jednak była prowadzona jeszcze przed wojną i zakończyła się w 1929 r. praktycznie niczym. W okresie po 1989 r. można wymienić tzw. aferę alkoholową, która w 1997 r. w wyniku której Trybunał Stanu wydał prawomocny wyrok. No i mamy jeszcze ciągnącą się przez kilkanaście lat sprawę Emila Wąsacza. Poza sprawami, które przez Trybunałem Stanu toczyły się lub toczą, można wymienić także wnioski o pociągnięcie osób zajmujących najwyższe stanowiska państwowe do odpowiedzialności przez tym organem, które jednak nie uzyskały wymaganej większości w Sejmie. Sztandarowym przykładem jest tu wniosek o postawienie przed Trybunałem Zbigniewa Ziobry w 2015 r. Zabrakło wówczas 5 głosów. Teraz z kolei Trybunał Stanu służy głównie jako straszak: PiS straszy nim opozycję, a opozycja - jeszcze częściej - PiS.
Czy taki Trybunał Stanu jest nam potrzebny? Czy jest ustrojowo uzasadniony? W dyskusji publicznej wskazuje się nawet, że jest on prawdopodobnie najmniej znaczącą instytucją publiczną. Członkowie Trybunału Stanu są wybierani przez Sejm i nie ma przeszkód, by byli aktywnymi politykami. O postawieniu w stan oskarżenia przed TS decydują polityce: posłowie albo posłowie i senatorowie. Być może więc warto zastanowić się nad racjonalną alternatywą? Być może byłoby nią przekazanie kompetencji Trybunału Stanu Sądowi Najwyższemu, ewentualnie Trybunałowi Konstytucyjnemu?
Inny wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego
Pierwszą instytucją, którą udało się PiS przejąć i upolitycznić, był Trybunał Konstytucyjny. Nie bez przyczyny. Ten ruch ułatwił przeprowadzanie kolejnych niekonstytucyjnych zmian ustrojowych, w szczególności w sądownictwie. Trzeba mieć na względzie, że przejęcie to nastąpiło w sposób brutalny, z otwartą przyłbicą, bez „białych rękawiczek”. Jednak sposób wyboru sędziów Trybunału, ustanowiony w polskiej Konstytucji, przejęcie to niewątpliwie ułatwił.
Konstytucja RP stanowi w art. 194 ust. 1 jedynie tyle, że Trybunał Konstytucyjny składa się z 15 sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm na 9 lat spośród osób wyróżniających się wiedzą prawniczą. Ponowny wybór do składu Trybunału jest niedopuszczalny. Ustawa precyzuje, że Wybór na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego następuje bezwzględną większością głosów, w obecności co najmniej połowy ogólnej liczby posłów. Etapem kończącym procedurę obejmowania stanowiska sędziego Trybunału przez osobę wybraną przez Sejm jest odebranie - zgodnie z ustawą - przez Prezydenta ślubowania.
Przeczytaj glosy dostępne w LEX:
- Knaga Daniel, Konstytucyjność uchwał Sejmu dotyczących sędziów TK. Glosa do postanowienia TK z dnia 7 stycznia 2016 r., U 8/15 >
- Florczak-Wątor Monika, Dopuszczalność sądowej kontroli prawidłowości wyboru sędziego TK oraz Prezesa i Wiceprezesa TK. Glosa do wyroku TK z 11 września 2017 r., K 10/17 >
W innych państwach europejskich spotkać można bardziej skomplikowane procedury wyboru sędziów sądów konstytucyjnych. W Niemczech w proces ten zaangażowane są obie izby parlamentu, a sędziowie wybierani są przez nie po połowie większością kwalifikowaną 2/3 głosów. We Włoszech 5 sędziów powoływanych jest jest przez Prezydenta Republiki, 5 wybieranych przez obie izby parlamentu większością najpierw 2/3 głosów, a w kolejnych turach 3/5 głosów, 3 powoływanych przez Sąd Kasacyjny i po 1 powoływanym przez Radę Stanu i Izbę Obrachunkową.
Usztywnienie procedury wyboru sędziów TK być może doprowadziłoby niekiedy do faktycznych trudności z ich powołaniem (jak np. ponad roczny pat we włoskim parlamencie, który zakończył się w grudniu 2015 r.). Nad obraniem tej drogi należałoby się więc poważnie zastanowić. Tym niemniej warto rozważyć choćby doprecyzowanie obowiązującej procedury w Konstytucji, bez jej istotnej zmiany, a także wprowadzenie wymagań odnośnie minimalnych i bardziej konkretnych kwalifikacji kandydatów na sędziów Trybunału.
Brak bezpieczników w Konstytucji
Piąty w kolejności grzech zaniechania okresu transformacji, a przede wszystkim twórców obowiązującej Konstytucji, polega na niewystarczającym - moim zdaniem - jej zabezpieczeniu, „nieokratowaniu” przewidzianych w niej instytucji i procedur. Przy dobrej woli osób stosujących Konstytucję nie stanowi to żadnego problemu, a nadmierne obudowywanie instytucji państwa tego tylu bezpiecznikami mogłoby nawet hamować ich prawidłowe funkcjonowanie. Jak pokazuje praktyka ostatnich lat - jesteśmy państwem i społeczeństwem nieprzewidywalnym. Jeżeli więc dobrej woli brak, takie zabezpieczenia stają się konieczne, a ich brak - niebezpieczny, wręcz zabójczy dla państwa prawa. Dobrym przykładem jest tu choćby konstytucyjne określenie trybu wyboru sędziów-członków Krajowej Rady Sądownictwa. Konstytucja w art. 187 stanowi, że KRS składa się m.in. z piętnastu członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych. Dotychczas dla wszystkich: polityków, sędziów, przedstawicieli nauki prawa, było jasne, że wyboru tych sędziów powinni dokonywać sami sędziowie. Po 2015 r. okazało się jednak, że dobrej woli zabrakło i brak precyzji przepisu konstytucyjnego stał się doskonałym pretekstem do przejęcia kolejnej konstytucyjnej instytucji przez polityków PiS.
Brak w Konstytucji „rozdziału europejskiego”
W 1997 r., czyli wówczas, gdy Konstytucja była uchwalana, członkostwo Polski w Unii Europejskiej nadal pozostawało jedynie w sferze marzeń. Dlatego też Konstytucja wprost o Unii nigdzie nie wspomina. W art. 90, w którym uregulowano tryb, w jakim Polska miałaby do ówczesnych Wspólnot Europejskich przystąpić, postanowiono w zawiły dla laika sposób, że „Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach”. Z kolei art. 91 ust. 3, gdzie objaśnia się stosunek Państwa Polskiego do prawa UE, przewiduje, że „jeżeli wynika to z ratyfikowanej przez Rzeczpospolitą Polską umowy konstytuującej organizację międzynarodową, prawo przez nią stanowione jest stosowane bezpośrednio, mając pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami”. Uwzględniając perspektywę czasową, twórcy Konstytucji i tak wykazali się w 1997 r. daleko idącą dalekowzrocznością, wprowadzając omawiane regulacje.
Obecnie mamy jednak rok 2019, Polska jest członkiem UE od niemal 15 lat. Unia Europejska w czasie po naszym przystąpieniu przeszła wiele: można tu choćby wskazać istotny, reformujący traktat z Lizbony, ale także kryzysy: gospodarczy, migracyjny, Brexit. Współcześnie brak regulacji dotyczącej członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest zjawiskiem nietypowym na tle innych państw-członków. Choć forma i zakres konstytucjonalizacji UE pozostaje kwestią dyskusyjną, tym niemniej sama konieczność jej dokonania wydaje się oczywista. Wprowadzanie takich zmian mogłoby także wywołać pozytywne skutki społeczne: debata o konstytucjonalizacji UE mogłaby utrwalić i tak przecież pozytywny stosunek do niej Polaków. Trudno jednak obecnie, od PiS - siły politycznej delikatnie mówiąc sceptycznej wobec Unii, oczekiwać jakichkolwiek zmian w tym zakresie. To także wiec grzech zaniechania, ale jednocześnie plan na lepszą przyszłość.
Wzmocnienie pozasądowych instytucji ochrony praw człowieka
Poza sądami, których konstytucyjnym zadaniem jest wymierzanie sprawiedliwości, polska Konstytucja ustanawia także inne instytucje stojące na straży wolności i praw człowieka i obywatela. Jedną z najważniejszych jest Rzecznik Praw Obywatelskich, obecnie uważany przez wielu za ostatnią deskę ratunku, za ostatnią nienaruszoną ostoję państwa prawa. Prawda jest jednak taka, że Rzecznik Praw Obywatelskich faktycznie niewiele może. Być może dlatego obecnie rządząca opcja jeszcze nie usunęła z tego stanowiska Adama Bodnara, wybranego przez Sejm i Senat poprzedniej kadencji. Rzecznik może bowiem przyjmować skargi, badać, czy nie nastąpiło naruszenie wolności lub praw, kierować wystąpienia do organów, przyłączać się do postępowań sądowych, składać w imieniu obywateli skargi i środki odwoławcze, choćby do Sądu Najwyższego, czy wnioski do Trybunału Konstytucyjnego.
Postawa i prowolnościowa działalność obecnego Rzecznika boli jednak rządzących, dlatego też próbują utrudnić mu funkcjonowanie, przede wszystkim poprzez obcinanie środków finansowych na jego działalność. Toteż - poza postulatem rozważenia wzmocnienia kompetencji Rzecznika, w tym kumulację w rękach RPO kompetencji innych, podobnych organów i wzmocnienie aparatu, którym dysponuje - warto rozważyć także jego uniezależnienie faktyczne, w tym finansowe, od aktualnie rządzących.
Do innych postulatów, zgłaszanych odnośnie do wzmocnienia gwarancji chroniących wolności i prawa człowieka, należy także powracająca idea rozszerzenia zakresu możliwości wnoszenia przez obywateli skarg konstytucyjnych. Wydaje się, że w sprzyjających warunkach ustrojowych pomysł ten także jest wart rozważenia.
Niewystarczająca konstytucyjonalizacja prawa wyborczego
W 2017 i 2018 r. przez Sejm i przez dyskusję publiczną przetoczyła się kolejna wielka „reforma” ustrojowa, którą zafundowała nam rządząca większość: reforma prawa wyborczego (jak się obecnie okazuje, to nie ostatnia „reforma” w tej dziedzinie, w Sejmie jest bowiem złożony kolejny projekt zmian w kodeksie wyborczym). Choć - wbrew pierwotnym obawom - nie zagroziła ona istotnie uczciwości wyborów samorządowych, tym niemniej wprowadziła wiele zmian kontrowersyjnych i wątpliwych: m.in. wywróciła do góry nogami dotychczasową administrację wyborczą, uzależniając Państwową Komisję Wyborczą od Sejmu (ta zmiana dopiero wejdzie w życie), upolityczniła Krajowe Biuro Wyborcze poprzez sposób wyboru jego Szefa oraz komisarzy wyborczych. Zluzowała reguły finansowania kampanii wyborczej, co zagraża jawności finansowania polityki.
Oczywiście, do Konstytucji nie można wpisać wszystkiego. Co do zasady kwestie funkcjonowania administracji wyborczej i przebiegu wyborów, w tym kampanii wyborczej są materią ustawową (lepiej byłoby, gdyby były materią ustawy organicznej, o czym była mowa wcześniej). Tym niemniej warto przypomnieć, że mało brakowało, a Państwowa Komisja Wyborcza byłaby organem konstytucyjnym - w toku prac nad konstytucją zabrakło jednego(!) głosu. Wydaje się w świetle doświadczeń ostatnich miesięcy, że zapisanie w Konstytucji, że wybory (w zależności od organu, którego regulacja dotyczy) są powszechne, bezpośrednie, równe i odbywają się w głosowaniu tajnym, jest niewystarczające. Ludzie złej woli potrafią bowiem wykorzystać tak ogólne postanowienia konstytucyjne.
Zobacz procedury dostępne w LEX:
Pytanie prawne sądu administracyjnego do Trybunału Konstytucyjnego >
Badanie immunitetu parlamentarnego z urzędu >
Niewystarczająca kontrola rozproszona konstytucyjności prawa
Ten grzech zaniechania nie odnosi się już do tekstu Konstytucji, a do praktyki jej stosowania. I jest to kamyczek do ogródka sądów - nie wszystkich oczywiście. Kontrola rozproszona konstytucyjności prawa oznacza przeprowadzanie oceny zgodności przepisów ustaw z Konstytucją przy okazji rozpatrywania konkretnych spraw przez sądy: powszechne, administracyjne, Sąd Najwyższy i odmawianie zastosowania tych, które sąd uzna za niekonstytucyjne. Kwestia ta sprowadza się więc do bezpośredniego stosowania Konstytucji przez sądy. Za taką możliwością SN opowiadał się w okresie bezpośrednio po uchwaleniu Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 r. Wskazana linia orzecznicza w późniejszym okresie pod rządami Konstytucji RP z 1997 r., z uwagi na prawidłowe i skuteczne funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego, straciła na znaczeniu i uległa ewolucji w kierunku bardziej powściągliwego podejścia do kompetencji sądów do samodzielnego rozstrzygania co do konstytucyjności ustaw. Kwestia ta stała się jednak niedawno ponownie przedmiotem zainteresowania SN, z uwagi na kryzys dotyczący TK. Najnowsze orzeczenia SN oraz głosy licznych przedstawicieli trzeciej władzy i nauki prawa wskazują na przychylność wobec istnienia po stronie sądów powszechnych i administracyjnych, w sytuacji dysfunkcjonalności TK, nie tylko prawa, ale i obowiązku odmawiania zastosowania przepisów ustaw z konstytucją sprzecznych.
W okresie po przejęciu TK przez PiS zaobserwować można dwie linie orzecznicze w tym zakresie: pierwsza z nich, zasługującą na pełną aprobatę, pożądana ustrojowo, zmierzająca do realnej ochrony konstytucyjnych wolności i praw człowieka i obywatela, polega na tym, że sądy w istocie pomijają niekonstytucyjne przepisy ustaw lub dokonują ich prokonstytucyjnej wykładni. Najlepszym przykładem są tu wyroki osób obwinianych o popełnianie wykroczeń w czasie demonstracji antyrządowych, czy też głośne wyroki sądów administracyjnych w sprawach dotyczących „dekomunizacji” przez obecną władzę nazw ulic i placów.
Z drugiej strony mamy jednak i sądy, które nie chcą, być może boją się, odmówić stosowania niekonstytucyjnych przepisów ustaw i udając, że z Trybunałem Konstytucyjnym „nic się nie stało”, kierują doń pytania prawne. Najbardziej chyba niechlubnym i krzywdzącym tysiące ludzi przykładem takiego postępowania jest skierowanie przez sąd Okręgowy w Warszawie pytania prawnego w sprawie konstytucyjności tzw. ustawy dezubekizacyjnej (wolę ją nazywać represyjną), obniżającą wielu funkcjonariuszom służb mundurowych emerytury nabyte w służbie dla wolnej Polski. W sprawie wszczętej na skutek pytania prawnego został wyznaczony pięcioosobowy skład orzekający. W składzie tym m.in. mają zasiadać Justyn Piskorski i Jarosław Wyrembak. Są to osoby nieuprawnione do orzekania w Trybunale. Osoby, które zastąpili w Trybunale J. Piskorski i J. Wyrembak, tj. Lech Morawski i Henryk Cioch, byli to tzw. sędziowie-dublerzy. Sąd Okręgowy w Warszawie zdaje się tych problemów nie zauważać i nadal oczekuje na „orzeczenie” tak obsadzonego Trybunału, którego treść przecież łatwo już teraz przewidzieć, gdyż ustawa, której problem dotyczy, ma oczywiste znaczenie polityczne. Partia rządząca nadaje temu aktowi istotne znaczenie w swym przekazie, jako ważnemu elementowi walki z „systemem komunistycznym i okrągłostołowym”. Ponieważ Trybunał pod rządami pani Julii Przyłębskiej ochoczo walczy ramię w ramię z partią rządzącą z tym systemem, ewentualny przyszły wyrok tak obsadzonego Trybunału zamknie pokrzywdzonym przez ustawę represyjną drogę do sprawiedliwości w Polsce.
Zobacz linie orzecznicze dostępne w LEX:
Niewystarczająca, źle prowadzona edukacja prawnicza
Ostatni wyróżniony przeze mnie grzech to także grzech zaniechania praktyki, a nie Konstytucji samej w sobie. Należy bowiem niestety ocenić, że okres ostatnich niemal 30 lat, w czasie którego urodziło się, dojrzało i założyło rodziny kolejne pokolenie Polaków został zmarnowany także pod względem edukacji konstytucyjnej. Młodzież do dziś często wskazuje, że na zajęciach z wiedzy o społeczeństwie przepisuje się bezmyślnie notatki prasowe. Bywa, że na uniwersyteckich wykładach z prawa konstytucyjnego przekazuje się „suche fakty”: procedury wyboru, wymagane większości, kadencje itp. Na kursach aplikacyjnych dla przyszłych sędziów, adwokatów, radców prawnych, prokuratorów, prawo konstytucyjne prawie nie istnieje. A przecież jest fundamentem funkcjonowania państwa prawa.
Taki system edukacji prawniczej - począwszy od uczniów szkół, a skończywszy na aplikantach - musi się zmienić. Musi kłaść nacisk na wyjaśnienie, czym jest państwo prawa, czym jest demokracja, na wolności i prawa człowieka, na wytłumaczenie istoty i znaczenia Konstytucji i zasad ustroju. Po co nam prawnik, który w środku nocy potrafi wymienić formy kontroli sejmowej sprawowanej nad rządem przez komisje tej izby, a nie rozumie, że ideą współczesnej demokracji jest ochrona mniejszości? Jakie państwo stworzą obywatele, którzy nie pojmują, że zasada państwa prawa chroni ich przed autorytaryzmem państwa, a nie jest wymysłem jakiejś tam „kasty”? Że niezależne sądy i niezawiśli sędziowie są koniecznym gwarantem wolności i praw człowieka?
Podsumowując, oczywiste jest, że wyłącznie odpowiedzialnymi za pełzający zamach stanu i niszczenie podstaw ustroju, które z mozołem budowaliśmy przez ponad ćwierćwiecze są politycy PiS. Oczywiste, że powinni ponieść za to odpowiedzialność. Oczywistością jest też, że czasu nie cofniemy. Tym niemniej koniecznie trzeba z tego, co zafundowała nam obecna władza zaczerpnąć naukę na przyszłość i gdy tylko okoliczności będą bardziej sprzyjające zabezpieczyć Rzeczpospolitą na wypadek kolejnych zamachów.
Autorka: dr hab. Anna Rakowska-Trela, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, konstytucjonalistka, adwokat
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.