Zakaz głoszenia swoich poglądów stanowi naruszenie fundamentalnych konstytucyjnych praw obywatelskich - pisze w podanym do publicznej wiadomości oświadczeniu Rzecznik Praw Obywatelskich. Przyczyną tego wystąpienia jest wydany przez toruński sąd zakaz wypowiadania się przez prof. Andrzeja Zybertowicza na temat rzekomej współpracy Zygmunta Solorza z wywiadem wojskowym. Sąd zabezpieczył w ten sposób roszczenia Solorza w trwającym procesie o ochronę dóbr osobistych, ale Zybertowicz swoje poglądy na temat Solorza nadal chce i próbuje głosić - pisze Krzysztof Sobczak, publicysta prawny.
Oświadczenie Rzecznika Praw Obywatelskich dotyka jednej z najbardziej fundamentalnych kwestii w demokracji. Rzeczywiście, prawo do głoszenia własnych poglądów to jedna z podstaw demokratycznego systemu, to także jedno z najważniejszych praw obywatelskich. Należy jednak pamiętać, że nie mniej ważnym prawem każdego obywatela państwa prawnego jest prawo do godności i dobrego imienia.
Jak niepodległości powinniśmy bronić naszego prawa do swobodnego wypowiadania się w sprawach publicznych, do komentowania polityki władz państwowych, krytykowania osób pełniących funkcje publiczne. Nie jest to jednak i nie może być prawo nieograniczone. Barierą, której nie należy i nie wolno przekraczać, jest prawda i dobra osobiste osób, na których temat chcemy się wypowiadać. Możemy powiedzieć o kimś, że jest złodziejem, mordercą, agentem, ale pod warunkiem, że to jest udowodnione. Osoba, której taki epitet dotyczy, ma prawo bronić się przed nim, może żądać dowodów, przedstawiać swoją wersję wydarzeń. Jeśli różni się ona od wersji oskarżającego, spór powinien rozstrzygnąć niezawisły sąd. Dopóki nie ogłosi on wyroku w imieniu Rzeczypospolitej, nie wolno nikogo nazywać łapownikiem, mordercą czy agentem. Nawet lekarza, u którego znaleziono dużo butelek koniaku, czy właściciela telewizji, którego nazwisko pojawiło się w dokumentach jakichś tajnych służb.
Tymczasem jest w Polsce wielu chętnych do rozdawania razów i etykietek, a sądy z reguły pracują dość wolno. Czasem jest to skutek złych tradycji i nawyków, kiedy indziej, jak słyszymy, sąd nie może doczekać się na dokumenty z instytucji dysponującej wiedzą o agentach, kontaktach operacyjnych itp. Ale faktem jest, że pomiędzy ogłoszeniem „prawdy” o kimś przez dziennikarza, polityka czy, jak w omawianym przypadku, naukowca – lustratora, a rozstrzygnięciem sporu przez sąd, trochę czasu upływa. Czy w tym okresie dziennikarz czy inny „publikator” ma nieograniczone prawo do powtarzania informacji lub opinii, którą zainteresowany uważa za nieuzasadnioną czy wręcz nieprawdziwą? Czy jedynym prawem osoby w ten sposób zaatakowanej jest czekać cierpliwie na wyrok i ewentualną satysfakcję czerpać dopiero po jego ogłoszeniu. A jeśli opinia, powtórzona w tym czasie wiele razy, jest nieuprawniona i nieprawdziwa? Czy ewentualne przeprosiny po wyroku to dostateczna rekompensata dla niesłusznie pomawianego? Jest na to sposób w postaci zabezpieczenia powództwa. Gdy sprawa dotyczy pomówienia, sąd może zakazać osobie oskarżającej kogoś wygłaszania tych opinii do czasu, aż zapadnie wyrok. Jeśli prof. Zybertowicz udowodni przed sądem swój zarzut, po wyroku będzie mógł bezkarnie nazywać Solorza agentem. Do tego czasu jednak powinien uszanować obowiązujące w Polce prawo.
Czy zamykanie prof. Andrzejowi Zybertowiczowi ust w sprawie domniemanej współpracy Zygmunta Solorza ze służbami wolno nazwać, jak chce Rzecznik Praw Obywatelskich, ograniczaniem prawa do głoszenia swoich poglądów? Można mieć poważne wątpliwości co do takiej oceny tej sytuacji. Gdyby ktoś próbował zabraniać prof. Zybertowiczowi wygłaszania ocen na temat krajowej czy zagranicznej polityki naszego państwa, albo zarządzania gospodarką komunalną jego rodzinnego Torunia – powinniśmy bić na alarm. Należałoby także bronić profesora, gdyby ktoś zabraniał mu oceniać jakość czy polityczny wydźwięk programów telewizji Polsat. Nie może też być ograniczeń w głoszeniu ocen jej szefa i właściciela, jako przedsiębiorcy i menedżera. Można swobodnie mówić, że źle zarządza swą stacją, że przyjął niewłaściwą strategię, a rozrywka jest tam poniżej poziomu. Tego nie musimy nawet udowadniać. Co innego jednak, gdybyśmy chcieli powiedzieć, że Solorz bije żonę, coś ukradł albo donosił na kolegów. Tu już trzeba mieć dowody i być przygotowanym na spotkanie przed sądem. I nie można mieć za złe, że przed tą instytucją obowiązują jakieś reguły.
Jeśli chcemy, by Polska była państwem prawa, do tych zasad musimy stosować się wszyscy. Zwykli ludzie, politycy, dziennikarze, także naukowcy.
Ma rację dr Janusz Kochanowski, gdy przypomina w swoim oświadczeniu, że „publikacje prasowe na temat polityków, samorządowców, ludzi świata biznesu i pewnych grup zawodowych wielokrotnie już pozwoliły na ujawnienie nieprawidłowości w działaniu organów publicznych, zjawisk korupcji i patologii w różnych środowiskach”. To prawda, ale Pan Rzecznik powinien też pamiętać, że chyba równie „wielokrotnie” nie poparte dowodami rewelacje „ze służb” lub z badań różnych historyków, publikowane szybko przez media, wyrządzały ludziom niezasłużoną krzywdę. Żeby tylko przypomnieć przypadek Andrzeja Przewoźnika, z dziedziny ulubionej przez prof. Zybertowicza. Gdyby jego sprawa trafiła wtedy szybko do sądu, a ten zastosowałby zabezpieczenie, prawdopodobnie to Przewoźnik byłby dzisiaj prezesem Instytutu Pamięci Narodowej.
Krzysztof Sobczak