Sprawa ma długą historię, ciągnie się od 2010 r. Dotyczy interpretacji ustawy - Prawo prasowe w kontekście naruszenia dóbr osobistych.
Prezenterka popularnego w PRL programu Tele-Echo Irena D. wystąpiła do sądu o ochronę dóbr osobistych. Zdaniem dziennikarki naruszono jej dobre imię, godność i wizerunek.
Powództwo było skierowane przeciwko ówczesnemu redaktorowi naczelnemu "Rzeczpospolitej" Pawłowi Lisickiemu i autorowi tekstu Cezaremu Gmyzowi oraz spółce Gremi Media S.A. Irena D. żądała od nich przeprosin i pół miliona złotych za tekst o jej procesie lustracyjnym i podanie jej danych osobowych. Gazeta zamieściła też fotografię powódki.
Ujawnienie danych z postępowania
Autor artkułu ujawnił, materiały, które znajdowały się w teczce znajdującej się w Instytucie Pamięci Narodowej. Według IPN w latach 1958-66 była ona agentką kontrwywiadu MSW jako TW "Marlena". Tekst był relacją jej procesu lustracyjnego, który nie zakończył się prawomocnym orzeczeniem. A jego wszczęcie zainicjowała sama Irena D.
Warto podkreślić, że w sprawie lustracyjnej Irena D. była oczyszczona z zarzutów o kłamstwo lustracyjne. Sąd odwoławczy oraz Sąd Najwyższy uznał, że nie była ona świadomym i tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.
Sąd Okręgowy w Warszawie uznał jednak, że dziennikarz nie naruszył dóbr osobistych dziennikarki. Rzetelnie przedstawił fakty wynikające z dokumentów i nakazał Dziedzic pokrycie kosztów procesu oraz pełnomocników dziennikarzy.
Doszło do naruszenia dobra
Sąd Apelacyjny zmienił wyrok. Uznał, że doszło do naruszenia przez Cezarego Gmyza art. 23 kc, który stanowi, że dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek (...) pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.
Podstawą wyroku był też art. 13 ust.2 prawa prasowego, który mówi, ze nie wolno publikować w prasie danych osobowych i wizerunku osób, przeciwko którym toczy się postępowanie przygotowawcze lub sądowe, jak również danych osobowych i wizerunku świadków, pokrzywdzonych i poszkodowanych, chyba że osoby te wyrażą na to zgodę.
Sąd II instancji stwierdził, że przepis odnosi się także do postępowania lustracyjnego jako postepowania karnego, nawet wszczętego na wniosek osoby lustrowanej.
Sąd odwoławczy nakazał przeprosić powódkę.
Autor musi anonimizować dane
Sąd Najwyższy 22 lutego br. oddalił skargę kasacyjną pozwanego wydawnictwa i dziennikarzy. Sędzia sprawozdawca zaznaczył, że opublikowanie na blogu Ireny D. informacje o procesie lustracyjnym wszczętym na jej wniosek zostały ujawnione dopiero po ukazaniu się szkalującego ją artykułu w "Rzeczpospolitej".
Fakt, że powódka nie zgłaszała, iż postępowanie lustracyjne toczące się przeciwko niej ma być tajne, nie usprawiedliwia publikacji danych osobowych lustrowanej i jej wizerunku - powiedział sędzia sprawozdawca Krzysztof Strzelczyk. - Jawność postępowania sądowego nie wyłącza zakazu publikacji danych - zaznaczył.
W prasie i innych środkach masowego przekazu, w trakcie toczącego się procesu należy anonimizować dane podejrzanych, świadków i osób oskarżonych. Co więcej - opisywanie lustracji osoby publicznej nie wyłącza bezprawności działania autora tekstu i nie zwalnia go od obowiązków wynikających z prawa prasowego.
- Zakaz ujawniania wizerunku oskarżonych odnosi się do wszystkich, nie ma wyłączenia, niezależnie, czy to jest osoba publiczna i powszechnie znana - stwierdził sędzia Strzelczyk. - Do tych osób zalicza się też osoby, które poddały się autolustracji i ponoszą ryzyko niekorzystnego dla siebie rozstrzygnięcia. - dodał.
Zdaniem SN wyrok Sądu Apelacyjnego odpowiada prawu.
Sygnatura akt I CSK 600/17, wyrok z 22 lutego 2018 r.