Według badań firmy Altman Weil, ponad 94 procent europejskich i amerykańskich firm prawniczych oferuje alternatywne sposoby rozliczania usług, w stosunku do stawek godzinowych, a w grupie firm, zatrudniających ok. 100 prawników, taką ofertę mają wszyscy. W grę wchodzą takie rodzaje wynagrodzeń, jak: ryczałt, np. miesięczny; określenie górnej granicy ceny usługi, której się nie przekroczy, nawet jeśli wyniknęłoby to z bilansu przepracowanych godzin; opłata stała za zlecenie; premia za sukces (np. wygranie procesu). Liczba kancelarii stosujących alternatywne metody rozliczania, jak wynagrodzenie od sukcesu czy ryczałt, wzrasta także według badania przeprowadzonego dla międzynarodowej sieci Eversheds. Z raportu tej firmy wynika, że stosuje je 88 proc. badanych kancelarii.
Prawnik przy łóżku ofiary
Na wyobraźnię szerszej publiczności, ale też wielu prawników, działać może model znany z amerykańskich filmów: do osoby potrzebującej pomocy prawnej, np. ofiary wypadku, przychodzi prawnik z ofertą skutecznej walki o odszkodowanie. - Ty się niczym nie musisz martwić, nie obchodzą cię żadne koszty, podpisz tylko pełnomocnictwo - mówi taki prawnik. On na siebie bierze zebranie dowodów, sprawdzenie faktów, przygotowanie pozwu, przeprowadzenie procesu. Gdy wygra, dostanie uzgodnioną z klientem część odszkodowania, np. jedną trzecią lub połowę. Jeśli przegra, cały wysiłek i wydatki idą na marne. Czyli nieudana inwestycja, zjawisko znane we wszystkich branżach biznesu.
W Polsce takich "amerykańskich" praktyk na rynku pomocy prawnej jeszcze nie ma, a w każdym razie w trakcie zbierania materiałów do tego artykułu nie udało się na nie trafić. Indagowani w tej sprawie radcowie prawni i adwokaci twierdzą, że to nie mieści się w naszej kulturze, że nigdy nie wytworzyły się podobne zwyczaje, a poza tym taka forma rozliczeń jest zwyczajnie zakazana.
Rzeczywiście kodeksy etyczne obu samorządów zawodowych zabraniają uzależniania wypłaty honorarium i jego wysokości wyłącznie od wyniku sprawy. Radcy prawnemu nie wolno zawierać z klientem umowy, na mocy której klient zobowiązuje się zapłacić honorarium za jej prowadzenie wyłącznie proporcjonalnie do osiągniętego wyniku (pactum de quota litis) - mówi artykuł 29 par. 3 Kodeksu Etyki Radcy Prawnego. Podobnie jednoznacznie określa to Zbiór Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu: Niedopuszczalne jest zawieranie przez adwokata umowy z klientem, która przewidywałaby obowiązek zapłaty honorarium za prowadzenie sprawy uzależnionej wyłącznie od ostatecznego wyniku sprawy (art. 50, par. 3).
- To krajowe unormowania, ale są one zgodne z kodeksem Rady Adwokatur i Stowarzyszeń Prawniczych Europy (CCBE) - mówi Jędrzej Klatka, który z ramienia samorządu radców prawnych uczestniczy w pracach tej organizacji. Z kolei radca prawny Rudolf Ostrihansky, partner zarządzający w kancelarii Sołtysiński Kawecki Szlęzak sugeruje, by tego amerykańskiego modelu nie traktować zbyt dosłownie. - Rzeczywiście ta znana z filmów metoda pozyskiwania klientów i później współpracy z nimi jest w USA dozwolona, ale z wieloma ograniczeniami. Na przykład przepisy obowiązujące w poszczególnych stanach ograniczają wysokość honorariów za tak prowadzone sprawy - w Kalifornii i Nowym Jorku do 50 proc. uzyskanej kwoty, w wielu stanach nawet do 20 procent - mówi Ostrihansky. I dodaje, że w Polsce ten model ma niewielkie szanse na upowszechnienie się, nie tylko ze względu na ograniczenia prawne.
O ograniczeniach metody success fee mówi także warszawski adwokat Marcin Radwan-Rohrenschef. Jego zdaniem pełne zastosowanie może ona mieć w anglosaskim systemie prawnym, a szczególnie w sprawach dotyczących szkód na osobie. - W Polsce jest inne nastawienie sądów do tego typu roszczeń, bardzo trudno przewidzieć wynik procesu - mówi.
Zakaz, ale niepełny
Czy rzeczywiście obowiązujące w kodeksach etycznych adwokatów i radców prawnych zapisy są barierą w stosowaniu rozliczeń według metody nazywanej przez kodeks radcowski po łacinie pactum de quota litis, czy bardziej znanej z angielskiej nazwy success fee? Nie całkiem, ponieważ jednoznaczne w swej treści paragrafy z tych kodeksów mają w jednym i drugim przypadku ciąg dalszy. Np. kodeks radcowski dodaje, że dopuszczalna jest natomiast taka umowa, w której przewiduje się dodatkowe honorarium za pomyślny wynik sprawy, a kodeks adwokacki: adwokat może zawrzeć umowę przewidującą dodatkowe honorarium za pozytywny wynik sprawy.
A jak jest w praktyce? Większość radców prawnych i adwokatów przyznaje, że stosuje takie rozliczenia w praktyce i podają nawet na to przykłady. - Prowadzimy obecnie taką sprawę w ramach postępowania administracyjnego, gdzie właściciel nieruchomości stara się o ich odzyskanie, ale nie stać go na ponoszenie wszystkich kosztów tej procedury. Opłaca więc na bieżąco część podstawowych kosztów, ale jesteśmy umówieni na premię zależną od wyniku postępowania i przychodu ze sprzedaży nieruchomości. Tych nieruchomości jest kilka, nie wiadomo które z nich da się odzyskać, więc w tym momencie nie wiemy, jaką zapłatę otrzymamy za tę pracę - mówi Rudolf Ostrihansky z kancelarii Sołtysiński Kawecki Szlęzak.
O podobnej sprawie mówi radca prawny z Katowic Jędrzej Klatka, którego klient miał sądowy spór o kilka milionów złotych. Ponieważ także w tym przypadku firma miała kłopoty finansowe, obsługujący ją radca zgodził się pracować za minimalną stawkę wynikającą z rozporządzenia ministra sprawiedliwości (7200 zł za spór o kwotę ponad 200 tys. zł) i specjalną premię od odzyskanej kwoty. Ponieważ sprawa zakończyła się sukcesem, uzgodniona suma wpłynęła na konto kancelarii.
Z kolei radca prawny Michał Kocur z warszawskiej kancelarii Woźniak Kocur sp.j. wspomina, jak dla jednego z klientów prowadził sprawę przeciwko jego kontrahentowi na około 2,5 mln zł. - Wygraliśmy, ale egzekucja była tylko częściowo skuteczna. Okazało się, iż kontrahent pozbył się nieruchomości i innych składników majątkowych na rzecz różnych osób. Wytoczyliśmy więc kilka procesów ze skargi paulińskiej. Dodatkowo jeszcze pozwana spółka pozwała naszego klienta. Jasne stało się, iż wobec dużej ilości spraw opartych na tych samych faktach, musimy znaleźć inny sposób rozliczeń z klientem, niż gdybyśmy prowadzili dla niego tylko jedną sprawę. Usiedliśmy więc razem z klientem do stołu i uzgodniliśmy stałą kwotę za prowadzenie każdej ze spraw w poszczególnej instancji. W przypadku gdy uda nam się wyegzekwować pozostałą część długu, klient zobowiązany jest zapłacić sucess fee, przy czym część już zapłaconego nam wynagrodzenia zostanie zaliczona na poczet tego sucess fee - mówi.
Z ciekawą formą rozliczeń z klientami można było zapoznać się także w związku z zainicjowaniem we wrześniu przez kancelarię Wierzbowski Eversheds zbierania osób zainteresowanych złożeniem pozwu zbiorowego przeciwko BRE Bankowi. Przystępujący do dnia złożenia pozwu miał uiścić 1500 zł za pierwszą instancję i 1500 zł za drugą – jeśli w ogóle do niej dojdzie. Przewidziano też „premię za sukces” dla prawników – po 1000 zł od każdego poszkodowanego, ale tylko wtedy, gdy grupa będzie liczyła mniej niż 150 osób.
W małych kancelariach urzędowa tabela i negocjacje
Prawie każdy z rozmówców deklaruje stosowanie w relacjach z klientami alternatywnych sposobów rozliczeń, ale większość też przyznaje przywiązanie do tradycyjnych form. W mniejszych kancelariach, szczególnie koncentrujących się na obsłudze indywidualnych klientów, podstawą jest obowiązujące wciąż rozporządzenie ministra z 2002 roku, które określa minimalne stawki za poszczególne czynności prawnika i do tego negocjacje, gdy ten nienowy już taryfikator nie stwarza warunków do określenia odpowiedniego honorarium. Dlaczego samo rozporządzenie nie wystarczy, wyjaśnia Michał Kocur: - Wprowadzony przez nie taryfikator w wielu przypadkach nie uwzględnia nakładu pracy pełnomocnika, ani cen rynkowych za jego usługi. Nie do przyjęcia jest, by w sprawie pracowniczej, w której pełnomocnik sporządził kilka pism procesowych i uczestniczył w kilku rozprawach, wynagrodzenie wynosiło 60 złotych - mówi. Na szczęście rozporządzenie określa tylko stawki minimalne, więc prawnicy mogą z klientami negocjować.
Godziny, ryczałty, górne granice
W kancelariach zajmujących się obsługą firm, a szczególnie w tych dużych i międzynarodowych, do niedawna królował system rozliczeń godzinowych. - U nas ciągle dominuje rozliczanie za czas pracy prawników - mówi kierujący kancelarią Sołtysiński Kawecki Szlęzak mec. Rudolf Ortrihansky. - Każdy prawnik, po wykonaniu jakiejś pracy na rzecz określonego klienta, ma obowiązek obliczyć - z dokładnością do jednej dziesiątej godziny - czas, jaki na to poświęcił, a następnie przekazać tę informację do odpowiedniej komórki w kancelarii, która sumuje to w ustalonym okresie rozliczeniowym, np. za miesiąc. Suma przepracowanych dla danego klienta godzin, pomnożona przez uzgodnioną z nim stawkę, trafia na fakturę - mówi Rudolf Ostrichansky.
– Billing godzinowy wszedł na polski rynek wraz z międzynarodowymi kancelariami. To one oraz duże i niektóre średnie krajowe stosują ten sposób rozliczania - twierdzi Michał Kocur. I dodaje, że na świecie coraz częściej się mówi o „śmierci godzinowego rozliczania. Nie zgadza się z tym Grzegorz Namiotkiewicz, szef kancelarii Clifford Chance, który w wypowiedzi dla "Rzeczpopolitej" stwierdził, że wierzy, iż billing godzinowy nie odejdzie szybko do przeszłości. Jego zdaniem nie wymyślono do tej pory lepszego sposobu określania kosztów kancelarii prawniczej.
Rudolf Ostrihansky nie twierdzi, że to jest najlepsza forma rozliczeń, ale podkreśla wiele jej zalet dla kancelarii. - Przede wszystkim jest prosta, ponieważ uwzględnia tylko jeden i do tego prosty czynnik, jakim jest czas. Przy wszystkich innych formach rozliczeń kryteria, według których ustala się wysokość honorarium, są bardziej skomplikowane - mówi.
Na to także zwraca uwagę radca prawny Jolanta Budzowska z krakowskiej kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni. - W naszej kancelarii zasady rozliczania z klientem są ustalane indywidualnie. Nie może tu być mowy o sztywnym szablonie. Konkurencyjna kancelaria powinna obecnie wykazać się elastycznością, której klient oczekuje w "standardzie". Najbardziej efektywne okazuje się oferowanie wariantu, czyli przedstawienie warunków ustalenia wynagrodzenia zarówno za pomocą stawek godzinowych, jak i ryczałtu. Jednak przede wszystkim należy dopilnować, aby przedstawione zasady były dla klienta jasne i nie wywoływały wątpliwości. Trzeba wyjaśnić jakie czynności i w jaki sposób wpływają na finalną cenę obsługi, bez względu na to czy mamy to czynienia z pracochłonną opinią prawną czy z doraźnym doradztwem biznesowym - mówi. Mec. Budzowska podkreśla też, że wybór wariantu rozliczeń zależy od preferencji klienta. - Klientowi, który chce mieć stałą kontrolę nad wysokością miesięcznych wydatków proponujemy wynagrodzenie ryczałtowe - za ustaloną ilość godzin pracy w miesiącu. Nie zawsze jednak okoliczności pozwalają na przewidzenie z góry czasu i nakładu pracy jaki trzeba będzie poświęcić stałemu klientowi w danym miesiącu. Wówczas trafnym rozwiązaniem jest ustalenie ryczałtu za ustaloną liczbę godzin, a w przypadku przekroczenia ustalonego limitu kolejne godziny są rozliczane indywidualnie, preferencyjnie dla klienta - mówi.
Podobne zasady obowiązują też w kancelarii Sołtysiński Kawecki Szlęzak, ale mec. Ostrihansky dodaje do nich jeszcze ryczałt z górną granicą typu: "klient więcej nie zapłaci". - Staramy się zmieścić w tym limicie, co nie zawsze się udaje. Wtedy negocjujemy jego powiększenie, a gdy klient nie może sobie na to pozwolić, to bywa nawet, że kończymy mu sprawę bez dodatkowego wynagrodzenia, taktując to jako inwestycję na przyszłość - mówi.
Elastycznie, ale z limitem
- W naszych rozliczeniach dużą rolę odgrywają budżety i caps wyliczone w oparciu o stawki godzinowe wszędzie tam, gdzie da się precyzyjnie zdefiniować parametry transakcji lub zakres reprezentacji w sprawie sądowej lub arbitrażowej. Polega to na tym, ze umawiamy się z klientem na określoną kwotę wynagrodzenia za konkretne zlecenie (np. 100 tysięcy euro za doradztwo przy IPO), ale rozliczamy naszą pracę na podstawie stawek godzinowych. Jeśli według stawek godzinowych wyjdzie mniej niż 100 tys., to klient płaci tyle ile wyszło (teoretycznie, bo w praktyce bardzo rzadko cap jest przeszacowany), a jeśli wyjdzie więcej, to klient płaci 100 tys. Natomiast wszędzie tam, gdzie nie mamy standardowej transakcji i nasze usługi są "szyte na miarę", dominują stawki godzinowe - mówi Tomasz Dąbrowski, partner zarządzający w warszawskim biurze międzynarodowej kancelarii Salans. Dodaje jednak, że podobnie jak inne firmy, jego kancelaria również szuka rozwiązań, które z jednej strony pozwolą jej być elastyczną i odpowiadać na oczekiwania ważnych i lojalnych klientów, a z drugiej strony nie przenoszą na kancelarię zbyt dużego ryzyka finansowego.
Zdaniem Beaty Niemczuk, dyrektora marketingu w kancelarii Wardyński i Wspólnicy, z perspektywy dużych klientów korporacyjnych we współpracy z kancelariami liczy się przede wszystkim tworzenie wartości w doradztwie prawnym, której, z różnych powodów i uwarunkowań, klienci sami nie są w stanie wygenerować. - Ponieważ klienci-prawnicy są odpowiedzialni przed swoimi zarządami za budżety przeznaczane na zewnętrzną obsługę prawną, szczególny nacisk kładą na zapewnienie, że faktycznie dane zlecenie za określoną kwotę tworzy dla ich przedsiębiorstw wartość - mówi.
Rozliczenie zależy od usługi
Prawnicy często podkreślają, że wybór formy rozliczeń zależy od typu relacji z klientem i od charakteru usługi. - Istotne jest np. czy chodzi o klienta z perspektywą długotrwałej współpracy, czy o kogoś, komu potrzebna jest jednorazowa usługa. I jeszcze, czy trzeba w danym przypadku zainwestować w know-how, czyli np. zapoznać się ze specyfiką jakiejś nowej branży, albo przygotować się do specyficznego procesu - mówi mec. Ostrihansky. Ważnym kryterium jest także typ usługi. W przypadku porad czy opinii prawnych dominują raczej stawki godzinowe, zryczałtowane ceny, albo indywidualnie negocjowane stawki. Przy takich zadaniach raczej trudno rozliczać się według zasady success fee. Co innego przy sporach sądowych, szczególnie o pieniądze, tu już można umawiać się na wynagrodzenie uzależnione od wyniku - podkreślają prawnicy. - Spory sądowe najbardziej nadają się do ewentualnego stosowania success fee, bo w ich przypadku najłatwiej określić wartość sporu i zdefiniować sukces - podkreśla Jędrzej Klatka. Ale też nie mówi o tym ze specjalnym entuzjazmem i zaznacza, że preferuje formy mieszane. np. stawki godzinowe lub ryczałt w połączeniu z premią za sukces.
- W pracy transakcyjnej - transakcje bankowe, akwizycje, IPO, itp.- dominują już budżety i tzw. capped fees. Oczywiście prawnicy zabezpieczają się wprowadzaniem odpowiednich założeń (warunki transakcji, lista umów, ramy czasowe negocjacji, etc.). Element success fee w wynagrodzeniu prawników pojawia się co raz częściej, szczególnie w sporach sądowych lub jako premia za zamkniecie transakcji, jeśli kancelaria wcześniej oferowała duży rabat na wypadek niepowodzenia transakcji - mówi Tomasz Dąbrowski.
Ciekawą formę tego typu rozliczeń opisuje szef kancelarii Sołtysiński Kawecki Szlęzak. - Mamy takie umowy, szczególnie przy transakcjach typu fuzje i przejęcia, gdzie jest ustalona wartość wynagrodzenia za jej przeprowadzenie, ale z zastrzeżeniem, że jeśli dojdzie do transakcji, to kancelaria dostanie 120 procent tej kwoty, a jeśli nie - to tylko 80 proc. - mówi Rudolf Ostrihansky. - Taką zasadę stosujemy także przy stawkach godzinowych, co oznacza, że pełne rozliczenie pracy następuje dopiero po jej zakończeniu, gdy wiadomo, czy możemy do faktury wpisać 120 czy 80 procent - dodaje.
- W miarę rozwoju rynku usług prawniczych, presji klientów oraz rozwoju technologii, które kancelarie stosują w swojej pracy, pojawiły się usługi całkowicie standardowe (produkty), które mają swoją cenę i są już sprzedawane nawet przez internet (proste wzory umów, założenie spółki, etc.) - twierdzi Tomasz Dąbrowski, partner zarządzający w kancelarii Salans. - Drugi biegun to usługi całkowicie niestandardowe z uwagi na nietypowy charakter sprawy powierzonej kancelarii, która musi zastosować indywidualne podejście do klienta i jego problemu lub transakcji, często delegując najbardziej doświadczonych (a tym samym najdroższych swoich prawników), przez co jedynym sposobem rozliczenia są stawki godzinowe - dodaje.
Inne niż godzinowe stawki trafiają także do sfery budżetowej. Jak mówi Jędrzej Klatka, który pracuje także dla kilku instytucji sektora finansów publicznych, rozliczenie godzinowe w ogóle nie wchodzi w grę przy obsłudze projektów, do których pomoc prawna wybierana jest na podstawie przepisów o zamówieniach publicznych. - W takich przypadkach z góry musi być określony koszt takiej obsługi, a więc do zastosowania jest przede wszystkim ryczałt - mówi. Ale dodaje, że ustawa o finansach publicznych pozwala przy sporach sądowych także na swego rodzaju success fee i instytucje publiczne umawiają się często na wynagrodzenie procentowe w stosunku do uzyskanej kwoty. Jaki procent? Zdaniem mec. Klatki raczej rzadko są to warunki jak te z umowy pewnego radcy ze szpitalem (sprawa przeciwko radcy i dyrekcji szpitala jest ciągle w sądzie), który to radca dostał 700 tys. złotych za odzyskanie 2,1 mln złotych. - Przy takich kwotach są to raczej umowy opiewające na góra kilka procent - twierdzi Jędrzej Klatka.
Klienci naciskają
Niezależnie jednak od poglądów prawników na poszczególne formy rozliczeń i strategii poszczególnych kancelarii, wszyscy przyznają, że na stosowanie tych alternatywnych metod wynagradzania naciskają przedsiębiorcy, którzy chcą mieć pod kontrolą koszty obsługi prawnej ze względu na restrykcyjne budżety na nią przeznaczone. Grzegorz Namiotkiewicz, szef Clifford Chance, deklaruje, że strategią jego firmy jest elastyczne podejście do wymagań klienta. – Proponujemy mu zazwyczaj kilka wariantów wyceny naszej pracy – mówi. Pewną presję ze strony klientów czuje także Marcin Radwan-Rohrenschef, który wciąż jest zwolennikiem rozliczeń godzinowych, ale coraz częściej zgadza się też na ryczałt, albo maksymalne wynagrodzenie z pułapem. Podkreśla jednak, że każda sprawa musi być z tego punktu widzenia traktowana indywidualnie.
Mówimy, że "gdy widać dym, musi być i ogień". Pozostaje tylko zadać pytanie: kto go wywołał? Klienci czy kancelarie? - zastanawia się Joanna Bębenek-Lazer – business development manager w kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni. Jej zdaniem, chęć zmiany zasad wynagradzania kancelarii może istnieć nie tylko po stronie klienta, ale może także wypływać z potrzeb samej kancelarii. Klient chce mieć kontrolę nad wysokością wydatków poniesionych na konkretną usługę prawną, a kancelaria nie chce zaniżać ilości przepracowanych nad sprawą godzin, aby - dla dobra klienta - utrzymać wynagrodzenie na rozsądnym poziomie. W praktyce, kiedy sprawa trafia do sądu, klient z pewnością jest bardziej zainteresowany tym czy wygra spór niż tym w jaki sposób ustalone są warunki wynagrodzenia kancelarii. Liczy się efekt - komentuje.
Kancelarie wchodzą w ryzyko
- Ostatnie lata, a szczególnie ostatni kryzys na rynkach finansowych, to okres nacisku klientów na kancelarie, aby zmieniły sposób rozliczania się i to nie tylko aby obniżyć koszty, ale przede wszystkim, aby te koszty stały się lepiej przewidywalne, a po drugie, aby firmy prawnicze dzieliły z klientem ryzyko ekonomiczne przedsięwzięć klienta - potwierdza Tomasz Dąbrowski z Salansa.
Marcin Wystrychowski, doradca dla sektora usług profesjonalnych podkreśla, że wynagradzanie prawników według wartości, jaką ich praca ma dla klienta, staje się coraz popularniejsze, choć wymaga zmiany myślenia o kosztach w kancelarii. Kancelaria, która się na to decyduje, przestaje liczyć na stawki godzinowe związane z długimi procesami, a zaczyna zarządzać ryzykiem prawnym klienta, tworzyć właściwe wzorce umów i szkolić personel. - W rezultacie korzystają na tym obie strony - mówi. - Na przykład kancelaria zatrudniona na rocznym ryczałcie obejmującym obsługę wszystkich sporów w firmie w dziedzinie prawa pracy zaczyna mieć korzyść w tym, aby tych sporów było jak najmniej i aby były szybko rozwiązywane. Prawnicy przestają wtedy liczyć na stawki godzinowe i długie procesy, a zaczynają zarządzać ryzykiem prawnym u klienta, tworzyć właściwe wzorce umów oraz szkolić personel HR, jak z nich korzystać. W tym przypadku kancelaria staje się prawdziwym partnerem biznesowym swojego klienta - dodaje.
Także Tomasz Dąbrowski widzi, że na świecie trend poszukiwania alternatywnych sposobów obliczania wynagrodzeń firm prawniczych nasila się. Jego zdaniem głównie pod naciskiem dużych międzynarodowych klientów, a kancelarie międzynarodowe szukają tych rozwiązań traktując to jako wyzwanie przyszłości rynku usług prawniczych. - W większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej kancelarie analizują własne koszty, starają się być bardziej efektywnymi i lepiej zarządzać swoimi kosztami, czyli robią to, co robią na co dzień ich klienci. W odpowiedzi pojawiają się nowe rozwiązania, jak na przykład wynagrodzenie ryczałtowe (czasami kilka milionów dolarów czy euro) za prowadzenie dużym firmom globalnym wszystkich spraw pewnego rodzaju na całym świecie. Tym samym kancelaria przejmuje zarządzanie częścią ryzyk prawnych na wszystkich rynkach, na których działa klient, nawet tam, gdzie nie ma ona biura.
Zdaniem Beaty Niemczuk z kancelarii Wardyński i Wspólnicy, ostatnie dwa lata, czyli okres od początku kryzysu finansowego, pokazują jak diametralnie zmienia się relacja pomiędzy dużymi klientami korporacyjnymi a kancelariami. Klienci ci stosują całkowicie niespotykane dotychczas metody współpracy. Np. przekazują wybranej sieciowej kancelarii roczny budżet na zewnętrzną obsługę prawną (skalkulowany w oparciu o plany biznesowe przedsiębiorstwa), nakazując jednocześnie wybór 2-3 mniejszych (najlepszych) lokalnych kancelarii do współpracy w panelu klienckim, czyniąc tę kancelarię odpowiedzialną za koordynację wszelkich spraw prawnych i trzymanie się narzuconych ram finansowych. W Stanach Zjednoczonych znane są już przypadki co najmniej dwóch globalnych kancelarii, które zamiast zyskać, to straciły finansowo na takim modelu współpracy. - Jest to ogromne wyzwanie dla kancelarii, gdy klienci nie tylko, że przerzucają na nie ryzyko prawne, to jeszcze ryzyko biznesowo-finansowe, swobodnie dyktując warunki przy sprzyjającym do tego klimacie gospodarczo-finansowym - komentuje Beata Niemczuk.
Rudolf Ostrihansky, który charakteryzuje swoją kancelarię jako raczej konserwatywną w tej dziedzinie, ale otwartą na sugestie klientów podkreśla, że konieczność stosowania różnych typów rozliczeń niesie ze sobą nowe wyzwania dla firm prawniczych. - Przy honorariach uzależnionych od wyniku sprawy musimy się uczyć nie tylko definiować cele do osiągnięcia, ale także ryzyko dla kancelarii. To trudne, ale możliwe - mówi. Marcin Radwan-Rohrenschef podkreśla natomiast, że to jest dziedzina, w którą prawnicy dotychczas niechętnie wchodzili. - Ale być może będziemy musieli, bo przecież działamy na rynku - mówi. - Prawnicy z kancelarii prowadzący klientów muszą więc w większym stopniu spełniać rolę menadżerów, których główne zadanie to zarządzanie zleceniem od strony finansowo-budżetowej. Nie wszyscy to jeszcze potrafią. Nie wszyscy starsi prawnicy czy partnerzy chcą się tym zajmować. Uważają to za działania administracyjne, podczas gdy są to kluczowe działania związane z zarządzaniem sprawami klienta - dodaje Beata Niemczuk.
Czy success fee jest nieetyczne?
Jest co najmniej parę powodów, dla których trend na poszerzanie zakresu spraw prowadzonych w oparciu o rozliczenia typu succes fee będzie w najbliższych latach ograniczone. Jednym z nich będą bez wątpienia opory o charakterze etycznym, chociaż już toczy się wokół nich dyskusja.
Wielu prawników uważa, że zbyt szerokie stosowanie tej metody rozliczeń może prowadzić do patologii, polegających np. na dążeniu przez prawnika do potencjalnego sukcesu za wszelką cenę, nawet kosztem interesu klienta. - Pogoń "za kasą" może czasem skłaniać prawnika do składania kolejnych odwołań od orzeczeń nawet w sytuacji, gdy obiektywnie nie ma już szans na wygraną. To może być niekorzystne dla strony takiego procesu - mówi Rudolf Ostrihansky. - Gdy prawnik jest zbyt mocno "zmotywowany" na osiągniecie sukcesu, może do tego dążyć za wszelką cenę, nawet stwarzając zagrożenie dla swojego klienta - potwierdza Marcin Radwan-Rohrenschef. I dodaje, że zna takie przypadki.
W ramach dyskusji nad tym problemem, radca prawny Michał Kocur opublikował obszerny komentarz w swym blogu na portalu Lex.pl, pod znamiennym tytułem: Czy umowy przewidujące success fee są nieetyczne? - Zakaz pełnego uzależniania wynagrodzenia od wyniku sprawy nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Na umowach przewidujących takie wynagrodzenie bez wątpienia zyskują klienci. Umowy te powodują, iż interesy prawnika i klienta stają się zbieżne. W przeciwieństwie do wynagrodzenia opartego o stawkę godzinową umowy oparte na success fee motywują prawników do wysiłku intelektualnego zamiast do zwiększania ilości godzin pracy - napisał. Jego zdaniem, przeciwko dopuszczalności wynagrodzenia w oparciu o wynik sprawy przytacza się różne argumenty. Żaden z nich nie jest przekonujący. - Twierdzi się, iż proponowanie takiego sposobu wynagrodzenia stanowi nieuczciwą konkurencję, a prawnik nie może pracować za darmo. Jest to nieporozumienie. Uzgadniając wynagrodzenie prawnik liczy nie tylko jego wysokość, lecz również prawdopodobieństwo jego uzyskania. Wynagrodzenie zależne od wyniku sprawy różni się tym od wynagrodzenia z góry określonego, że prawnik umawia się z klientem na kwotę wyższą niż w innym wypadku klient zgodziłby się zapłacić, że w swoich kalkulacjach uwzględnia ryzyko, że wynagrodzenia tego może nie uzyskać. Nie można z góry, w sposób ogólny stwierdzić, że wynagrodzenie oparte na success fee jest bardziej lub mniej korzystne dla prawnika niż wynagrodzenie ustalone w tradycyjny sposób. Nie można więc uznać, iż ktoś, kto takie wynagrodzenie proponuje klientom nieuczciwie konkuruje z innymi prawnikami - pisał Michał Kocur.
Lepszy dostęp do sądu?
Michał Kocur podkreśla także, że w literaturze przedmiotu (głównie amerykańskiej, gdyż brak jest w Polsce pogłębionej analizy tego zagadnienia) wskazuje się, iż umowy przewidujące wynagrodzenie zależne od wyniku sprawy zwiększają szansę klientów na zawarcie ugód na korzystnych warunkach. Jego zdaniem ważna jest również okoliczność, iż wynagrodzenie takie ułatwia dostęp do pomocy prawnej osobom, których na skorzystanie z fachowej pomocy prawnej nie stać. Klient bowiem płaci prawnikowi tylko wtedy, gdy ten sprawę wygra, a zasądzona kwota zostanie zapłacona.
Tezę o większej dostępności do wymiaru sprawiedliwości, dzięki możliwości skorzystania z wariantu success fee, zaprezentowała także w niedawnym wywiadzie dla "Kancelarii" Carolyn Lamm, prezydent Adwokatury Amerykańskiej (ABA). - Wielu ludziom w Stanach Zjednoczonych ten rodzaj honorarium zapewnia dostęp do wymiaru sprawiedliwości, który byłby niemożliwy w przypadku stosowania innego rodzaju zapłaty. Osoby mające zastrzeżenia do takiego wynagradzania prawników mogą umówić się na innego rodzaju wynagrodzenie, np. wcześniej uzgodnioną stałą kwotę albo honorarium za każdą godzinę pracy prawnika, lub też mogą poszukiwać usług prawnych świadczonych pro bono - stwierdziła.
Success fee w pozwach zbiorowych
Niezależnie od dyskusji o alternatywnych formach wynagradzania prawników, pewien wyłom w zasadach dotyczących sucess fee w Polsce zrobił niedawno ustawodawca. Ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym (czyli ustawa o pozwach zbiorowych), która weszła w życie 19 lipca br., przewiduje, iż umowa regulująca wynagrodzenie pełnomocnika może określać wynagrodzenie w stosunku do kwoty zasądzonej na rzecz powoda, nie więcej niż 20 proc. tej kwoty. - Uważam, iż oznacza to, że radca lub adwokat może umówić się, że jedynym jego wynagrodzeniem za prowadzenie sprawy w postępowaniu grupowym będzie część zasądzonej kwoty. Ustawodawca przyjął, iż takie rozwiązanie nie budzi wątpliwości z punktu widzenia etyki. Jeżeli zgodzić się z decyzją, by w przypadku postępowań grupowych można było umawiać się na wynagrodzenie w pełni zależne od wyniku sprawy, to nie widać powodów, dla których nie miałoby być ono dopuszczalne w innych sprawach. Dobrze byłoby zatem, gdyby przy opracowywaniu nowych regulacji dotyczących świadczenia usług prawnych wyraźnie wskazać w ustawie, iż dopuszczalne są umowy przewidujące success fee - komentuje mec. Michał Kocur.
Artykuł ukazał się w miesięczniku "Kancelaria" nr 10/2010