Po uchwale pełnego składu Sądu Najwyższego, który stwierdził, że wiceminister nie może przenosić sędziów, sędziowie wadliwie przeniesieni wrócili do orzekania.
Prezesi tych sądów, chcąc szybko zlikwidować zaległości spowodowane tym, że sędziowie nie orzekali w okresie od października zeszłego do stycznia br., zaczęli wydawać zarządzenia nadzorcze. Wynika z nich, że sędziowie, którzy mieli kilkumiesięczną przerwę w działalności orzeczniczej, powinni mieć zwiększoną liczbę wokand, a także wyznaczać więcej spraw na jednej wokandzie. Takie polecenie prezesa sądu apelacyjnego zostało przekazane sędziom jednego z sądów, który przejął ich na skutek reformy Gowina. W tym celu nakazano zwiększenie liczby wyznaczanych rozpraw i posiedzeń. Sędziowie są rozgoryczeni. – Przypominam, że to nie sędziowie są winni tej całej sytuacji, ale minister sprawiedliwości i jego zastępcy, którzy działali niezgodnie z prawem. Co do tego nie ma wątpliwości, potwierdził to przecież Sąd Najwyższy – mówi sędzia Bartłomiej Starosta, prezes gorzowskiego oddziału Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Podobnie ocenia tę sytuację sędzia Waldemar Żurek, członek Krajowej Rady Sądownictwa. – Tego typu zarządzenia zawsze wywołują we mnie konsternację. Przecież wydają je osoby, które także są sędziami i znają specyfikę naszej pracy. Rozumiem, że prezesi muszą troszczyć się o to, aby postępowania w ich okręgu toczyły się sprawnie, ale są lepsze sposoby na osiągnięcie tego celu – zauważa.
– Jestem zbulwersowany. Takie działania prezesów sądów to nic innego jak próba ręcznego sterowania sędziami. Ponadto działania te są pozbawione podstawy prawnej – twierdzi sędzia Łukasz Piebiak, prezes warszawskiego oddziału SSP „Iustitia”.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna