Rozmowa z prof. Ryszardem Markiewiczem z Uniwersytetu Jagiellońskiego
Krzysztof Sobczak: Parlament Europejski odrzucił w czwartek kontrowersyjne stanowisko Komisji Prawnej w sprawie reformy prawa autorskiego. To jednak nie kończy sporu, bo europosłowie wrócą do projektu we wrześniu, wróci też bez wątpienia społeczna debata wokół problemu który miał być przy pomocy proponowanej dyrektywy.
Ryszard Markiewicz: Rzeczywiście upadł projekt dyrektywy w zaproponowanej wersji, ale on na pewno wróci, bo problem objęcia pokrewnymi prawami autorskimi materiałów prasowych wymaga uregulowania. Podobnie jak sprawa obowiązków organizacji przechowujących utwory, prowadzących usługi hostingowe.
Czytaj: Europosłowie zajmą się reformą prawa autorskiego we wrześniu>>
To tylko te z proponowanych zmian, które wywołują największe zainteresowanie, ale projekt obejmuje również wiele innych ważnych regulacji, dotyczących przede wszystkim poszerzenia zakresu dozwolonego użytku. Chodzi tu m.in. o dopuszczenie do cyfrowej równoczesnej analizy wielu utworów i danych w celu uzyskania informacji o istniejących wzorcach, zależnościach i tendencjach czy też o rozszerzenie możliwości korzystania z utworów w działalności dydaktycznej. Trzeba mieć przy tym świadomość, że od czasów ACTA nie było równie ostrej dyskusji społecznej w sprawach prawnoautorskich – w części podsycanej przez duże podmioty gospodarce o sprzecznych interesach ekonomicznych w tej sferze; przy czym część podnoszonych argumentów przeciw Dyrektywie była przesadzona lub po prostu nieprawdziwa np. cenzura Internetu, podatek od linkowania.
Skoncentrujmy się na tych dwóch pierwszych zagadnieniach, bo one wywołały protesty, że doprowadzą do ograniczenia dostępu do informacji, że wprowadzą cenzurę do internetu. Są takie zagrożenia, potrzebne są te zmiany?
Uważam, że wprowadzenie praw dla wydawców jest uzasadnione. Koniecznie jednak muszę tu zaznaczyć, że kilka lat temu brałem udział w przygotowywaniu na życzenie wydawców prasy projektu nowego prawa pokrewnego – w postaci prawa wydawców do niezrzekalnego prawa do wynagrodzenia w związku z eksploatacją ich tekstów w wyszukiwarkach. W dalszym ciągu jestem przekonany do tego rozwiązania. Dodać także należy że istotna część europejskiego środowiska naukowego związanego z prawem autorskim jest zdecydowanie przeciwna wprowadzeniu tego prawa pokrewnego. Choć uważam, że obecnie już istnieje nadmierna ochrona własności intelektualnej – to jednak moim zdaniem w tej sferze konieczne jest podjęcie działań ochronnych w stosunku do tradycyjnej prasy. Czytelnicy, a za nimi i reklamodawcy, „przenoszą” się do darmowych serwisów i wyszukiwarek, które czerpią materiały bezpośrednio z prasy. To zaś powoduje w istocie załamanie rynku prasy. Jeżeli chcemy go chronić, by zapewnić dostęp do rzetelnej informacji, której „stworzenie” jest kosztowne, konieczne jest podjęcie stosownych działań.
Nie mam alternatywnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu – które byłoby przy tym niezależne od wsparcia władzy publicznej. Być może to nowe prawo pokrewne winno dotyczyć jedynie dużych wyszukiwarek i serwisów informacyjnych nastawionych bezpośrednio lub pośrednio na działalność komercyjną. Rozważyć także należy dozwolony bezpłatny użytek w tej sferze. Pozostawiony czas na dalsze dopracowywanie tej kontrowersyjnej dyrektywy umożliwi lepsze wyważenie interesów zainteresowanych stron.
A czy pana zdaniem ten element projektu, który miał zobowiązywać wielkie platformy jak Google, You tube czy Facebook do systematycznego skanowania udostępnianych przez ich użytkowników treści pod kątem przestrzegania praw autorskich, utrzyma się. Jest on potrzebny?
Moim zdaniem jest uzasadnione wprowadzenie obowiązku serwis providerów, którzy gromadzą na swoich stronach dużą liczbę utworów i je udostępniają na życzenie osobom trzecim w postaci sprawdzania, czy nie dochodzi w wyniku ich działalności do naruszenia praw autorskich. Według projektu dyrektywy wymóg ten miał dotyczyć tylko tych podmiotów, którzy działają w celach zysku i udostępniają dużą ilość oddanych do przechowywania utworów. Nasuwają się tu trzy uwagi. Po pierwsze, coraz szerzej obowiązek taki jest wprowadzany poprzez orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Po drugie, „filtrowanie” zwolni świadczących usługi od odpowiedzialności z tytułu naruszenia praw autorskich. Aktualny stopień naruszeń w tej sferze uprawnionych podmiotów i trudność egzekwowania ochrony nie zasługuje na dalsze tolerowanie. Po trzecie, uważałbym za celowe wyraźne zwolnienie od odpowiedzialności „ściągających” utwory do użytku osobistego – także wówczas, gdy dotyczy to utworów udostępnianych na danej platformie bez stosownego upoważnienia.
Zmierza pan do tego, że ostrze takiego przepisu powinno być nakierowane na tych, którzy udostępniają utwory?
Oczywiście. Chodzi o zmuszenie ich do takiej kontroli oraz o stworzenie mechanizmu usuwania tych naruszeń. Zauważmy, że obecnie, gdy dana platforma umożliwia bezprawnie dostęp do książki wydanej na przykład przez Wolters Kluwer, to dopiero gdy dostanie od wydawcy informację o takim fakcie i miejscu lokalizacji pliku – to powstaje obowiązek jego usunięcia. Nie dotyczy to jednak ani innych lokalizacji z danym utworem na tej platformie ani kolejnych ich wprowadzaniu na nią.
Po wprowadzeniu proponowanej zmiany prowadzący taką platformę musiałby sam wykrywać takie nielegalne pliki i usuwać je, nie czekać na odrębne wezwanie?
Wydaje, że to jest to słuszne. Ale trzeba sobie zdawać sprawę, że jest wielu przeciwników takiej regulacji, w tym znaczna część środowiska naukowego w Europie. Konieczne jest przy tym – ale wynika to także z projektu dyrektywy – zagwarantowanie stosownych mechanizmów, by w wyniku filtrowania zawartości nie doszło do usuwania utworów lub ich części eksploatowanych w ramach dozwolonego użytku lub które znajdują się w domenie publicznej.
No tak, to jest ta idea otwartego internetu, wolnego przepływu informacji. Chcemy mieć nieograniczony dostęp do różnego typu treści, które chcielibyśmy czytać, słuchać, oglądać.
Tak to jest powszechnie formułowane i wraz z tym wyrażane jest przekonanie, że współcześnie ochrona autorska niesłusznie blokuje nieskrępowany dostęp każdego zainteresowanego do internetu. Być może w przyszłości dojdzie do osłabienia ochrony autorskiej poprzez zastąpienie praw wyłącznych prawem do wynagrodzenia, po pierwszym wprowadzeniu dzieła do obrotu. Można zatem zastanawiać się nad poszerzaniem dostępu do różnego typu utworów, ale trzeba też myśleć o zabezpieczeniu interesów ekonomicznych ich autorów.
Czy jeśli mówił pan przed chwilą, że część świata naukowego optuje za poszerzaniem wolnego dostępu do utworów, to czy to oznacza, że członkowie tej grupy godzą się na wykorzystywanie za darmo ich pracy? Żeby ich dzieła nie podlegały prawom autorskim?
Jeśli dobrze rozumiem tę argumentację, to jej zwolennicy uważają, że obecny kształt równoważenia interesów twórców i użytkowników twórczości nie jest odpowiedni do dzisiejszej rzeczywistości. Że należałoby to zbudować na trochę innych zasadach. Sądzę, że będziemy świadkami i uczestnikami długiej debaty na ten temat, ale nie umiem sobie wyobrazić, jaki może być jej finał.
Może zapowiedziany na wrzesień powrót do dyskusji w Parlamencie Europejskim nad kształtem nowej dyrektywy o prawach autorskich przybliży nas choć trochę do tego celu. Wynik czwartkowego głosowania jest wielkim zwycięstwem przeciwników tej dyrektywy, więc prace nad nową jej wersją raczej nie będą łatwe.
Uważam przy tym, że projekt dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym w aktualnym kształcie nie jest dostatecznie ambitny między innymi ze względu na brak wprowadzenia swoistego odpowiednika amerykańskiego „fair use” w tym sensie, by sądy miały możliwość usprawiedliwiania eksploatacji cudzych utworów, zwłaszcza o charakterze transformatywnym, gdy jest to uzasadnione wyważeniem interesów podmiotów praw autorskich i interesów społecznych.
Janusz Barta,Ryszard Markiewicz
Prawo autorskie i prawa pokrewne>>