Ewa Dedo, córka Bolesława (zmarł w 1998 r.), wystąpiła o 500 tys. zł odszkodowania i zadośćuczynienia. Podczas czwartkowej rozprawy w sądzie w Radomiu Dedo powiedziała, że wnosi o uwzględnienie wniosku w całości albo przynajmniej o przyznanie jej odszkodowania z tytułu utraty środków utrzymania w wysokości nie mniejszej niż 235,8 tys. zł.
Sąd Okręgowy w Radomiu uznał wcześniej, że odszkodowanie i zadośćuczynienie nie przysługuje jej, ponieważ Bolesław Dedo nie został uniewinniony przez Sąd Najwyższy ani też jego kara nie została złagodzona. To orzeczenie w lutym ub. r. utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny w Lublinie, wskazując, że gdyby Dedo sądzony był bez stosowania trybu doraźnego, najwyższym zagrożeniem byłaby kara dożywocia - a taką ostatecznie mu wymierzono.
W marcu Sąd Najwyższy uchylił wyrok lubelskiego sądu. W czerwcu Sąd Apelacyjny w Lublinie uchylił orzeczenie odmawiające odszkodowania. Uznał, że to sąd pierwszej instancji powinien ustalić wszystkie okoliczności dotyczące m.in.: tego, jaka kara powinna być wymierzona oskarżonemu; czy kara, jaką wobec niego wykonano, była zbyt wysoka; czy i jakie odszkodowanie przysługuje jego córce. Sprawa została skierowana do ponownego rozpoznania przez sąd pierwszej instancji.
Podczas czwartkowej rozprawy Dedo mówiła w sądzie, że gdy ojciec został aresztowany – jej rodzina: ona – 8-letnia wówczas dziewczynka, matka i dwie starsze siostry, zostały bez środków do życia. W związku z zasądzonym przez sąd przepadkiem mienia zabrano im cały majątek. Według Dedo po wyroku z ojca „zrobiono wroga ludu”. „A ja, jako jego córka, zostałam napiętnowana, doznałam ostracyzmu społecznego. Dzieci w szkole cięły mi palta, a rodzice zabierali niektóre z nich do innej szkoły, by nie miały kontaktu ze mną” – wspominała.
Dedo, która mimo przeciwności losu skończyła studia filologiczne, powiedziała, że te przeżycia z dzieciństwa, poczucie, że jest kimś gorszym, zaważyły na jej dalszym życiu.
Przewodnicząca składu orzekającego Agnieszka Chaciej zapowiedziała w czwartek, że zgodnie z sugestią Sądu Najwyższego sąd zwróci się teraz do Ministerstwa Sprawiedliwości o przekazanie informacji na temat wymiarów wyroków, które w podobnych sprawach zapadały w czasach PRL. Rozprawa została odroczona bezterminowo.
Bolesław Dedo był dyrektorem spółdzielni "Przyszłość" w Radomiu, która w latach 50. zajmowała się garbowaniem skór. W sprawie "afery skórzanej" razem z nim oskarżono 16 osób. "Zajmowali się garbowaniem skór, które kupowali na wsi poza przydziałem, następnie przewozili do Radomia. Z dobrze wygarbowanej skóry mogło być pięć metrów, a mogło i siedem. Oni nadwyżki zabierali i sprzedawali" - mówiła PAP w 2009 r. Ewa Dedo.
W 1960 r. Dedo został skazany na karę śmierci; dwóch oskarżonych skazano na dożywocie, a resztę na kary od 5 do 15 lat więzienia, kary grzywny od 100 do 300 tys. zł, utratę praw publicznych od 3 do 10 lat. Dedo przesiedział 88 dni w celi śmierci, po czym Rada Państwa zmieniła mu karę śmierci na dożywocie. Później wyrok został zmieniony na 25 lat więzienia. Ostatecznie Dedo wyszedł na wolność po 17,5 roku.
W 2009 r. SN uchylił wyrok z powodu przedawnienia i śmierci skazanych. Podkreślił, że sprawa była szczególnie zawiła i nie powinna być rozpatrywana w trybie doraźnym. Nie uniewinnił ich jednak, gdyż "popełnili czyn zabroniony prawem".
O Dedo w swej autobiografii wspominał Jacek Kuroń, który siedział z nim w więzieniu. "Starszy, dystyngowany pan, chorobliwie uczciwy. Mówił niewiele, powściągliwie, o sprawie bardzo niechętnie" - pisał Kuroń.
Jedyny po okresie stalinizmu wykonany w PRL wyrok śmierci za przestępstwa gospodarcze zapadł w 1965 r. Na karę śmierci w tzw. aferze mięsnej skazano dyrektora warszawskiego Miejskiego Handlu Mięsem, Stanisława Wawrzeckiego. Decyzję podjęto faktycznie na najwyższych szczeblach władzy - nalegać miał na to szef PZPR Władysław Gomułka. (PAP)
ilp/ mja/ pz/