Zapadły dwa ważne wyroki dotyczące… wymiaru sprawiedliwości. W jednym z nich Sąd Najwyższy odmówił uchylenia immunitetu sędziemu z Gdańska, oskarżonemu o szykanowanie asesora, w drugim ten sam sąd uwolnił od zarzutów sędzię z Ostrołęki, której dwoje kryminalistów zarzucało branie łapówek. W jednym i drugi przypadku od strony formalnej chodziło o immunitet, ale za jego ewentualnym uchyleniem stały sprawy karne, grożące w razie udowodnienia surowymi karami i w skutkach usunięciem obojga oskarżonych z zawodu sędziowskiego.
Obie sprawy miały wiele podobieństw. W Gdańsku młody kandydat na sędziego zarzucił wiceprezesowi sądu poświadczenie nieprawdy w opinii na jego temat, co miało uniemożliwić skarżącemu asesorowi uzyskanie sędziowskiej nominacji. Sprawa dość typowa w relacjach instytucja – pracownik, czy przełożony – podwładny. W tym przypadku przełożony stwierdził, że kandydat nie nadaje się na sędziego. Zainteresowany nie chciał się z tym pogodzić i oprócz uruchomienia zwykłej wewnątrzsądowej procedury odwoławczej, wniósł skargę do prokuratury, że sędzia popełnił przestępstwo polegające na przedstawieniu nieprawdziwych faktów w opinii o nim. Długo by o szczegółach pisać, ale spawa jest dość znana, ponieważ w 2005 roku szeroko opisywały ją gazety.
Głośno było też w mediach o sprawie sędzi z Ostrołęki. W tym przypadku zarzuty łamania prawa postawili ludzie przesłuchiwani w sprawie podejrzeń o oszustwa i jakieś inne przestępstwa. Prokuratorzy potraktowali je poważnie i postanowili wszcząć postępowanie, do czego jednak w przypadku sędziego konieczne jest uchylenie mu immunitetu. Właśnie w miniony piątek Sąd Najwyższy uznał, że zeznania osób oskarżających sędzię są niewiarygodne i odmówił uchylenia immunitetu, co de facto oznacza oczyszczenie z zarzutów. Podobne orzeczenie zapadło w sprawie sędziego z Gdańska, gdzie sąd uznał, że nie ma podstaw do stawiania mu zarzutu poświadczenia nieprawdy i bezpodstawnego szykanowania asesora. Zdaniem sądu zeznania innych sędziów, wspierających oskarżenie asesora, także są niewiarygodne, ponieważ pozostawali oni w zażyłości ze skarżącym.
Sąd wydał wyrok, sędziowie zostali oczyszczeni z zarzutów, koniec sprawy, sprawiedliwość zwyciężyła – można by powiedzieć.
Rzeczywiście, gdyby nie parę powodów do refleksji. Jedna z nich dotyczyć musi czasu trwania tego procesu. Otóż w jednym i drugim przypadku procedury trwały około dwóch lat. Nie tak długo jak na procesy przed polskimi sądami. Jednak zainteresowani sędziowie i wielu obserwatorów słusznie zwracało uwagę, że przez ten czas ci ludzie żyli z piętnem przestępców. Tak zresztą byli przedstawiani przez wiele mediów. Dobrze by było, by te przypadki stały się dla sędziów i prokuratorów podstawą do reflacji nad kondycją wielu zwykłych ludzi, których sprawy młyny sprawiedliwości mielą powoli. To tak właśnie jest, gdy człowiek miesiącami lub latami czeka, nierzadko w areszcie, na sprawiedliwy wyrok. Te sprawy powinny być także okazją do refleksji dla prokuratorów, którzy niekiedy jakby zbyt szybko i pochopnie decydują się na oskarżanie ludzi, szczególnie gdy podstawą jest, jak w tych przypadkach, „słowo przeciw słowu”. I wreszcie kamyczek do ogródka mediów. Zeznanie „skruszonego przestępcy” czy źle ocenionego pracownika to może być trochę za mało, by na czołówkach gazet ogłaszać, że ktoś jest przestępcą. Bez znaczenia tu jest, czy to dotyczy ważnego sędziego, urzędnika państwowego, czy zwykłego człowieka.